Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Crowdfunding szansą na fundusze dla polskiej nauki?
22.06.2012

„Crowdfunding” jest w Polsce zjawiskiem stosunkowo nowym, wymykającym się częściowo spod jednoznacznej definicji prawnej. Zmiany regulacji dotyczących organizacji i prowadzenia tzw. zbiórek publicznych mogą jednak drzwi do crowdfunding’u zamknąć na zawsze lub też je szeroko otworzyć. Czym zatem jest ten mechanizm i czy może stać się szansą dla polskiej nauki na pozyskanie znaczących funduszy?

 

Ja płacę, Pan płaci, Pani płaci…

Aby wyjaśnić pojęcie „crowdfunding” warto cofnąć się o kilka lat w historii.. muzyki. Otóż w 1997 roku grupa fanów znanego zespołu Marillion – komunikując się za pośrednictwem Internetu – zebrała sumę 60 000 dolarów z przeznaczeniem na organizację trasy koncertowej. Inicjatywa była oddolna, ale okazała się na tyle skuteczna, że w późniejszych latach grupa wielokrotnie korzystała z podobnego sposobu finansowania koncertów oraz nagrań płytowych.

W 2000 roku powstał serwis internetowy ArtistShare opierający się na podobnych założeniach: artysta zgłasza swój projekt muzyczny, a zainteresowani internauci wpłacają drobne sumy w zamian za udział w zyskach w przypadku powodzenia. Tak właśnie narodził się crowdfunding, czyli finansowanie społecznościowe.

Cała idea polega na tym, aby w rozmaite przedsięwzięcia – może to być na przykład nagranie piosenki, budowa jachtu, albo znalezienie szczepionki na HIV – inwestowali „przeciętni internauci”. W myśl zasady „ziarnko do ziarnka” – z drobnych kwot często uzbierać można całkiem potężne środki.

Crowdfundingw istocie podobny jest trochę do zbiórki publicznej i niestety póki co w Polsce – przynajmniej teoretycznie – podlega podobnym zasadom. Wkrótce jednak może się to zmienić.

 

Polak, Amerykanin – dwa bratanki?

Problem z crowdfunding’iem polega przede wszystkim na mentalności ludzi. Ponieważ sam mechanizm jest właściwie całkowicie oparty na Internecie warto przyjrzeć się dwóm witrynom propagującym ten sposób zbierania funduszy.

Amerykański Kickstarter.com powstał w 2008 roku. Użytkownicy mogą umieszczać w nim opisy projektów na realizację których potrzebują środków finansowych. Nie mogą to być projekty charytatywne lub pomocowe, ale mogą na przykład artystyczne, komercyjne lub naukowe. Opis każdego z nich przypomina „mini-biznesplan”, zaś jego celem jest w pewnym sensie „oczarowanie” potencjalnego inwestora.

Każdy projekt posiada określony termin ważności oraz konkretną sumę graniczną. Jeśli w danym czasie nie uda się uzbierać potrzebnej kwoty – autor projektu nie otrzymuje finansowania, a wpłacane środki wracają do inwestorów. Sam portal pobiera 5% prowizji, a służy jedynie jako pośrednik.

Wartości projektów w Kickstarter.com są zróżnicowane – może to być 100 dolarów, ale może także 100 000. Wpłaty internautów często natomiast są bardzo niewielkie, niejednokrotnie tylko kilka dolarów. A jednak zadziwiająco wiele projektów za pośrednictwem Kickstarter.com  szybko zdobywa potrzebne fundusze. Wiele z nich w żaden inny sposób nie mogłoby otrzymać żadnego dofinansowania.

W 2012 roku amerykański serwis ma za sobą ponad 23 000 w pełni sfinansowanych projektów na ogólną wartość 230 milionów dolarów!

Nieco inaczej sprawa wygląda w przypadku kraju nad Wisłą. Polska witryna Polakpotrafi.pl jest wzorowana na starszej siostrze zza oceanu. Tyle tylko, że jeszcze kilka dni temu jej właściciele chwalili się na firmowym blogu, że aktualnie aktywne są aż...23 projekty. Trudno dokładnie powiedzieć ile pieniędzy w sumie zebrali użytkownicy serwisu od początku jego istnienia, jednak nie jest to skala w żaden sposób „imponująca”, a sam portal – pod względem zgłoszonych projektów – wygląda po prostu ubogo. Nie jest to niewątpliwie winą jego twórców, ale polskiego prawodawstwa oraz polskiej mentalności.

Chociaż bowiem według wielu rozmaitych badań lubimy robić zakupy w Internecie i nie boimy się wirtualnych płatności, to ani niemal bezinteresowne pożyczanie, ani tym bardziej „rozdawanie” pieniędzy obcym ludziom jakoś nie leży w naszym narodowym charakterze – nawet, jeśli potencjalne zyski mogą być olbrzymie.

 

Zbiórka publiczna? To nie takie proste

Sytuacja crowdfundingu w Polsce może zmienić się diametralnie już niedługo. „Obecnie w Polsce kwestie regulacji crowdfundingu są niezbyt korzystne, po części ze względu na regulacje rynku kapitałowego (ustawa o obrocie) oraz kwestiami dotyczącymi zbiórek publicznych (ustawa o zbiórkach publicznych)” – czytamy na łamach specjalistycznego portalu crowdfunding.pl

Otrzymanie zgody na przeprowadzenie zbiórki publicznej nie jest wcale proste. Przede wszystkim nie może jej prowadzić osoba prywatna, chyba, że robi to pod auspicjami stowarzyszenia albo fundacji. Trzeba również spełnić szereg wymagań formalnych, precyzyjnie określić zarówno cele, jak i sposoby prowadzenia zbiórki, a także bardzo szczegółowo rozliczyć się z całej akcji – to wszystko pod czujnym okiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Finansowanie społecznościowe w Polsce działa zatem na pograniczu prawa. Można prawdopodobnie uznać, że osoby wpłacające pieniądze na rzecz realizacji jakiegoś projektu przekazują na przykład darowiznę, a ta – do pewnej wysokości – zwolniona jest z podatku. Można również uznać, że crowdfunding zbiórką publiczną nie jest, a to dlatego, że nie mamy do czynienia z darczyńcami, lecz inwestorami. W takim jednak wypadku niezbędne wydają się stosowne umowy oraz osobowość prawna obu stron.

Co zatem sprawi, że crowdfunding  może niebawem stać się bardzo atrakcyjnym instrumentem finansowana nauki, a szczególnie prowadzonych na niewielką skalę (choć bardzo znaczących) indywidualnych badań?

 

Rok 1933 to już historia…

„Właściwie po co nam Ustawa o zbiórkach publicznych z 1933 roku? To pytanie nasuwa się przy okazji zamieszania, jakiego narobiło Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, proponując objęcie tą ustawą także zbiórek internetowych. Teraz MAC zapewnia, że crowdfundingu nie ubije, ale może należałoby ubić tę starą ustawę i wtedy dopiero będziemy mieli pewność prawną?”– napisał 21 czerwca w Dzienniku Internautów (di.com.pl) Marcin Maj.

Wszystko rozbija się o nieszczęsną ustawę o zbiórkach publicznych, która pochodzi właśnie z 1933 roku. Nie trzeba być ani historykiem, ani ekonomistą, by zdawać sobie sprawę z tego, jak dalece różniła się ówczesna rzeczywistość od dzisiejszej. Prawo sprzed niemal 80. lat nie może w poprawny sposób regulować chociażby kwestii związanych z Internetem (a crowdfunding niewątpliwie takową jest) między innymi dlatego, że ten wówczas po prostu nie istniał. Poprawka z 2003 roku niewiele tu niestety zmienia.

Prawdziwa „wojna” rozgorzała na łamach polskich mediów – w tym elektronicznych – oraz rozmaitych for internetowych kilka dni temu, kiedy to Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji zapowiedziało całkowite objęcie wszelkiego rodzaju zbiórek internetowych oraz SMS’owych znowelizowaną ustawą. Według deklaracji ministerialnych chodziło oczywiście o to, by stworzyć pewne ramy prawne dla funkcjonowania tego rodzaju inicjatyw, tak, aby nie pozostawały one w przysłowiowej szarej strefie. Szybko okazało się jednak, że realizacja pomysłu MAC w przedstawionej formie oznaczałaby w praktyce całkowite zablokowanie możliwości prowadzenia takich zbiórek – a tym samym „ubiło” (takie określenie pojawiło się w prawie – przyp.red) ideę crowdfundingu

Znany prawnik Piotr Waglowski (vagla.pl) pisze na swojej stronie: „(…) należy uchylić w całości ustawę o zbiórkach publicznych. Była przyjęta w 1933 roku w konkretnym celu, czyli po to, by pewne środowiska, z którymi walczyła politycznie ówczesna władza, nie mogły pozyskiwać sobie swobodnie środków na swoją działalność. Dziś jesteśmy zupełnie w innym miejscu, albo moglibyśmy być w innym miejscu.”

Trudno spodziewać się, by którekolwiek ministerstwo – czy to Administracji i Cyfryzacji, czy też Spraw Wewnętrznych – zgodziło się na takie rozwiązanie, nie mówiąc już o Parlamencie. Ale w obliczu olbrzymiego sprzeciwu społecznego minister Michał Boni zapowiedział już, że będzie zabiegał o całkowite wyłączenie zbiórek internetowych spod jakichkolwiek regulacji. Co to w praktyce oznacza?

Otóż jeśli rzeczywiście tak się stanie, mogą w Polsce nastać „złote czasy” dla crowdfundingu. Nie trzeba będzie uzyskiwać żadnych pozwoleń, ani składać żadnych sprawozdań (poza wymaganymi przez wewnętrzne przepisy – na przykład uczelniane). Nie będzie również wątpliwości, co do legalności takich zbiórek – będzie więc je mógł zorganizować zarówno „przeciętny Kowalski”, wynalazca z pomysłem na innowacyjny biznes, schronisko dla psów, czy wreszcie zdolny doktorant lub uniwersyteckie laboratorium!

 

Inwestuj w naukę!

Jako się rzekło – crowdfunding jest rodzajem finansowania społecznościowego. Właściwszym określeniem byłoby tu jednak nie finansowanie, a inwestowanie. Jeśli faktycznie ten mechanizm zostanie „uwolniony”, to może okazać się doskonałą szansą na pozyskiwanie funduszy dla polskiej nauki.

Dziś młody naukowiec, który ma pomysł na innowacyjne badania, musi szukać pomocy na macierzystej uczelni, w rozmaitych konkursach polskich i unijnych, lub też starać się o granty badawcze z funduszy zgromadzonych w programach Komisji Europejskiej. Bezproblemowy dostęp do finansowania społecznościowego pozwolić może na wdrożenie w życie zupełnie innych rozwiązań.

Realny scenariusz mógłby wyglądać na przykład tak:

Uzdolniony doktorant planuje innowacyjne badania w dziedzinie optogenetyki. Uczelnia nie posiada jednak stosownych funduszy. Można oczywiście starać się o grant europejski, ale można też wybrać zupełnie inną opcję. Ponieważ przedmiotem badań jest konkretne zagadnienie, które – w przypadku powodzenia prac – doskonale nadaje się do komercjalizacji, doktorant zamieszcza opis projektu w dużym portalu crowdfundingowym. Inwestorzy w zależności od kwoty wpłaty mogą otrzymać: publiczne podziękowanie wraz z oryginalną koszulką, autorski egzemplarz wydanej książki opracowanej na podstawie rozprawy doktorskiej lub też określony udział w przyszłych zyskach. Niezbędna kwota okazuje się osiągalna, naukowiec zatem dostaje potrzebne dofinansowanie, kończy badania, wydaje książkę, patentuje wypracowane przełomowe rozwiązanie, a następnie odsprzedaje patent międzynarodowej firmie.

W ramach realizacji zobowiązań crowdfundingowych obiecane wcześniej koszulki i książki wędrują do internautów, którzy wspomogli projekt. Ci zaś, którzy zainwestowali większe kwoty, otrzymują wcześniej przewidziany udział w zysku ze sprzedaży patentu.

To typowa sytuacja „win-win”, chociaż taki scenariusz zapewne wielu sceptyków uzna za marzycielstwo. Tymczasem wystarczy przejrzeć historię projektów obecnych teraz i w przeszłości we wspomnianym wcześniej Kickstarter.com, aby przekonać się, że jest jak najbardziej realny.

Po to, żeby poza Stanami Zjednoczonymi sprawdził się również w Polsce, potrzeba tylko dwóch rzeczy: odpowiednich regulacji prawnych oraz zmiany nastawienia ludzi. To pierwsze jest wielce prawdopodobne, bowiem stosowne zmiany zapowiada już Minister Michał Boni. To drugie natomiast zależy już od samych autorów finansowanych projektów. Współczesna nauka „musi umieć się sprzedawać”, co oznacza, że muszą to umieć również sami naukowcy. Na szczęście, coraz więcej z nich zdaje sobie z tego sprawę. A to już pierwszy krok do sukcesu w crowdfundingu.

 

Adam Czajczyk

KOMENTARZE
news

<Sierpień 2024>

pnwtśrczptsbnd
29
30
31
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
1
Newsletter