Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
No stress, czyli myśli zebrane Sebastiana Ciszewskiego
Dla wielu wakacje powoli dobiegają końca. Część osób wraca do szkoły, część szykuje się na sesje poprawkowe na uczelni, część zaczyna nową pracę bądź wraca z urlopów. To wszystko może wiązać się ze stresem, a o tym, że nadmierny stres się nie opłaca, opowie Sebastian Ciszewski, coach z firmy Brando Group.

Czy lepiej starać się stres zdusić w zarodku, czy bardziej nauczyć się funkcjonować z nim i rozsądnie dawkować?

Stres jest sytuacją, która się naturalnie w naszym życiu zdarza, a nawet jest pewnym czynnikiem rozwoju. Towarzyszy nam na pierwszej randce, podczas rozmowy o pracę i w wielu innych sytuacjach.. Kwestia – kiedy przekracza się granicę i stres staje się tzw. wypaleniem, czyli stanem, kiedy zużywamy więcej energii, niż wkładamy i przestajemy sobie z tym dawać radę w życiu.

Rozumiem, że mówisz o granicy, która dzieli nas od przejścia do tzw. „stresu chronicznego”. Czy jesteśmy w stanie w jakiś sposób wyczuć tę granicę odpowiednio wcześnie?

Myślę, że tak. Przykładową wskazówką są np. zaburzenia somatyczne, czyli problemy z odżywianiem, z zasypianiem, bóle brzucha, serca, głowy. Ponadto pojawiają się trudności w relacjach interpersonalnych – ktoś z najbliższego otoczenia sugeruje nam, że zachowujemy się inaczej i tu możemy odpowiadać wypieraniem („Mnie to nie dotyczy”) lub racjonalizowaniem („Takie mamy czasy”). Bagatelizowanie objawów może doprowadzić do konieczności leczenia.

Leczenia mówisz… a czy nie uważasz, że w naszym społeczeństwie pójście do psychologa jest wciąż konotowane jako coś złego, niewłaściwego, z czego ludzie drwią?

Zmienia się to obecnie, jednak mam świadomość, że musi minąć jeszcze „jedno pokolenie”, żebyśmy zaczęli traktować zdrowie psychiczne jako wyraz dbania o siebie, tak jak stało się to z modą na fitness lub jogging.

Do tego dochodzi niska świadomość społeczna…

Dokładnie. Ludzie nie wiedzą jak zachowywać się w takich sytuacjach, nie potrafią prosić o wsparcie. Błędnie myślimy, że prośba o pomoc to oznaka słabości. Jest zupełnie przeciwnie - prośba o ratunek, rozmowę, wskazówkę to wyraz siły. Poza tym kumulowanie w sobie stresu na dłuższą metę jest szkodliwe i raczej nieskuteczne.

Można to skutecznie ukrywać tylko w momencie całkowitej alienacji, a społeczeństwo szybko to zaakceptuje i przestanie zauważać istnienie jednostki…

Szczególnie, że ułatwiają to warunki społeczne – jesteśmy zagonieni, uwikłani w macki masowych

mediów. Uwaga społeczna jest mocno rozproszona i w momencie gdy jedna osoba przestaje się odzywać, dzwonić - nie zauważamy tego. Świat nie zwolni przez to, a my stracimy z oczu człowieka z jego problemami. Tym bardziej, że nawet odpowiedź: „Nic się nie stało” może kryć za sobą coś więcej. To działa obustronnie – trzeba umieć prosić o wsparcie, ale także dawać je. Jak ktoś raz się „sparzy” i nie dostanie pomocy, następnym razem będzie jeszcze bardziej zamknięty. Ludzie często mieszkają obok siebie, pracują razem, a nie wiedzą o sobie ważnych rzeczy. Budują relację nie na tym, co wiedzą ale co sobie wyobrażają.

Popatrz jaki to paradoks dzisiejszego świata – żyjemy dłużej, wygodniej, mamy dostęp do zaawansowanej medycyny, a mimo to ciągle towarzyszy nam rosnący stres…

Jest coraz więcej substytutów szczęścia, które szczęściem nie są. Dobrze płatna praca, rozpoczęte studia, kupione mieszkanie – to takie nasze złote smycze, których trzymamy się za wszelką cenę. Myśl o zmianie pracy, kierunku studiów wywołuje w nas lęk np. o reakcję rodziny. Często jest on wyimaginowany, dopowiadamy sobie reakcję najbliższych, a w rozmowie wynika później, że jest ona zupełnie inna. Bronimy się przed tymi niełatwymi rozmowami i nie wiemy jak je rozpocząć.

Czyli warto rozmawiać – banał, ale zawsze aktualny?

"Słyszę cię, a słucham" – to nie jest to samo. Myślę, że gdyby posadzić obok siebie ludzi, którzy pozornie dużo o sobie wiedzą, okazałoby się, że o swoim życiu wewnętrznym nie wiedzą wiele. Nie mówimy co nas stresuje, jak reagujemy na trudne sytuacje, nie przyznajemy się do błędów. Odkładamy ważne rozmowy na bliżej nieokreśloną przyszłość. To błąd.

Ten wywiad zobaczą studenci, może pracownicy korporacji i jak ich teraz przekonać, że powinni w wieku 20-kilku lat zwolnić, kiedy ścieżka ich kariery dopiero się rozpoczyna? Co byś im powiedział?

Powiedziałbym, żeby rozejrzeli się w swoim życiu. Wiele można zmienić na wyciągnięcie ręki. Zanim pojawią się sytuacje "dużych zmian" jak zmiana pracy czy kierunku studiów, spróbujmy dopasować otoczenie do naszych oczekiwań. Pytajmy, konsultujmy, negocjujmy. Na coachingach podpowiadamy – idź, spytaj, dowiedz się, poszukaj innego rozwiązania. Mamy dwie szufladki – jedna to szufladka faktów, a druga –  domysłów. Pierwsza to kogoś odpowiedź, odzew, reakcja, a druga – gdybanie jaka ta reakcja będzie. Nie zakładajmy z góry negatywnego obrotu zdarzeń. Podejmijmy działanie a przecież zawsze mamy 50 procent szans.

Jednak gdy boimy się zmian, utraty pewnego bezpieczeństwa, to...

Racjonalizujemy albo intelektualizujemy. Różnica polega na tym, że w pierwszym przypadku znajdujemy prostą odpowiedź, regułę, typu: „A bo na studiach tak jest, po prostu trzeba się stresować”, a w drugim – bardzo głęboko poszukujemy przyczyn, skutków i domysłów, szkicujemy różne teorie. Przyczyny czasem są prostsze niż myślimy, np. związane z organizacją dnia, ułożeniem relacji z ludźmi lub odpowiedzią na pytanie – na ile to co rozpoczęliśmy kiedyś, jest naszym realnym celem obecnie? W psychologii określamy taki stan jako efekt zamrożenia – poszliśmy do kina, film jest kiepski, ale nie wyjdziemy, bo zapłaciliśmy za bilet. Taki sam schemat mamy w przypadku studiów – nie interesuje mnie to co robię, no ale jak zacząłem to już skończę, a przecież system boloński pozwala nam po licencjacie, wybrać zupełnie inne studia magisterskie. Studenci często boją się prosić. Pracując na uczelni kilka lat zauważyłem, że jeśli studenci mają konkretne prośby – zazwyczaj są one pozytywnie rozpatrywane.

Wydaje mi się, że dochodzi jeszcze strach przed złymi decyzjami. Poszedłem na studia, nie pasują mi. Skoro to była moja decyzja, to będę jej bronił. Nie przyznam się do błędu...

Ja bym inaczej spojrzał na kwestię "złej decyzji". Zawsze mamy prawo do zmiany zdania. Pojawiają się nowe okoliczności i zmienia się nasze spojrzenie na pewne sprawy. Nie zawsze nasza decyzja była świadomym błędem. Uogólniając zachęcałbym, żeby po prostu co jakiś czas sprawdzać na jakim etapie życia jesteśmy i wyznaczać nowe azymuty, tak w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Lepiej podejmować nowe decyzje, niż tkwić w tych poprzednich, błędnych. Często lepiej jest podejmować nowe decyzje, niż tkwić w tym zamrożeniu i w efekcie mieć więcej do posprzątania.  

Uczmy się na błędach – wciąż nierealizowane w praktyce powiedzenie...

Uczmy się na doświadczeniu i wyciągajmy wnioski. Obecnie mamy wiele możliwości wchodzić w doświadczenia w bezpiecznych warunkach, czyli wówczas gdy nie jesteśmy postawieni pod ścianą. Korzystajmy z dobrych szkoleń, warsztatów, coachingów.  W takiej sytuacji możemy podejmować ryzyko, bez obawy że wywoła to realne konsekwencje. Odegranie scenki symulującej rozmowę rekrutacyjną czy egzamin, pozwoli nam wyciągnąć cenne wnioski. Nie grożą nam prawdziwe konsekwencje, jak nie przyjęcie do pracy czy dwója w indeksie.

 Z jakimi problemami najczęściej ludzie przychodzą do Ciebie?

Myślę, że jest to przede wszystkim praca z poczuciem wartości, chęć zyskania odwagi do wprowadzenia zmian w swoim życiu i przekonania siebie do tego, że mam prawo chcieć więcej. Podstawowa informacja – albo się ma poczucie własnej wartości, albo się go nie ma. Jest taki błąd językowy jak „niskie poczucie wartości”. To tak jakby powiedzieć: „Trochę ci ufam”. Nie ma półśrodków – albo siebie akceptujemy, albo nie. Drugim problemem są trudności w relacjach, m.in. z rodzicami czy partnerem. Przychodzą też osoby, które chcą dokonać zmian zewnętrznych, czyli zmiana pracy, zwiększenie zarobków.

Jak Ty osobiście radzisz sobie ze swoim stresem? Nasi czytelnicy mogą być ciekawi jak profesjonalista daje sobie radę w codziennym życiu

Oj, żeby nie wyszło, że szewc bez butów chodzi. A tak zupełnie serio... Pozwalałem sobie na doświadczanie. Z czasem nauczyłem się, że wiele sytuacji przeraża, zanim wydarzą się naprawdę. Tak było w moim przypadku z chodzeniem w wysokich górach. Podejmowanie wyzwań oswoiło mnie z wieloma trudnościami. Pewne sytuacje już mnie nie stresują albo skutecznie umiem sobie z nim radzić. Podobnie jest w sytuacjach zawodowych czy osobistych.

Po drugie, rozwijam swoją emocjonalność. Dzięki temu wiem, że czasami potrzebuję zrobić w sobie porządek. Widziałem kiedyś taki rysunek, na którym były pokazane amerykańskie wyprzedaże garażowe, bo ktoś akurat pozbywa się starych rzeczy, żeby uprzątnąć dom. Pod spodem był podpis: „A jak często w sobie robisz porządek?”. Potrafimy wysprzątać cały dom, ale rzadko chodzimy do kogoś, by zdjąć z barków coś co nas męczy. Możemy przecież pójść do osoby neutralnej, która jest jakby poza naszym życiem. Takimi osobami są psycholodzy, psychoterapeuci.  Warto skorzystać z takiego wsparcia, nie tylko w sytuacji naprawdę kryzysowej.

Uczymy się samych siebie…

Uczymy się samych siebie i uczymy się przekładać to później w praktyce na działanie. Nie jest sztuką coś postanowić jednego dnia, drugiego już o tym zapomnieć. Tak jak w anegdocie o dwóch mafiosach, którzy biją się na dachu. Jeden wypycha drugiego, a ten spadając mówi:  „Wszystko zmienię w swoim życiu, będę dobry dla innych, przysięgam!”. Po czym spada do jakiegoś otwartego kosza na śmieci, nic mu się z grubsza nie stało, podnosi się i mi mówi: „No, w szoku to człowiek takie rzeczy może obiecać!”. W sytuacji podbramkowej składamy sobie wiele deklaracji, często zbyt wiele, gdyż te deklaracje na drugi dzień wymagałyby faktycznie wywrócenia swojego życia do góry nogami. Ważne, żeby systematycznie budować te zmiany w sobie i znam dużo osób które dzięki tej konsekwencji potrafią zbudować konstruktywną i pozytywną przestrzeń.

Przejść do działania.

Tak, a to wszystko się przekłada na relacje, na żywienie, na realizację swoich pasji, a nawet zmianę złych nawyków. Podejmują decyzję, które dla innych są nadal obiektem pożądania, a dla nich są już faktami, zdarzeniami dokonanymi.

Ty chyba w każdej, nawet najgorszej sytuacji, znajdziesz jakiś pozytyw?

Bo jest w każdej sytuacji jest coś pozytywnego. Jeżeli mamy do czynienie z ludźmi, którzy na nas źle działają – obok stoi ktoś, kto ma na nas dobry wpływ. Jeżeli jakieś miejsce działa na nas destrukcyjnie – inne działa odbudowująco. Jeżeli w jakieś sytuacji, w której nie możemy w prosty sposób dokonać zmiany w swoim życiu, znajdźmy przystań, gdzie się zresetujemy, spędzimy czas w przyjemnej rozmowie, aktywności, która nam odpowiada.

 I może wtedy uda się zapobiec, zamiast leczyć

Oprócz tego, że profilaktyka jest tańsza, to pozwala uniknąć wielu niepożądanych sytuacji. Stresy w

życiu i tak będą obecne, a jeżeli zmniejszymy sobie te, które jesteśmy w stanie przewidzieć, nie siedząc na gałęzi, którą tniemy i dziwiąc się, że spadliśmy, to i tak dużo. To jest ta mądrość życiowa, która nie jest związana tylko z dyplomami i pozycją zawodową. Mamy kulturowy nawyk narzekania. Polacy spytani kiedyś w jednym sondażu: „Co słychać”, w 80% odpowiedzieli: „Szkoda gadać”. W myśl zasady – nawet jak jest dobrze, to czemu nie ponarzekać? To wpływa na to, że jeżeli mamy znaleźć pozytywny obrót zdarzeń, to najpierw znajdziemy parę przyczyn dla których ma się nie udać, a jak się uda to będzie miła niespodzianka.

 A tak już puentując naszą rozmowę – zróbmy porządek w otoczeniu, ale zacznijmy od siebie?

Rozmawiajmy, odważmy się na zmiany, zadbajmy o siebie przed, a nie tylko po i nie unikajmy doświadczania - tego zdrowego stresu, który jest związany czasami z dreszczem emocji, z gęsią skórką albo kołataniem serca. No, kołatanie serca można mieć oczywiście z obawy, że nas szef zwolni, ale i w nadziei, że piękna dziewczyna nam sprzeda buziaka.

To zakończmy w takim razie tym pięknym, czułym akcentem. Dziękuję Sebastian, że udało się spotkać i porozmawiać w miłej atmosferze.

Dzięki i pozdrawiam.

 

KOMENTARZE
Newsletter