Fot. Nadesłana przez rozmówcę
Od lat zajmuje się Pan owadami. To aktywność dość nietypowa dla większości naszego społeczeństwa. Część osób na samo słowo „owad” reaguje negatywnie. A skoro robaki nie kojarzą nam się zbyt przyjemnie, kontakt z nimi może przerażać. Jak to się stało, że zrodziła się w Panu pasja do tych stworzeń?
Muszę przyznać, że od zawsze bardziej przerażali mnie ludzie niż owady. Być może dlatego jako dziecko uciekałem w świat przyrody. Kiedy miałem kilkanaście lat, zacząłem hodować modliszki. To był czas, kiedy dopiero rodził się Internet. Bardzo szybko zacząłem go wykorzystywać jako platformę kontaktu z ludźmi z całego świata, którzy też zajmowali się modliszkami. Wymienialiśmy się informacjami, ale też samymi obiektami naszych zainteresowań. Modliszki są owadami drapieżnymi, potrzebują żywego pokarmu. Stanąłem więc w obliczu potrzeby karmienia jednych owadów drugimi. Dlatego zacząłem hodować świerszcze na pokarm dla modliszek. Później przez pewien czas zarabiałem, hodując modliszki i pająki. W pewnym momencie miałem największą w Polsce hodowlę ptaszników. Przy okazji wypracowałem sobie spore doświadczenie w hodowli owadów. Kiedy skończyłem doktorat z biologii molekularnej, postanowiłem założyć firmę. To była pierwsza w Polsce profesjonalna hodowla owadów, głównie na cele karmowe dla zwierząt w ogrodach zoologicznych.
I to była właśnie Fabryka Owadów?
Tak, to była Fabryka Owadów. Mój pierwszy projekt biznesowy. Bardzo szybko zorientowałem się jednak, że ten rynek jest trochę za mały, żeby zrobić na nim duży biznes, który pozwalałby realizować moje zainteresowania i pasje. Nawiązałem wtedy współpracę z kilkoma uczelniami rolniczymi. Próbowałem zarazić naukowców ideą hodowania owadów jako źródła białka zarówno dla ludzi, jak i na potrzeby paszowe. To był rok 2012. Na świecie nie było jeszcze żadnej firmy, która na dużą skalę prowadziłaby taką działalność. Pojawiały się pierwsze projekty w Afryce Południowej czy USA, ale w powijakach była nawet legislacja dotycząca hodowli owadów. W tym czasie rynek, który był dla mnie podstawowym rynkiem zbytu, zaczął się kurczyć. Ludzie stopniowo przestawali hodować w domach zwierzęta. Dla nastolatków ważniejsze stały się telefony niż kontakt ze zwierzętami.
Czyli zmiana kulturowa.
Myślę, że to była zmiana kulturowa. Wielu moich klientów na fali emigracji wyjechało z Polski. Biznes, który prowadziłem, stał się bardzo deficytowy. Jednocześnie Polska nie była jeszcze otwarta na to, żeby wspierać projekty związane z owadami przeznaczonymi do celów spożywczych. Pojawiały się w tym zakresie pojedyncze inicjatywy, ale one były dość szybko ucinane przez sanepid – tak na wszelki wypadek.
Czy naukowcy, o których Pan wspominał, zainteresowali się tematem?
Mam wrażenie, że nie byli na niego gotowi. Trudno było im wyobrazić sobie skalę takiej działalności. Stworzenie hodowli mierzonych nie w kilogramach, tylko w tonach czy setkach ton. W międzyczasie zbankrutowałem z Fabryką Owadów. Nie boję się o tym mówić, bo ta porażka była jedną z najlepszych rzeczy, które mogły mi się wtedy w biznesie przydarzyć. Miała niezwykły walor dydaktyczny. Chyba dość umiejętnie przekułem ją w sukces. Nie bez znaczenia były tu też moje doświadczenia jako biotechnologa, biologa molekularnego. Tak naprawdę praca naukowa, szczególnie w biologii eksperymentalnej, sprowadza się do długiego ciągu porażek i niepowodzeń. Bycie naukowcem – z jednej strony – uodparnia nas na niepowodzenia. Z drugiej uczy wyciągać wnioski i analizować, dlaczego coś się nie udało. To pomogło mi nie popaść w depresję i nie załamać się, tylko wymyślić, w jaki sposób moje doświadczenia z hodowlą kilkuset gatunków owadów wykorzystać do stworzenia dużego biznesu.
Ostatnią część mojej hodowli, stado karaczanów, przekazałem poznanemu kilka miesięcy wcześniej profesorowi Damianowi Józefiakowi z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. I choć jako specjalista od pasz, z samymi owadami nie miał wcześniej doświadczenia, zdawał sobie sprawę, obserwując globalny rynek pasz, że istniała potrzeba załatania ogromnego deficytu białka. Ten deficyt w naszych warunkach trudno załatać bez importu. Postanowiliśmy więc, przy wsparciu inwestora, założyć spółkę HiProMine. Nie było łatwo znaleźć naukowca, który zdawał sobie sprawę, że owady mogą być rozsądną alternatywą w produkcji białka. Jeszcze trudniej było znaleźć inwestora z wystarczająco dużą fantazją, żeby taki futurystyczny (jak na tamten czas) projekt zrealizować, nie mając pozytywnych przykładów podobnych dojrzałych biznesów na świecie. Taką osobą okazał się Marek Borzestowski z funduszu Giza, który zobaczył w tym biznes z mocną perspektywą wzrostu i gigantycznym potencjałem skalowania. HiProMine tworzyliśmy od zera. Zmierzyliśmy się z problemem opracowania i opatentowana technologii, która będzie wyprzedzała nasze czasy i pozwoli hodować owady na dużo większą skalę w optymalnych dla nich warunkach. To był duży przełom.
Bardzo szybko przystąpiliśmy do stowarzyszenia IPIFF (International Platform of Insects for Food and Feed). Wiedzieliśmy, że tylko zrzeszając się, jesteśmy w stanie wpłynąć na zmianę legislacji. Od podstaw tworzyliśmy zupełnie nową branżę produkcyjną, wykorzystując jednocześnie gatunki zwierząt, które kojarzyły się bardzo kontrowersyjnie. Jako IPIFF bardzo szybko podjęliśmy inicjatywę opracowania zestawu dobrych praktyk higienicznych dla całej branży. Miałem przyjemność kierować pracami międzynarodowego zespołu, który się tym zajmował. W zeszłym roku udało nam się przedstawić ten dokument Komisji Europejskiej. Opracowanie go przyspieszyło prace legislacyjne dotyczące dopuszczenia owadów do stosowania w paszach dla drobiu czy trzody chlewnej, co powinno już wkrótce nastąpić.
Co takiego mają w sobie owady, że ich wykorzystanie do celów paszowych opłaca się i jest wartościowe?
Przede wszystkim owadów jest około miliona gatunków, a pewnie jeszcze więcej, jeśli weźmiemy pod uwagę gatunki, które nie zostały jeszcze opisane. Przez ponad 200 mln lat ewolucji część gatunków wyspecjalizowała się w roli reducentów w środowisku naturalnym i pełni bardzo ważną funkcję w ekosystemach, przyspieszając obieg materii organicznej. Koronnym przykładem są mrówki, ale oprócz mrówek przetwarzaniem biomasy zajmuje się wiele innych gatunków owadów. Parametryzując ten proces i zamykając go w ściśle kontrolowanym środowisku hodowli przemysłowej, jesteśmy w stanie bardzo podnieść jego wydajność. To jest niesamowite, że możemy wykorzystać naturalny potencjał owadów do przetwarzania biomasy, żeby zagospodarować wszelkiego rodzaju odpady przetwórstwa spożywczego. Chodzi o to, żeby nie utylizować ich, tylko generować wartość dodaną, robiąc to bardzo wydajnie i bezodpadowo.
Owady potrafią asymilować białko i tłuszcze z biomasy roślinnej i przetwarzać je na swoją masę ciała, którą wykorzystujemy później jako źródło białka i tłuszczu na cele paszowe czy spożywcze. Niezwykle ważnym parametrem jest współczynnik konwersji. Bardzo dużo mówi się o tym, że wołowina jest mało ekonomiczna w produkcji, bo nie dość, że zjadamy niewielką część krowy, to do wyprodukowania 1 kg mięsa zużywamy kilka razy więcej paszy. W przypadku drobiu jest to około 2 kg paszy na 1 kg zwierzęcia. Z kolei u owadów jesteśmy w stanie wykorzystywać surowce, które normalnie nie są postrzegane jako surowce paszowe. Z 1,5 kg czegoś, co nie ma żadnej wartości, co więcej jest kłopotliwe jako odpad, możemy wyprodukować kilogram owadów, z którego kilkanaście procent to wysoko przyswajalne białko. To też bardzo ważne, że w świecie wielkoskalowych hodowli trochę zapomnieliśmy, co te zwierzęta jadły w naturze. A naturalnym pokarmem dla drobiu są owady i ich larwy. Sporą część diety świń stanowią wygrzebywane z ziemi larwy owadów. Naturalnym pokarmem kury nie jest soja i kukurydza. Wprowadzanie owadów jako pokarmu podnosi wydajność ekonomiczną hodowli i wpływa pozytywnie na zdrowie zwierząt. Oczywiście możemy dyskutować, czy jako ludzkość w ogóle potrzebujemy masowej hodowli przemysłowej zwierząt? Być może w ramach pogłębiającego się kryzysu klimatycznego odpowiedź będzie niebawem brzmiała – nie.
Owady mają również gigantyczny potencjał, jeżeli chodzi o substancje aktywne. Przez to, że w naturze występują w bardzo różnych środowiskach, wytworzyły szereg przystosowań, by w nich przetrwać. Na przykład karaczany wytwarzają dużo peptydów o charakterze antybakteryjnym, co w świetle kryzysu antybiotykooporności może okazać się skutecznym rozwiązaniem niekonwencjonalnym, jeśli chodzi o zwalczanie różnego rodzaju zakażeń i chorób. Kokony modliszek wykonane są z polimerów białkowych, które bez problemu mogłyby zastąpić oparte na żywicach uretanowych pianki izolacyjne. Jaja modliszek przy zerowym metabolizmie są w stanie przetrwać kilkudziesięciostopniowe mrozy, mając za jedyną izolację pół centymetra pianki białkowej. Owady wytwarzają również różnego rodzaju przędze, które można wykorzystać w różnych gałęziach przemysłu.
Czy w dobie rosnącej świadomości społecznej dotyczącej kruchości naszego ekosystemu, nie spotkał się Pan z podejściem, że hodowla przemysłowa owadów nie różni się zbytnio od hodowli krów na pozyskiwanie mięsa?
To oczywiście stały dylemat. Musimy być jednak realistami i postawić w pewnym miejscu granicę. Z jednej strony uważam, że hodowla owadów tylko na cele paszowe jest etapem przejściowym. Jest też marginalnym obszarem wykorzystania potencjału owadów. Owady spełniają wszelkie kryteria dobrego źródła białka. Powinniśmy coraz poważniej myśleć o tym, żeby traktować je jako źródło białka do produkcji żywności przetworzonej. Z drugiej strony, choć powinniśmy bardzo radykalnie ograniczyć produkcję zwierzęcą, na pewno tego nie zrobimy. Przemysł jest zbyt rozpędzony, zbyt dużo ludzi zarabia w nim zbyt duże pieniądze, żebyśmy byli w stanie z dnia na dzień zrezygnować z tej gałęzi. To będzie raczej trwało latami. Być może potrwa za długo i skończy się zbyt późno, żebyśmy byli w stanie uratować środowisko.
Z punktu widzenia zrównoważonego rozwoju, owady są bardzo dobrym kierunkiem. Hodowla owadów jest bezodpadowa. To, co zostaje – niestrawione przez nie resztki roślinne i ich odchody – jest doskonałym nawozem. Przy zjawiskach klimatycznych, które teraz obserwujemy, możemy mówić o procesie jałowienia, stepowienia gleb. A to, co produkują owady, możemy wykorzystać, by te gleby ratować. Owady (a właściwie ich mikroflora bakteryjna) są też w stanie rozkładać dużą część tworzyw sztucznych, które możemy utylizować nie poprzez tworzenie mikroplastiku, ale przez rzeczywistą degradację łańcuchów węglowych w tych tworzywach. Owady pomagają też eliminować zepsutą żywność. Bakterie żyjące w układzie pokarmowym owadów wykształciły możliwość rozkładania mykotoksyn. Jesteśmy w stanie oczyszczać np. zepsute w wyniku niewłaściwego składowania zboża. Owady mogą być swego rodzaju bioreaktorem, który pozwalałby wydajnie utylizować wszelkiego rodzaju odpady organiczne. Oczywiście wtedy – ze względów sanitarnych – nie mogłyby być one wykorzystane pod kątem paszowym, ale już do syntezy estrów paliwowych, syntezy tłuszczów czy olejów przemysłowych, jak najbardziej tak.
Wracając do aspektu etycznego, czy etyczne jest wykorzystanie zwierząt i hodowanie ich na masową lub przemysłową skalę, niezależnie od tego, czy mają rozbudowany układ nerwowy, czy nie? Z jednej strony nie ma się co oszukiwać. Przerzucenie się wyłącznie na weganizm nie jest możliwe. Wystarczy, że przez pole nawet najbardziej ekologicznej uprawy przejedzie kombajn. W czasie samych zbiorów roślin ginie bardzo dużo zwierząt – ptaków, owadów, gryzoni. Mówienie o czystej diecie wegańskiej jest utopią. Tak czy inaczej, ze względu na to, że jesteśmy na tej planecie, i jest nas coraz więcej, zwierzęta będą przez nas ginęły. Z drugiej strony trzeba też mieć na uwadze, że owady różnią się diametralnie od pozostałych zwierząt, które hodujemy masowo i to powinniśmy powiedzieć wprost.
A czują?
Czują, ale są organizmami zmiennocieplnymi. Przegęszczenie hodowli wpływa niekorzystnie na wszystkie inne zwierzęta. A jest ono warunkiem koniecznym, żeby uzyskać jakąkolwiek opłacalność hodowli. Hodowcy np. drobiu nagminnie łamią normy, jeśli chodzi o zagęszczenie, bo znajdują się pod bardzo silną presją ze strony dystrybutorów. W przypadku owadów duże zagęszczenie jest czynnikiem pozytywnym. Owady, mając nieograniczony dostęp do paszy, mogą się bez skrępowania mnożyć. Kluczowa jest tu zmiennocieplność, o której wspomniałem. Obniżając temperaturę ich ciała, jesteśmy w stanie je wyłączyć – dosłownie. W przypadku wszystkich zwierząt kręgowych jakiekolwiek zabiegi hodowlane, nie wspominając już nawet o uboju, wiążą się z dużym stresem. W przypadku owadów, jeśli zapewnimy im odpowiednie parametry środowiskowe, trudno powiedzieć, że będą szczęśliwe, ale będą się naturalnie rozwijały. W momencie, kiedy dochodzimy do końca cyklu wzrostu larw owadów, możemy je po prostu schłodzić. Ich metabolizm zwolni, aż w końcu ustanie. Jeśli obniżymy temperaturę, to one się już nie wybudzą.
Trochę taka narkoza…
Tak, tylko bez wkłucia. Jesteśmy w stanie w sposób bezstresowy dla nich wyeliminować bodźce stresogenne. Ten proces funkcjonuje w przyrodzie. Jeszcze kilka lat temu mieliśmy taką porę roku jak zima i wtedy owady zasypiały, wyłączały się. Kiedy na wiosnę robiło się ciepło, zaczynały być znów aktywne. Wykorzystujemy tu więc naturalne mechanizmy. To coś, co mnie – jako biologa – przekonuje, żeby owady traktować trochę inaczej i nieco odważniej mówić o hodowli masowej czy nawet określać tę hodowlę masową mianem produkcji. Niewiele organizmów poza owadami można bez uszczerbku dla nich, bez ich stresu i krzywdy hodować z założeniem, że będziemy je później uśmiercać.
Zastanawia mnie, jak duże jest ryzyko, że odkrywając przed światem możliwości masowego wykorzystania owadów, zniszczymy ich środowisko życia i za chwilę będzie ich brakować?
Z całą świadomością tego, jak bardzo destrukcyjnie ludzka działalność może wpływać na środowisko, myślę, że jest jednak większa szansa, że za 100 lat na świecie zabraknie ludzi niż owadów. Owady przeżyły już niejedno i doskonale potrafią dopasować się do warunków, w których żyją, co nie oznacza, że wiele gatunków owadów nie zostanie przez naszą cywilizację zgładzonych.
Czy powinniśmy zacząć pozyskiwać białko z owadów na potrzeby diety ludzkiej? Czy to jest alternatywa dla nas?
Na pewno jest to dla nas alternatywa. W uproszczeniu przyswajanie przez człowieka białka owadziego wygląda tak samo, jak przyswajanie białka drobiowego. Olbrzymią zaletą owadów jest to, że są jadalne w całości, nie tak jak w przypadku krowy czy kury, gdzie wykorzystujemy skromny ułamek masy zwierzęcia. Musimy pamiętać, że niejedzenie owadów w naszej strefie kulturowej jest pewnego rodzaju ewenementem w skali świata. Dla większości ludzi na świecie, poza Europą, owady stanowią integralną część jadłospisu. W Nowej Gwinei są plemiona, które traktują larwy owadów jako podstawowe źródło białka. Bez wątpienia podejście do spożywanie owadów będzie się dynamicznie zmieniało. Już dziś akceptacja dla białka owadziego jest znacznie większa niż była kilka lat temu. Istotne są też kwestie bezpieczeństwa żywnościowego. Owady są od nas oddalone ewolucyjnie. Nie ma chorób wspólnych dla ludzi i owadów. Myślę, że przerzucenie się na alternatywne źródła białka jest ceną, którą musimy zapłacić za to, że w tak niefrasobliwy sposób poczynamy sobie z naszą planetą. Jeśli nie zaczniemy bardzo poważnie podchodzić do tego typu alternatyw, szybko może okazać się, że nie ma przed nami przyszłości.
--
Jakub Urbański (1978 r.) – z wykształcenia biolog molekularny, doktoryzował się na Uniwersytecie w Utrechcie z tematyki związanej z udziałem białek szoku cieplnego w nowotworzeniu. Specjalista do spraw transferu technologii i komercjalizacji nauki, popularyzator nauki z wieloletnim doświadczeniem dziennikarskim. Od ponad dziesięciu lat zajmuje się biznesem. Pomysłodawca i założyciel Fabryki Owadów, pierwszej w Polsce profesjonalnej hodowli owadów, współtwórca projektów HiProMine i alcorythm®. Na liście 80 osób w zestawieniu "Ludzie, którzy zmieniają biznes w Polsce" miesięcznika "Business Insider" (2019 r.). Prywatnie podróżnik, od wielu lat zafascynowany kulturami i sztuką Melanezji. Członek The Explorers Club.
KOMENTARZE