Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Top 500 Innovators – o swoim udziale w projekcie opowiada dr hab. Anna Jarosz-Wilkołazka
Szczytna idea projektu top500innovators staje się rzeczywistością, a o sukcesach jej uczestników coraz głośniej. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości co do udziału w projekcie musi się szybko decydować. O swoim uczestnictwie opowiada dr hab. Anna Jarosz-Wilkołazka z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

 

Czym jest projekt top500innvators? Do kogo jest on adresowany?

Top500innovators jest to projekt finansowany przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (http://top500innovators.org/program-top500). Jego nadrzędną ideą jest wprowadzanie świadomości biznesowej i potrzeby komercjalizacji badań wśród naukowców. Skierowany jest głównie do naukowców szkół wyższych oraz do pracowników z jednostek zajmujących się transferem technologii. Nazwa projektu nie jest przypadkowa, ponieważ w ciągu 5 lat trwania projektu aż 500 osób będzie miało możliwość wyjazdu do Stanów Zjednoczonych na Uniwersytet w Berkeley albo na Uniwersytet Stanforda, gdzie ja miałam przyjemność wyjechać.

 

Co skłoniło panią do wzięcia udziału w projekcie?

Zdecydowałam się na to głównie ze względu na aplikacyjny charakter prowadzonych badań naukowych. Od lat zajmuję się biotechnologią przemysłową i cały czas podczas tych badań czegoś mi brakowało. Tym czymś była właśnie możliwość zainteresowania środowiska biznesowego oraz jednostek otoczenia naukowego wynikami badań, co stanowiłoby bezpośrednie przełożenie aplikacyjne uzyskanych wyników badań naukowych. Gdy dowiedziałam się o projekcie, wydawało mi się, że to właśnie będzie szansa zobaczyć jak wygląda transfer technologii w Stanach, w miejscu gdzie ten transfer technologii jest najwydajniejszy – w sercu Doliny Krzemowej.

 

Może pani powiedzieć kilka słów o prowadzonych przez panią badaniach?

Zajmuję się zastosowaniem grzybów i ich enzymów jako biokatalizatorów do syntezy różnych substancji organicznych. Głównie skupiam się na barwnikach tekstylnych, które mogą zostać zastosowane w przemyśle. Ich przewagą jest większe bezpieczeństwo dla środowiska w stosunku do obecnie używanych barwników syntetycznych. Oprócz tego, że skupiamy się na pozyskaniu barwników tańszych i nietoksycznych, zależy nam na tym, aby posiadały również inne korzystne atrybuty, jak np. właściwości antyoksydacyjne, przeciwbakteryjne czy przeciwgrzybowe.

 

Jak wyglądał pani wyjazd od strony formalnej, czy były jakieś utrudnienia?

Proces rekrutacji jest zorganizowany w sposób sprawny. Podzielono go na dwa etapy. Pierwszy etap polega na wypełnieniu formularzy, które są dosyć krótkie, ale niezmiernie ważne. Za ich pomocą trzeba przekonać komisję, że jest się właśnie tą osobą, która zasługuje na wzięcie udziału w tym wyjeździe. Osoby, które w ocenie komisji są najbardziej kompetentne przechodzą do drugiego etapu. Odbywa się on w Warszawie w Ministerstwie w formie rozmowy z Komisją. W jej skład wchodzą m.in. osoby, które brały udział w poprzedniej edycji programu Top500innovators. Jest również rozmowa z osobą która sprawdza znajomość języka angielskiego kandydata. Grupa kandydatów, która okaże się najlepsza otrzymuje szansę udziału w projekcie.

 

Jak wyglądał pani pobyt na Uniwersytecie Stanforda, czy był on sensu stricte związany z badaniami biotechnologicznymi?

Można powiedzieć, że trochę brakowało mi bezpośredniego kontaktu z biotechnologią, czy ogólnie rozumianymi naukami Life Science. Grupa osób, z którą wyjechałam to były osoby związane głównie z naukami technicznymi, informatycznymi oraz osoby z jednostek zajmujących się transferem technologii. Osoby zajmujące się naukami przyrodniczymi stanowiły mniejszą część naszej grupy. Stąd też większość zajęć praktycznych była skierowana głównie pod kątem badań inżynieryjnych, czy też informatycznych. Jednak jak się później okazało nie stanowiło to jakiegoś problemu. Najbardziej satysfakcjonujący był sposób realizacji większości zadań i projektów w grupach, co jest podstawą pracy na Stanfordzie. Atutem tego systemu było wykorzystanie interdyscyplinarnej wiedzy wszystkich członków grupy. Doskonale było widać, jak różni się punkt widzenia osób reprezentującychodmienne dziedziny nauki. Zwłaszcza, że prace zespołów opierają na realizacji projektów. Było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie.W Polsce tego się nie obserwuje, zaś tam zadania, również te realizowana przez studentów są zadaniami projektowymi. W trakcie mojego pobytu, miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu, na którym studenci zaliczali swoje projekty poprzez przedstawienie efektów swojej pracy. Ciekawe było też to, że w większości były to projekty bardzo praktyczne, a ich zaliczenie odbywało się w miejscu, do którego każdy mógł przyjść. Taka forma zaliczenia pokazuje,  że kształcone są umiejętności, które w Polsce są częściowo zaniedbywane. Podczas pobytu wartościowe było jeszcze to, że uczestnicy programu uczestniczyli w spotkaniach z osobami, które odniosły sukces biznesowy. Opowiadały o nich, o drodze jaką musieli pokonać by znaleźć się w tym miejscu, w którym teraz są. Otwarcie wspominali również o swoich porażkach. Dzięki takim spotkaniom można dojść do wniosku, że często nie warto jest się poddawać.

 

Chciałbym jeszcze zapytać, czego dotyczył pani projekt, który realizowała pani podczas pobytu ze swoją grupą?

Temat, którym zajmowałam się wraz ze swoją grupą dotyczył design thinking. Dokładniej mówiąc tego, w jaki sposób my, uczestnicy programu, możemy zastosować to po powrocie do Polski tak, aby prowadzone przez nas badania były bardziej praktyczne, bo często takie nie są. Wiele dobrych merytorycznie projektów jest z góry skazanych na brak szans na jakąkolwiek aplikację. Powinniśmy już na samym początku wiedzieć po co chcemy coś zrobić, po co chcemy coś zbadać. Oczywiście niezbędne jest realizowanie badań podstawowych i jest to ważne. Natomiast na Stanfordzie pokazali nam jak ważne jest aplikacyjne myślenie od samego początku, w momencie kiedy pojawia się pomysł musi on zostać zweryfikowany pod kątem tego czy jest klient, który będzie tym zainteresowany. Następnym krokiem powinna być odniesienie naszego projektu do produktów już istniejących. W Stanach nauczyłam się tego, żeby realnie oceniać swoje wyniki w kontekście przemysłu. Dobrym krokiem ze strony rządu jest próba uwłaszczenia naukowców.Możliwość czerpania dodatkowych zysków z aplikacji własnych badań może być dobrą zachętą do rozpoczęcia takiego myślenia w stylu design thinking.

 

Co chciałaby pani przekazać potencjalnym przyszłym uczestnikom projektu?

Należy się nie bać tego wyjazdu. Wiele osób myśli, że musi zostawić tutaj wszystko na dwa miesiące, zwłaszcza kiedy są to osoby, które mają zespół i mocno zaawansowane badaniach. Skutkiem czego będzie niepowodzenie w tym, co robią tutaj. Należy myśleć w inny sposób – nie ma ludzi niezastąpionych, więc warto spróbować tak zorganizować sobie czas, żeby poświęcić te dwa miesiące czemuś całkowicie nowemu. Oprócz tego koniecznie trzeba się przygotować, aby ten czas dobrze wykorzystać. Zwrócić uwagę na to co jest wartościowego na Uniwersytecie, do którego się jedzie, na to co można samemu zobaczyć dodatkowo. Ja podczas swojego pobytu spotkałam się z Profesorem Solomonem, którego do tej pory znałam tylko z literatury, a podczas tego wyjazdu mogłam porozmawiać z nim osobiście. Osoby na Stanfordzie są bardzo otwarte na nowych ludzi, na nowe pomysły i chętnie znajdą czas na spotkanie i rozmowę. Stąd warto wcześniej pomyśleć, co można zrobić wartościowego poza tym co jest przewidziane w programie top500innovators.

 

Co najbardziej utkwiło w pani pamięci z wyjazdu?

To chyba przyjazność dla studentów, zarówno ze strony infrastruktury budynku jak i osób, które pracują na uniwersytecie. Wszystko jest dostosowane do ich potrzeb i dla wygody pracy. Mają oni specjalne miejsca gdzie mogą się spotkać i realizować projekty, czy też podyskutować na jakiś temat. Wszystko to buduje taka naukową, ale zarazem luźną atmosferę. Wydaje mi się, że z tego tworzą się innowacje, poprzez budowanie kreatywnego środowiska, atmosfery otwartej na pomysły. Oprócz tego – brak dystansu pomiędzy gronem naukowców a studentami, którzy są bardzo wymagający w stosunku do siebie. Wydaje mi się, że to kwestia ambicji, a ambitni studenci na Stanfordzie stanowią zdecydowanie większą część. Tego trochę brakuje mi wśród studentów w Polsce, którzy dość często myślą tylko o zaliczeniu i o skończeniu studiów. Na podstawie tego wyjazdu i liczby pomysłów realizowanych przez młodych ludzi w Stanach dochodzę do wniosku, że my jako naukowcy powinniśmy stworzyć więcej możliwości i narzędzi tak aby nasi studenci mieli możliwość większego włączania się w projekty naukowe z pełnym zaangażowaniem, zainteresowaniem ale także ze świadomością możliwości porażki. Wtedy będą mogli osiągać sukcesy na skalę globalną.

 

Dziękuję bardzo za rozmowę.

KOMENTARZE
Newsletter