– Kiedyś o kleszczach nie mówiło się dużo, ale musimy pamiętać, że boreliozę odkryto w Stanach Zjednoczonych w latach 80. XX w., a w Polsce choroby odkleszczowe rejestruje się od początku lat dwutysięcznych. Dopiero od tego czasu zaczęły się wszelkie akcje profilaktyczne i opinia publiczna zaczęła zwracać uwagę na kleszcze. Nie znaczy to jednak, że kiedyś było ich mniej, ale na pewno zmieniła się nasza percepcja – zauważa ekspertka. Nie oznacza to również, że kleszczy przybywa. – W Polsce nie prowadzi się monitoringu ilości kleszczy, dlatego trudno nam powiedzieć, czy ich przybywa. Wiemy jednak z badań, że zmiany klimatyczne wydłużają okres aktywności kleszczy, ponieważ okresy temperatur ujemnych, kiedy są one nieaktywne, są coraz krótsze albo w ogóle ich nie ma. To sprawia, że kleszcze potrafią być aktywne w grudniu czy styczniu. W ostatnim roku tylko w lutym nie były, kiedy mieliśmy mrozy. Z drugiej strony kleszcze nie lubią suszy, więc w czasie suchego i upalnego lata też są nieaktywne – dodaje zoolog.
Wyższe temperatury ponadto sprawiają, że w Polsce pojawiają się – i przeżywają coraz dłużej – nowe gatunki, które dotąd występowały np. w Afryce. Te kleszcze przyleciały do Polski na ptakach wędrownych i są znane badaczom od dawna. – Kiedyś taka nimfa od razu ginęła, a dziś jest w stanie przetrwać i – jak znajdzie żywiciela – może przeobrazić się w dorosłego osobnika. Jeszcze nie mamy danych wskazujących, żeby były w stanie przejść cały swój cykl (od larwy, przez nimfę, po dorosłego osobnika), ale niewykluczone, że za jakiś czas do tego dojdzie. To są inne rodzaje kleszczy, które przenoszą inne choroby niż te, które obecnie europejscy lekarze znają i diagnozują – zwraca uwagę specjalistka. Co więcej, przez coraz wyższe temperatury kleszcze pojawiają się coraz dalej na północ w krajach takich jak np. Norwegia. Dr Wierzbicka przypomina, że występowanie kleszczy zależy od wielu czynników. Obok temperatury czy wilgotności liczy się również m.in. liczba zwierząt, które są żywicielami kleszczy i które mogą je przenosić w inne miejsca. To głównie gatunki łowne jak jelenie, sarny, łosie, dziki, a także gryzonie, np. myszy.
Kleszcze nie mają naturalnych wrogów. – Wprawdzie błonkówka pasożytnicza i grzyby mogą atakować kleszcze, ale z dotychczasowych badań wynika, że ci naturalni wrogowie kleszczy, czyli ich pasożyty, nigdy nie występują w takiej ilości, żeby miały realny wpływ na wielkość populacji kleszczy. Tak naprawdę takiego biologicznego czynnika czy wroga, którego większa ilość w środowisku spowodowałaby zmniejszenie populacji kleszczy, nie ma. A przynajmniej nie mamy go zidentyfikowanego – wskazuje rozmówczyni. Współcześnie kleszcze są wszechobecne, złapać je można nawet na zielonych terenach rekreacyjnych i w centrach miast (same kleszcze nie są mobilne, ale przenoszą je ich gospodarze). Na ofiary czatują najczęściej w niskich zaroślach, trawach wysokich głównie do jednego metra. Na spacer warto więc ubierać się, zakrywając swoje ciało, a po powrocie dokładnie się sprawdzić. Jeśli pasożyt wbije się ciało, należy go jak najszybciej usunąć.
Chorobami odkleszczowymi są nie tylko borelioza czy kleszczowe zapalenie mózgu, ale i babeszjoza, tularemia, riketsjoza czy anaplazmoza. Przed boreliozą nie da się uchronić, ale da się ją leczyć antybiotykami. Przeciw kleszczowemu zapaleniu mózgu dostępne są szczepienia. Dr Wierzbicka bardzo wyraźnie podkreśla, że samych kleszczy nie ma się co bać, choć jej badania sprzed paru lat pokazały, że co czwartej osobie zdarzyło się zrezygnować ze spaceru do lasu z tego powodu. – Owszem, należy być świadomym istnienia chorób przenoszonych przez kleszcze i się przed nimi chronić – czy to szczepieniami przed kleszczowych zapaleniem mózgu, czy zakładaniem odpowiedniej odzieży, idąc na spacer, czy sprawdzaniem się po spacerze, czy stosowaniem repelenty, ale nie bójmy się, bo nic tak nie uspokoi i nie dotleni człowieka, jak spacer w lesie – podsumowuje ekspertka.
Autorka: Agnieszka Kliks-Pudlik, PAP - Nauka w Polsce
KOMENTARZE