Marcin Szumowski w rozmowie z portalem Biotechnologia.pl opowiada o tym dlaczego polska innowacyjność jest na niskim poziomie i co może być remedium na szereg problemów z tym związanych, jakie zagrożenia niesie ze sobą funkcjonujący w Polsce model „wyciągania” pieniędzy publicznych, czy Wirtualny Instytut Naukowy to szansa na efektywne zespolenie akademii z przemysłem, oraz dlaczego obecny dialog nauki i biznesu można porównać do narodowej reprezentacji w piłce nożnej.
Biotechnologia.pl: Jak to się zaczęło, że pan – doktor fizyki atmosfery – zajął się rozwijaniem biznesu. Gdzie był ten impuls?
Marcin Szumowski: Będąc w Stanach zawsze byłem zainteresowany potencjalnym zastosowaniem prac badawczych w praktyce. Wówczas większość mojego finansowania pochodziła z Ministerstwa Obrony Narodowej (Department of Defense) USA. Jako fizyk atmosfery pracowałem przede wszystkim nad metodami symulacji związanymi z zachmurzeniami w obszarach przybrzeżnych, czym była żywo zainteresowana marynarka wojenna. W tym wymiarze, moje badania, choć z pozoru bardzo podstawowe, miały charakter aplikacyjny. Zajmowałem się modelowaniem powstawania chmur i opadów oraz wszystkimi konsekwencjami z tym związanymi. Myślę jednak, że tak naprawdę tym głównym bodźcem była decyzja o powrocie do Polski. Miałem wtedy już pięcioosobową rodzinę. Podczas wakacyjnego pobytu w Polsce zrobiłem krótkie rozeznanie jak wygląda rynek badań w obszarze fizyki atmosfery w Polsce i ile można zarobić prowadząc badania naukowe w tej dziedzinie. Z moich analiz wynikło, iż można było zarobić tyle, żebym utrzymał się sam, nie mówiąc o żonie i trójce dzieci. Wtedy postanowiłem zbliżyć się do biznesu i zrobić studia MBA w Stanach, które były bardzo ukierunkowane na entrepreneurship. Celowo używam tu angielskiej nazwy, ponieważ polskie tłumaczenie „przedsiębiorczość” nie oddaje pełni znaczenia tego słowa. Pierwszą firmę założyłem w Stanach. To była doradcza firma IT, ale po moim powrocie do Polski przedsięwzięcie to rozsypało się. W Polsce również zacząłem od doradztwa. Potem powstało Medicalgorithmics, które było po części zrządzeniem przypadku. Spotkaliśmy się z Markiem Dziubińskim na konferencji dotyczącej transferu technologii i komercjalizacji badań. Mnie jego projekt wydał się ciekawy. On potrzebował kogoś, kto by to poprowadził od strony biznesowej i tak to się zaczęło.
W tej chwili zmienił pan profil, bo jednak Instytut Biologii Doświadczalnej Nenckiego to zagadnienia dalekie od modelowania chmur.
Tak, zupełnie. Szczerze mówiąc tym, z czym miałem do czynienia w fizyce atmosfery przestałem się zajmować po powrocie ze Stanów. Bardziej wykorzystuję wiedzę zdobytą na MBA, natomiast myślę, że praca naukowa w jakiejkolwiek dziedzinie jest bardzo ważna, ponieważ po pierwsze pozwala lepiej zrozumieć jak funkcjonuje świat nauki i jak funkcjonują naukowcy. Co ich motywuje. Po drugie jednak po doktoracie rozmawia się naukowcami tym samym językiem niezależnie od specjalizacji. Ja nie twierdzę, na przykład, że rozumiem głęboko kardiologię czy biologię molekularną, natomiast jestem w stanie zrozumieć ją na tyle, żeby zobaczyć czy w badaniach jest jakiś potencjał, żeby napisać dobry wniosek o dofinansowanie lub potencjał komercyjny.
Jak pan ocenia potencjał biznesowy w tych projektach, które przechodzą przez pana ręce? Gdzie i w czym widzi Pan innowację?
Największym problemem w Polsce jest fakt, że tak naprawdę bardzo mało projektów szeroko rozwija skrzydła. Wiele pomysłów jest odtwórczych. Jeśli chodzi o stronę nauki większość wniosków grantowych próbuje robić coś, co już ktoś gdzieś zrobił. Naukowcy nie mają nawyku sprawdzania, czy aby coś co chcą zbadać już nie istnieje i nie funkcjonuje na świecie. To dotyczy również przemysłu. W Polsce, jeżeli chodzi o przemysł biotechnologiczny czy farmaceutyczny, dobrze się mają leki generyczne. To się dobrze sprzedaje. Natomiast nie poszukuje się nowych leków, a tym bardziej tzw. „first-in-class”, czyli opartych na zupełnie innym mechanizmie działania, innych celach terapeutycznych. Niektóre firmy próbują to robić, ale nie ma ludzi, którzy się dobrze na tym znają w Polsce. Nie mamy doświadczenia ani kultury tego typu badań. Z drugiej strony myślę, że przedsiębiorstwa ciągle za mało szukają w nauce i za mało ufają naukowcom. Nie w kontekście badań rozwojowych czy udoskonalania istniejących produktów, tylko w kontekście wynalazczości, odkrywania czegoś nowego. Odtwórczość i brak doświadczenia są głównymi elementami sprawiającymi, że przemysł i nauka są mało innowacyjne.
Chciałbym podjąć z panem próbę dalszego zdiagnozowania problemów nauki i biznesu. Być może wpadł panu w ręce raport NIK oceniający efektywność działania parków technologicznych i jednostek uczelnianych. W dużym skrócie – w Polsce mamy poważny problem z finansowaniem nauki, efektywnym transferem wiedzy do przemysłu i komercjalizacją badań. Czy myśli pan, że połączenie tych wciąż różnych grup interesów jakimi są nauka i biznes jest w ogóle możliwe w naszych warunkach?
Jak to powiedział wiceprezydent Instytutu Weizmanna, który zajmuje się transferem technologii i kwestiami komercjalizacji – współpraca między nauką a biznesem wygląda tak jak współżycie jeżowców. Jest konieczna, ale trzeba do niej podchodzić z wielką dozą ostrożności. Ja myślę, że po pierwsze potrzebny jest czas. Istnieją utarte stereotypy dotyczące obu stron, które są często potwierdzane pewnymi działaniami czy też nastawieniem. Istnieje ponadto mała otwartość żeby poszukiwać wartości po tej drugiej stronie. Dla nauki ważne są publikacje, prowadzenie badań, pewny poziom odkrywczości – z perspektywy firm na tym nie można zarobić. To nastawienie się zmienia, ale zmienia się za wolno. Dlatego, że ciągle dominują pieniądze publiczne, które są rozdawane w sposób bardzo sub-optymalny. Brakuje ekspertów, którzy byliby w stanie oddzielić to co jest wartościowe, od tego co odtwórcze. Bardzo rzadko spotykam się w Polsce z głęboką merytorycznie oceną grantów, jednostek naukowych, czy oceną grup badawczych, która byłaby mniej procesowa, a bardziej dotyczyła wartości czy jakości prowadzonych badań. Potrzebna jest na pewno zmiana kulturowa. Ona też następuje powoli. Potrzebne jest zwiększanie świadomości. Na tej płaszczyźnie dzieje się niestety wiele złego. Przeprowadza się natłok szkoleń o tym jak komercjalizować wiedzę, jak patentować, jak wdrażać technologie do przemysłu, ale robi się to masowo i na bardzo kiepskim poziomie. Zwykle prowadzą te szkolenia teoretycy lub ludzie nie związani ani z nauką ani z przemysłem innowacyjnym. To zniechęca dużą grupę naszych naukowców, którzy słusznie uważają je po prostu za bezwartościowe. Drugi krok, są to rozwiązania systemowe. W Europie coraz bardziej idzie się w kierunku uzyskania efektu skali, czy pewnej masy krytycznej. Nie mówię tu o takiej czystej brukselskiej terminologii, ale tak naprawdę w transferze technologii chodzi o to, żeby był on robiony przez osoby z doświadczeniem. Oczywiście osoby młode, uczące się są potrzebne, bo tych osób z doświadczeniem jest mało, ale musi być ktoś, kto zna problem z praktyki a nie tylko przeczytał o tym w książkach na SGH czy jakimś wydziale zarządzania. Żeby móc zbudować taki zespół ekspertów, potrzebna jest masa krytyczna projektów. Nie sposób jest utrzymać zespół zaangażowanych profesjonalistów np.: w jednym instytucie czy na jednej uczelni. Niestety, ale w Polsce wartościowych projektów, które mogą być rozwijane i mają rzeczywisty potencjał komercyjny w danej branży jest kilka na rok.
Sam spotkałem przedsiębiorców, którzy poszukują masy krytycznej projektów. Opowiadali, że bardzo często dzieje się tak, iż nawet jak znajdą ciekawy projekt na jakiejś uczelni i proponują jego dofinansowanie i późniejsze wdrożenie opracowanych rozwiązań do przemysłu słyszą: „Nie, dziękujemy, z grantu NCBR nikt nam przynajmniej na ręce nie będzie patrzeć.”
To jest spojrzenie, które rzeczywiście stało się dużym problemem. Dostępność środków publicznych i brak solidnej weryfikacji naukowej czy rynkowej. Jest to bardzo krótkowzroczne nastawienie, które prowadzi do tego, że uzyskuje się pieniądze publiczne na badania i nie angażuje się środków prywatnych. Niestety, ale bez chęci wyjścia w kierunku strony biznesowej nigdy nic się nie skomercjalizuje. To będą wiecznie badania i wiecznie urojone wizje.
Dopóki będą pieniądze, dopóty będą prowadzone badania
Tak, dokładnie.
W takim razie czy potrzebne są instytucje zespalające naukę i biznes? Wszelkiego rodzaju centra transferu technologii, parki technologiczne – instytucje, które jak wynika z raportu NIK nie spełniają swojej roli.
Tu znów wszystko jest pokłosiem postępowania procesowego, opartego o błędne założenia i oceny projektów, która polegała na zerojedynkowej klasyfikacji i kryteriach, które wcale nie były związane z meritum. I tak się działo niestety głównie w parkach technologicznych. Pobudowano mnóstwo parków, tam gdzie nie ma ani nauki, ani biznesu, natomiast na przykład w Warszawie nie ma nic. Ograniczenia formalne strumienia finansowego powodują, że pobudowało się mnóstwo infrastruktury za parę miliardów złotych, choćby tutaj na kampusie Ochota, ale nigdzie nie ma miejsca na inkubator technologiczny. Prowadzimy dialog z Miastem już od kilku ładnych lat i ciągle są nowe pomysły, ale nigdy nie widzą one realizacji. Ale firmy powstają i bez inkubatora. Ja sam jestem zaangażowany w kilka. Założyciele muszą wynajmować jakieś biura, mieszkania gdzieś w okolicy, żeby móc funkcjonować. Jest to pewien paradoks, że parków technologicznych i inkubatorów jest mnóstwo tam gdzie ich tak naprawdę nie potrzeba. Druga sprawa to funkcjonujący model „wyciągania” środków publicznych. Nie ma procesu kontroli jakości, według którego dokonywano by racjonalnej oceny projektów i ewaluacji szans na ich komercjalizację na większą skalę.
Jakie zatem może być remedium na takie problemy?
Przede wszystkim rozwiązania systemowe. Myślę, że pierwszą rzeczą jest to, żeby motywować i przekonać rektorów, dyrektorów instytucji do współpracy na niektórych płaszczyznach. Obecnie wszyscy ze sobą konkurują o te same pieniądze publiczne i niestety, ale póki czegoś się nie zmieni tak to będzie funkcjonować. Bezsensowne jest również to, że praktycznie każda instytucja prowadząca badania musi mieć swoje centrum transferu technologii albo przynajmniej jakąś jednostkę podległą, która się tym transferem zajmuje. To jest oczywiście wytrych do pieniędzy publicznych, bo jak się ma oficjalnie transfer technologii to znacznie zwiększają w teorii szanse, że się coś rzeczywiście skomercjalizuje. Tylko efektów nie ma i pewnie jeszcze długo nie będzie. Trzeba wzbudzić w ludziach chęć współpracy i tworzenia wspólnych, sensownych przedsięwzięć. Jedynym kryterium oceny powinna być jakość badań, niezależnie od branży i dziedziny. Finansowanie powinno być ukierunkowane na najlepsze grupy badawcze. Obecnie pracujemy wraz z Fundacją na rzecz Nauki Polskiej, NCBR oraz MNiSW nad, miejmy nadzieję, efektywnym modelem finansowania nauki i badań. Budujemy ten system od podstaw. Jest to koncepcja tworzenia wirtualnych instytutów badawczych o określonych profilach bazujących trochę na modelu belgijskim, który został wdrożony we Flandrii. Taki wirtualny instytut konsoliduje wiodące w swoich dziedzinach grupy badawcze ze wszystkich regionalnych uniwersytetów, instytutów i jednostek naukowych. One otrzymują dodatkowy strumień finansowania, a ich transfer technologii buduje się wokół tego wirtualnego instytutu. W Belgii to zadziałało wspaniale. Tam powstał przemysł z niczego, a pierwsze efekty widoczne były już po 5 latach.
Myśli pan, że jest możliwe przeniesienie niektórych zastosowań z Belgii do nas do Polski?
Wydaje mi się, że tak. Nie uda nam się wdrożyć modeli amerykańskich, bo nasze finansowanie badań w skali kraju jest mniejsze niż największych amerykańskich uniwersytetów. Model belgijski jest ciekawy, bo jest oparty na bazie podwójnej afiliacji i postawienia na jakość badań. Stworzyli coś z grupy całkiem przyzwoitych uniwersytetów i instytucji badawczych. I do tego dołożyli profesjonalny transfer technologii. I tak naprawdę skala działalności jest porównywalna do tego co można zrobić np.: w Warszawie, na Ochocie, w Krakowie, Wrocławiu czy Łodzi.
Tylko, że w Belgii wirtualnym instytutem zarządzają biznesmani. U nas w jednostkach naukowych dyrektorami są naukowcy, często z wieloletnim stażem i pewnymi, nazwijmy to, przyzwyczajeniami. Czy to nie będzie jakiś problem?
Myślę, że nie będzie dlatego, że tam też kierunki badawcze wytyczają naukowcy. Działa to tak, że jest rada, szefów dużych grup badawczych, zakładów czy wydziałów, natomiast zarządzają tym operacyjnie i w kontekście komercjalizacji profesjonaliści. Czyli osoby z doświadczeniem w przemyśle. Funkcjonuje to dobrze. Myślę, że u nas też zaczyna się to zmieniać w tym kierunku. I jeżeli coś takiego udałoby się zrobić bez naruszania autonomii uniwersytetów czy instytutów badawczych, i ze strukturą podwójnej afiliacji, to myślę, że to jest jakaś szansa.
Oczywiście wszystko sprowadza się do pieniędzy. Rząd we Flandrii podjął odważną decyzję, że chce takie przedsięwzięcie finansować. Po prostu sfinansował to jednym, stabilnym strumieniem pieniędzy. U nas zapewne będziemy musieli się posiłkować środkami unijnymi. Ale jeśli ten pomysł się powiedzie to stworzymy taki program, który zobiektywizuje ocenę, wykorzysta naprawdę międzynarodową grupę ekspertów, bez jakichkolwiek konfliktów interesów, oceniających tylko aspekty merytoryczne. A stabilny strumień finansowania pozwoli prowadzić badania kilku wiodącym w różnych branżach ośrodkom. Na pewno mamy szansę. Natomiast, jeśli tego nie uda się zrobić, to myślę, że powtórzymy POIG, tylko że w nowym wydaniu. Tak więc jakieś pozytywne efekty naszych działań też będą. W końcu nie można powiedzieć, że POIG nie miało zupełnie żadnych pozytywnych efektów.
W belgijskim VIB faktycznie wszystko działa jak w zegarku. Oby i u nas powiódł się ten pomysł
Tak, to jest bardzo dobrze przemyślane przedsięwzięcie i konsekwentnie realizowane. Co ważne nie polega tylko na samym pomyśle. Bo przecież NCBR ma teraz też bardzo dużo dobrych i ciekawych pomysłów, promuje różne formy partnerstwa publiczno-prywatnego. Może nie jest to w 100% typowe PPP, ale pomysł idzie w tym kierunku. Pytanie – jak to zostanie wdrożone. Bo Strategmed, program strategiczny badań medycznych też był bardzo dobrym pomysłem. Tylko we wdrożeniu skarłowaciał i wynaturzył się do czegoś zupełnie nieadekwatnego do zamierzeń. Z Wirtualnym Instytutem Badawczym też na pewno napotkamy na szereg problemów. Ale powinniśmy patrzeć na to pozytywnie i chcieć robić coś sensownego, chcieć zmieniać te procesy. Chcieć współpracować. To jest u nas słabość. Widać to też na przykładzie drużyny piłkarskiej.
Dziękuję panu bardzo za rozmowę.
Rozmawiał red. Tomasz Sznerch
pomoc w przygotowaniu transkryptu rozmowy – Anna Krawiec
***
Dr Marcin Szumowski
Wykształcenie:
- 1999 – 2001 MBA, University of Nevada w Reno
- 1991 – 1997 Studia magisterskie i doktoranckie w dziedzinie fizyki atmosfery, University of Illinois, Urbana.
Kariera:
- 2002 – obecnie: Instytut Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN, Kierownik Działu Współpracy Międzynarodowej i Zarządzania Projektami
- 2010-obecnie: BTM Mazowsze Sp. z o.o. - Współzałożyciel i dyrektor ds. rozwoju
- 2007 – 2009: MEDICALGORITHMICS, Prezes zarządu
- 2005 – 2007: MEDICALGORITHMICS, Wiceprezes zarządu, współzałożyciel
- 2003 – 2007: Europroject Management Consulting Sp. z o.o., Założyciel i Prezes zarządu
- 2001 – 2005: Niezależny konsultant
- 1999 – 2001: Desert Research Institute (DRI) i University of Nevada, Reno, Assistant research professor
KOMENTARZE