Biotechnologia.pl: Co Pan Profesor, jako genetyk uważa o metodzie in vitro?
Prof. Andrzej Kochański: Problematyka zapłodnienia pozaustrojowego jest wielowarstwowa. Zajmuję się nią na płaszczyźnie genetyki klinicznej. Z tej perspektywy procedury zapłodnienia pozaustrojowego mają wpływ na geny, genom i epigenom człowieka. Literatura naukowa na ten temat jest bardzo bogata. Zaburzenia genetyczne u dzieci urodzonych z zastosowaniem zapłodnienia pozaustrojowego mają kilka poziomów. Zaczynając od poziomu genu mamy do czynienia z zaburzeniami metylacji genów- w skali całego genomu. Zwracam uwagę, że metylacja genów to tylko część epigenetyki, ta część, która jest najlepiej poznana. Szczególne problemy dotyczą genów podlegających piętnowaniu rodzicielskiemu. Metody zapłodnienia in vitro sprzyjają propagacji istniejących mutacji. W przypadku niektórych z nich mamy dane o wystąpieniu nowych mutacji (powiększenie rozmiaru delecji).
Pan Profesor pracował również, jako lekarz genetyk w poradni. Miał Pan możliwość bezpośredniego kontaktu z pacjentami, u których zdiagnozowano schorzenia o genetycznym podłożu. Jak opisane przez Pana zaburzenia genetyczne „prezentują” się w odniesieniu do konkretnej osoby? Innymi słowy, z perspektywy zdrowia osoby poczętej, jakie konkretne konsekwencje mogą pojawić się w trakcie jej dalszego rozwoju?
Nie znamy przyczyn znacznie wyższego odsetka występowania niektórych wrodzonych wad rozwojowych u dzieci urodzonych z zastosowaniem zapłodnienia pozaustrojowego. Badania na zwierzętach laboratoryjnych wskazują, że zaburzenia genetyczne powstałe w związku z procedurami in vitro są trwałe, a co gorsza dziedziczą się w kolejnych pokoleniach. Wreszcie ostatnio wykazano, że u zdrowych dzieci urodzonych z in vitro stwierdza się subkliniczne uszkodzenie układu krążenia, do którego dochodzi już w życiu prenatalnym. Mamy coraz więcej dowodów na to, że najwcześniejszy okres życia człowieka- okres zarodkowy decyduje o zdrowiu na całe życie.
W czasie II wojny światowej, w czasie wielkiego głodu, racje żywieniowe były bardzo ograniczone. Dziś wiemy, że dzieci kobiet, które zostały poczęte w czasie wielkiego głodu ciężko chorują. Dobrze udokumentowany jest wpływ alkoholu spożywanego przez matkę na rozwój dziecka. Zmiany w ośrodkowym układzie nerwowym u dzieci z płodowym zespołem alkoholowym są nieodwracalne i zwykle bardzo głębokie, co miałem okazję widzieć nie raz w poradni genetycznej.
Zarodek ludzki jest niewyobrażalnie delikatną strukturą. Ten wspaniały system biologiczny oddziałujący z naturalnym środowiskiem w nieznany nam sposób po przeniesieniu do sztucznych warunków może rozwijać się nieprawidłowo i mamy na to coraz więcej danych.
Z mojej pracy w poradni genetycznej pamiętam ciężko chore dzieci urodzone z zastosowaniem zapłodnienia pozaustrojowego. Pamiętam również, że często nie umiałem znaleźć przyczyny choroby. To jest bardzo trudne, „warsztat” epigenetyki dopiero się rozwija.
Pamiętam, jak na wykładach zwracał Pan uwagę, iż metoda ta jest w istocie nadal eksperymentem. Czemu tak Pan uważa?
Mamy do czynienia z działaniami, które noszą cechy eksperymentu. Zwracam jednak uwagę, że w przypadku eksperymentu biomedycznego uczestnik zgadza się na przeprowadzenie procedury oraz istnieje możliwość wycofania się z eksperymentu. Te dwa warunki nie dotyczą procedur in vitro.
Poziom bezpieczeństwa w przypadku procedur medycznych podlega ocenie. Warunkiem uznania procedury medycznej jest wysoki poziom bezpieczeństwa. Wystarczy przywołać próby zastosowania terapii genowej, które są obwarowane bardzo restrykcyjnymi przepisami.
W przypadku procedur in vitro o poziomie bezpieczeństwa dowiadujemy się dopiero po pewnym czasie. Zwracam uwagę, że w przypadku eksperymentu wyniki są skrzętnie odnotowywane.
Ostatnio z prasy dowiedziałem się, że pewien ośrodek „H” in vitro w Polsce „zastrzega sobie prawo do zniszczenia dokumentacji związanej z przeprowadzoną terapią”. Nie wypada mi nawet tego komentować.
Patrząc na metody wspomaganego rozrodu widać jednak także tendencje do tzw. nowomowy. Nawet zwolennicy in vitro zaznaczają, że dzięki owej metodzie nie rozwiązujemy ostatecznie problemu niepłodności. Dlaczego zatem utrwalił się pogląd, zgodnie z którym mówimy o technice leczenia niepłodności?
Propaganda zawsze domaga się odrębnego języka. To warunek sine qua non skutecznej manipulacji. I tak, w owym języku zabicie dziecka nienarodzonego to terminacja ciąży. Dziecko nienarodzone to płód. Kobiety mają tzw. „prawa reprodukcyjne”. In vitro jako „technika leczenia niepłodności”, to część tego osobliwego języka.
Zatrzymując się na lekarzach stosujących in vitro. Np Prof. Maciej Kurpisz z Poznania, w jednym z wywiadów dla ,,Gazety Wyborczej" stwierdził, że in vitro spowodować może pojawienie się wad rozwojowych u poczętego dziecka. Uznał także, że metoda ta w pewnych sytuacjach nawet utrwala niepłodność. Mimo to wspomniany profesor nadal stosuje omawianą metodę. Skąd u lekarzy podobna rozbieżność?
Przyznam, że nie znam tej wypowiedzi Profesora Kurpisza. Nie mogę odnosić się do wypowiedzi, której nie znam.
Pan Profesor Kurpisz należy do bardzo wąskiego grona wybitnych znawców tej tematyki w Polsce.
Jak Pan zapewne wie ostatnio minął rok od wprowadzenia rządowego programu leczenia niepłodności za pomocą technik wspomaganego rozrodu. Czy podobny dokument jest w stanie zmienić cokolwiek w dyskusji prawno-medycznej?
Wielkie problemy zasługują na debatę publiczną i powinny podlegać regulacji na poziomie Parlamentu. Program rządowy powinien być z definicji jedynie pochodną, uszczegółowieniem regulacji prawnych wyższej rangi. Jeśli takiej regulacji brakuje, program jest zawieszony niejako w próżni.
W Newsweeku (25/2014, 16-22.06.14) ukazał się artykuł autorstwa redaktor Anny Szulc pod tytułem: „Kliniki biznesu”. Zachęcam do lektury. To właśnie z tego artykułu dowiadujemy się, jak źle działa program rządowy. Aż trudno mi uwierzyć, że możliwe są aż takie nadużycia. Spodziewałem się ogromnych problemów, jednak mimo wszystko była to porażająca lektura.
W jaki sposób Pana zdaniem powinna być uregulowana kwestia metod leczenia niepłodności?
To wielki problem. Nie czuję się na siłach, żeby rzetelnie odpowiedzieć na to pytanie.
Panie Profesorze, jest Pan jednym z ok 3 tys. lekarzy, którzy podpisali Deklarację Wiary. W historii medycyny od czasów Hipokratesa przez Majmonidesa widzimy kierowanie się przez lekarzy w stronę wiary. Gdzie leży zatem przyczyna tak ostrej krytyki z jaką spotkał się podobny dokument?
Warto pamiętać o tym, że medycyna rozwijała się w świątyniach starożytnego Egiptu i Grecji. Centralnym miejscem średniowiecznego szpitala była kaplica. Pierwsze szpitale były budowane przez zakony, zwykle na trasach pielgrzymek do sanktuariów.
Przywołany przez Pana Majmonides był wielkim lekarzem, a zarazem wspaniałym prawnikiem i teologiem. Wystarczy powiedzieć, że ten wielki uczony setki lat temu próbował zapobiec małżeństwom osób spokrewnionych, a dziś, w XXI wieku małżeństwa osób spokrewnionych urodzonych z in vitro są znów możliwe. Prawo do znajomości własnego pochodzenia, własnego drzewa genealogicznego to naturalne prawo człowieka.
Medycyna tak naprawdę nie wyraża się w pełni w technologii, lecz w miłosierdziu dla bliźniego, który potrzebuje pomocy. Technika jest owszem ważna, lecz zawsze wtórna i pełni rolę służebną wobec chorego. Dawna medycyna respektowała tajemnicę ludzkiego życia, wiedziała, że nie jest wszechwładna.
Środowiska, które żądają dziś od lekarzy współudziału w zabijaniu, zapomniały, że istotą relacji pacjent- lekarz jest zaufanie. Czy chory może zaufać człowiekowi, który trudni się również zabijaniem ? Lekarz nigdy nie może być katem.
Warto wrócić do tekstu oryginalnej Przysięgi Hipokratesa, na której zbudowana jest medycyna. Czytamy w niej: „ Nikomu nawet na żądanie nie podam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka na poronienie. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją”. Ludzie, którzy nie respektują zasad wprowadzonych przez Hipokratesa i uznawanych przez ponad dwa tysiące lat przez pokolenia lekarzy, podcinają korzenie, z których wyrasta medycyna.
Jakie jest Pana zdaniem znaczenie wspomnianej Deklaracji?
Deklaracja Wiary ukazuje głęboki sens powołania lekarskiego. To bardzo ważne, w czasach zamętu, w których na potrzeby konkretnych środowisk, podważa się znaczenie sumienia, tworzy się uznaniowe definicje życia, zarodka ludzkiego, etc.
Musi upłynąć jednak trochę czasu, abyśmy w pełni zrozumieli, jak wielkim Darem dla lekarzy, jest Deklaracja Wiary.
Jak jednak połączyć racje wynikające z relacji do Boga, z uprawianiem nauki opartej na twardych faktach ?
Odpowiedź na Pana pytanie znajduje się w Encyklice Fides et Ratio. Pozwolę sobie zacytować tylko dwa zdania z tego wspaniałego Tekstu: „ Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. I dalej czytamy: „… to poznanie odsyła nieustannie do tajemnicy Boga, której umysł nie jest w stanie wyczerpać, lecz może jedynie przyjąć wiarą”
Bardzo dziękuję za rozmowę
Prof. Andrzej KOCHAŃSKI – genetyk kliniczny, pracownik Instytutu Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej im. M. Mossakowskiego PAN, wykładowca Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, członek Zespołu Ekspertów ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski
KOMENTARZE