Sprawę nagłośniły europejskie koncerny farmaceutyczne, których interesy zostały w ten sposób naruszone. Urzędnicy spodziewają się, że skierują one sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, a raport NIK mogą wykorzystać jako oręż w walce z polskim rządem.
Jeśli ETS uznałby, że decyzje o dopuszczaniu leków do aptek były nielegalne, pacjenci i Narodowy Fundusz Zdrowia będą musieli płacić za leki rocznie 1,5 miliarda złotych więcej niż teraz. "Mamy nadzieję, że to tego nie dojdzie" - mówi wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. "Według naszych ekspertyz do momentu wejścia Polski do UE mieliśmy prawo warunkowo dopuszczać leki na rynek."
Niektórzy producenci sprzedawali swoje medykamenty jeszcze przed uzyskaniem zgody urzędu. Dziewięć z nich trafiło nawet na listę leków refundowanych. "Natychmiast powiadomiłem prokuraturę i poleciłem usunąć leki z list," mówi były minister zdrowia Marek Balicki. Balicki nie ma wątpliwości, że warunkowe zgody były nieprawidłowe. "Żadnego takiego dokumentu nie podpisałem" - podkreśla.
NIK miała też zastrzeżenia do tego, w jaki sposób za najdroższe leki płacił Narodowy Fundusz Zdrowia. Inspektorzy uznali, ze wydatki nie były kontrolowane, a część pieniędzy wydano w sposób niegospodarny.
Na liście zakwestionowanych przez NIK znajdują się m.in. specyfiki przeciwmiażdżycowe, nadciśnieniowe, stosowane w chorobach żołądka i dwunastnicy, a przede wszystkim przeciwzapalne i przeciwbólowe. Resort zdrowia nie przewiduje wycofania ich z obrotu. - Są stosowane od lat i uznane za bezpieczne. NIK kierowała się przepisami, obowiązującymi przy rejestracji leków w krajach Unii Europejskiej, a zakwestionowane preparaty były rejestrowane w naszym kraju przed przystąpieniem Polski do Unii - tłumaczy rzecznik Ministerstwa Zdrowia Paweł Trzciński.
Źródło: mp.pl
KOMENTARZE