Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
„Wszystko zapisane jest w genach” – wywiad z dr hab. med. Anną Wójcicką, genetykiem, współzałożycielką Warsaw Genomics

Polscy pacjenci często obawiają się badań genetycznych. Nie mają świadomości, że kilka kropel krwi wystarczy, by sprawdzić, co dokładnie zapisane jest w genach. Ta bezcenna wiedza wskaże ryzyko zapadalności na cały wachlarz chorób i pomoże dobrać najlepszą dla pacjenta terapię. Świadomość o wartości badań genetycznych postanowili szerzyć naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego i Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Dlatego cztery lata temu założyli firmę – Warsaw Genomics. I od tej pory zmieniają oblicze polskiej medycyny. 

 

 

Jest Pani współzałożycielką Warsaw Genomics. Czy powołanie do życia firmy zajmującej się badaniami genetycznymi wynika z dostrzeżenia pewnych braków w tej dziedzinie? A może z potrzeby poszerzenia perspektywy naukowej o biznesową?

Warsaw Genomics wywodzi się z Uniwersytetu Warszawskiego i Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Jako grupa założycielska już od kilkunastu lat zajmowaliśmy się badaniami w zakresie genetyki człowieka. Brak, który trzeba było wypełnić, obserwowaliśmy już długo. Im więcej badań wykonywaliśmy, tym bardziej rozumieliśmy, że niekoniecznie chcemy realizować granty tylko po to, żeby zdobywać punkty i publikować. Dla mnie osobiście wydawanie publicznych pieniędzy wiąże się z gigantyczną odpowiedzialnością. Mało kto z nas zdaje sobie sprawę, jak duże są to fundusze. Zrodziło się więc pytanie, co nasza praca wnosi w życie ludzi, którzy za te badania płacą? Bo przecież wszystkie nasze granty finansują podatnicy. Dlatego pewnego dnia przyszło nam do głowy, żeby sprawić, by nasza praca miała większe przełożenie na życie ludzi. Po drugie, coraz mniej chcieliśmy cały czas pisać i składać wnioski grantowe, żeby utrzymać zespół. Taką szansę dawało nam właśnie założenie firmy. Trzecia rzecz to brak dobrze rozwiniętej diagnostyki genetycznej w Polsce. Dlatego cztery lata temu powstało Warsaw Genomics.

 

Jakimi ideami się kierujecie?

Chcemy zmienić polską medycynę i podejście do indywidualnego pacjenta. Dziś nie mamy wątpliwości, że każdy człowiek wymaga innej diagnostyki, innego leczenia. To wszystko jest zapisane w genach. Jeżeli umiemy te geny przeczytać, zdiagnozować pewne choroby i predyspozycje do nich lub odpowiedź organizmu na leki, to możemy się pacjentem zaopiekować w sposób, jakiego on potrzebuje. A nie w taki sposób, jakiego potrzebuje statystyczny pacjent. Chcielibyśmy, żeby wszystkie osoby obciążone wysokim ryzykiem jakiejś choroby, czy to nowotworu, czy choroby serca, mogły się o tym dowiedzieć. Żebyśmy pomogli im pokierować życiem tak, by nie zachorowali albo żeby choroba mogła być wykryta na tyle wcześnie, by ją wyleczyć. Chcielibyśmy, żeby każde dziecko, które rodzi się z chorobą rzadką, mogło być odpowiednio wcześnie zdiagnozowane. Dzięki temu będzie szybko leczone i rehabilitowane. A jego rodzice będą wiedzieli, czy kolejne dziecko może urodzić się chore. Myślimy również szczególnie o pacjentach onkologicznych. Zarówno dobór chemioterapii, jak i leczenie celowane powinny być oparte o genetykę. Od początku naszej działalności staraliśmy się, żeby nasze badania były w cenach przystępnych dla pacjenta i służby zdrowia. Oczywiście nie jest to proste. Szerokie badania genetyczne, które wykonujemy, są kosztowne, ale co najważniejsze, robimy wszystko samodzielnie, dostosowując algorytmy przygotowywania próbek do analizy i analizy danych. Nie korzystamy z drogich zagranicznych licencji.

 

Pacjenci indywidualni mogą zgłaszać się do Państwa bezpośrednio?

Zdecydowanie tak. Nasze badania zlecane są przez stronę internetową. Współpracujemy z punktami pobrań firmy Alab, gdzie pacjent może oddać krew. Mamy też możliwość wykonywania badań ze śliny, więc wystarczy wybrać właściwe badanie na naszej stronie internetowej i przesłać materiał do badania. Oczywiście, jeśli pacjent nie znajduje się pod opieką lekarza, zawsze dajemy możliwość skorzystania z porady lekarskiej w naszej poradni.

 

Wydaje mi się, że w Polsce dość widoczna jest obawa pacjentów co do wykonywania badań genetycznych. Martwią się, że są skomplikowane. A wygląda na to, że wystarczy proste badanie krwi…

Tak, dokładnie. Z perspektywy pacjenta jest to prosta czynność. Trzeba się zgodzić na wykonanie badania, zlecić je, oddać próbkę krwi lub śliny i poczekać na wynik. W większości przypadków wystarczy tylko odrobina krwi. Nawet mniej niż w standardowej morfologii. Cała reszta skomplikowanych działań jest już po naszej stronie. To, co u nas pokutuje, to brak świadomości, co zrobić, żeby badanie wykonać. Druga rzecz – niewiele osób zdaje sobie sprawę, że takie badania wykonywane są w Polsce. I że dają wiedzę, która totalnie zmienia życie.

 

Jaki jest koszt takich badań?

To w pewnym sensie sprawa indywidualna. Z jednej strony mamy bardzo szerokie badanie całego genomu człowieka, przeszło 3 miliardy punktów do zbadania. To jest badanie kosztowne i nie każdemu potrzebne. Natomiast ogólne zalecenia w diagnostyce genetycznej są takie, że wykonuje się badania celowane. Czyli sprawdzamy konkretny zestaw genów powiązanych z konkretną chorobą. Jeśli pacjent chce znać tylko ryzyko związane z chorobami serca, to zaglądamy mu tylko w geny związane z chorobami serca. Podobnie w przypadku nowotworów czy choroby rzadkiej. Dzięki temu badania są tańsze – znacząca większość kosztuje od 600 zł do 3,5 tys. zł.

 

Co takiego pacjent zobaczy w wynikach badań? Ryzyko zachorowania np. na nowotwór czy konkretną informację, w którym genie doszło do mutacji?

Jeżeli decydujemy się na wykonanie diagnostyki genetycznej, to po pierwsze warto sprawdzić, do kogo udajemy się, by wykonał badanie. Badanie genetyczne badaniu genetycznemu nie jest równe. Mało który pacjent potrafi badania rozróżnić i zrozumieć zakres informacji, jaki dostaje. Wykonując badanie, powinniśmy wiedzieć, w jakie geny dana firma chce zajrzeć i w jakim zakresie chce je przeczytać – w całości czy tylko konkretne, z góry wybrane punkty? Jeśli otrzymujemy wynik i coś zostało znalezione, w wyniku musi być dokładnie określone, jaki gen uległ uszkodzeniu. Niezbędna jest też etykietka adresowa – jakiego kawałka genu uszkodzenie dotyczy i informacja, co to dla nas oznacza? Stąd też w Warsaw Genomics wydajemy wyniki badań genetycznych, które wskazują na obciążenie chorobą, w naszej poradni lub kierujemy je do lekarza, który opiekuje się pacjentem. Nie chcemy, żeby pacjenci sami musieli interpretować wynik. Wiele osób ma też problemy z rozumieniem, czym jest diagnoza, a czym ryzyko choroby…

 

Bo to bardzo trudne pojęcie…

Tak, jest trudne. W znakomitej większości przypadków nasze badanie, jeśli wykonujemy je u osoby zdrowej, pokazuje zwiększone ryzyko wystąpienia choroby: nowotworu, choroby serca, choroby neurologicznej. Może być to nawet 85%, ale to wciąż jest ryzyko. Na 100 osób z tą samą zmianą 15 nie zachoruje. Dlaczego? Nie wiemy. Trzeba wiedzieć, że w takich wypadkach wynik badania to nie diagnoza, ale prognostyka. Z drugiej strony jest to jednoznaczne wskazanie do modyfikacji stylu życia.

 

Na jednym z wystąpień mówiła Pani, że gdyby rozwinąć genom człowieka, miałby on mniej więcej taką samą długość, co 70 podróży z Ziemi do Słońca i z powrotem. Jak w takim razie, w takim ogromie informacji, możliwe jest wyłuskanie konkretnego genu, w którym nastąpiła mutacja? Dla laika, który pierwszy raz spotyka się z takim tematem, jest to niewyobrażalne…

To prawda. To bardzo skomplikowane, a jednocześnie jest to klucz do diagnostyki genetycznej i wyboru firmy, która naszą diagnostyką powinna się zajmować. Jesteśmy w stanie diagnozować pacjentów dzięki temu, że w 2003 roku po raz pierwszy zostały przeczytane geny człowieka.

 

Całkiem niedawno…

Owszem. Projekt sekwencjonowania genomu człowieka, rozpoczęty w roku 1990, trwał 13 lat. Zaangażowano do niego 600 laboratoriów. Cały wysiłek, by poznać genom (pełen zapis genetyczny) jednego człowieka. W 1998 r. do tego wyścigu dołączyła prywatna firma, która zrobiła to samo w jednym laboratorium, w trzy lata, za znacznie niższą stawkę. Dlaczego to pierwotnie tyle trwało? Bo nie dysponowaliśmy metodami masowego czytania genów. To tak, jak ruszyć z kosą na gigantyczne pole zboża. A teraz mamy do tego kombajn. Korzystamy z niego od około 10 lat. To, co wcześniej zajęło kilkanaście lat, umiemy dziś zrobić w kilkanaście dni. Najpierw więc dokładnie przeczytano geny człowieka. Następnie przeczytano geny tysięcy kolejnych zdrowych osób na całym świecie. To pozwoliło stworzyć mapę tego, co z perspektywy genów jest w człowieku prawidłowe. Kiedy pacjent idzie oznaczyć poziom glukozy we krwi, mamy odpowiednie referencje, czyli widełki, w których musi się zmieścić. Z genetyką jest mniej więcej tak samo. Wiemy, co powinno być w którym punkcie genu, żeby mieściło się w zakresie prawidłowości. Czyli kiedy czytamy geny naszego pacjenta, porównujemy je do mapy tego, co prawidłowe i szukamy różnic. Oczywiście te różnice mamy wszyscy, bo na tym polega nasza zmienność. To, że widzimy u pacjenta w jakimś genie odstępstwo od pewnej normy, nie znaczy, że to musi być chorobotwórcze. Mamy cały arsenał narzędzi bioinformatycznych i bazy danych, które pozwalają nam zobaczyć, czy zmiana u pacjenta nie szkodzi mu, czy też może być związana ze zwiększonym ryzykiem wystąpienia choroby, albo wręcz na pewno ją powodować. Najważniejsze, co nas interesuje, to częstość, z jaką dana zmiana występuje na świecie bądź w populacji. Jeśli jest częsta, to raczej nie zrobi krzywdy. Jeśli bardzo rzadka, to jest pewne prawdopodobieństwo, że może być związana z chorobą. Koronnym przykładem mogą tu być geny BRCA1 i BRCA2, tak zwane geny Angeliny Jolie. Jeśli weźmiemy pod lupę gen BRCA2, to zobaczymy, że każdy z nas może mieć w nim ok. 3 tysięcy zmian, w stosunku do mapy tego, co prawidłowe. One są zupełnie nieszkodliwe, ale mamy też niemal 4 tysiące zmian, które mogą być chorobotwórcze. Tych informacji jest dużo, dlatego ważne jest, żeby laboratorium wykonujące diagnostykę potrafiło znaleźć u pacjenta odstępstwo od normy i zinterpretować, czy ono może być chorobotwórcze, czy nie musi.

 

Brytyjski biobank sekwencjonuje obecnie genom 500 tysięcy osób. Interesuje mnie, czy podobne działania podejmowane są w Polsce? Zastanawiająca jest też kwestia, czy genom ma wzgląd na szerokość geograficzną? Innymi słowy, czy wyniki badań prowadzonych na świecie znajdują odzwierciedlenie w polskich warunkach?

W Polsce nie mamy takich działań. Faktycznie kilka lat temu zostało przyznane finansowanie  grantowe na analizę polskiego genomu, ale ten projekt – zgodnie z moją wiedzą – nie ruszył. Natomiast wykonuje się w Polsce ukierunkowaną diagnostykę genetyczną, opłacaną z funduszy państwowych. Jednak głównie na zasadzie diagnostyki, w której skupiamy się na jednym pacjencie, a nie na analizie populacyjnej. Natomiast oczywiście jest tak, że my się populacyjnie w pewien sposób różnimy i faktycznie pewne zmiany genetyczne, powiązane z konkretnymi chorobami, częściej występują w jednej populacji niż w innej. Dobrze jest, jeśli jednostka, która zajmuje się diagnostyką genetyczną, ma informacje odnoszące się nie tylko do globalnych wyników badań, ale też do populacji, w której żyje pacjent. Warsaw Genomics analizuje częstość występowania zmian w populacji europejskiej, ale i polskiej. Przebadaliśmy już na tyle dużo osób, że mamy pewną mapę genetyczną Polski. Pozwala nam to lepiej interpretować wszystkie znaleziska. Pacjent, który zgłasza się na badania, takie badanie wykonuje dla siebie, jednak zawsze pytamy, czy wyraża zgodę na anonimowe wykorzystanie materiału do badań naukowych? Absolutna większość pacjentów wyraża zgodę, bo chce pomóc innym i przyczynić się do rozwoju nauki. To niesamowite i bardzo ważne, bo z każdą osobą, która wykonuje badanie, uczymy się coraz więcej o genetyce Polaków. W związku z tym coraz większej liczbie osób będziemy w stanie pomóc.

 

Na stronie internetowej Warsaw Genomics, w notce dotyczącej Pani osiągnięć, widnieje zdanie, że wierzy Pani, iż diagnostyka genetyczna jest jednym z najistotniejszych elementów zmieniających współczesną medycynę i podejście do pacjenta…

Jeśli pójdziemy do kawiarni i rozejrzymy się wokół, to zobaczymy, że każdy z nas zupełnie inaczej wygląda, inaczej się zachowuje. Ta zmienność wynika z genów. To one determinują wygląd i funkcjonowanie naszego organizmu. Tak samo w genach mamy zapisane predyspozycje do pewnych chorób i odpowiedź na leczenie. Jeśli chcemy opiekować się pacjentem w taki sposób, jakiego on potrzebuje, to bez znajomości genów nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Tutaj bardzo ważne są dwa aspekty. Dla przykładu weźmy wrodzone choroby serca, np. wrodzoną skłonność do przerostu mięśnia sercowego czy zaburzeń rytmu. Jeśli taka choroba występowała w rodzinie od pokoleń, to ona nie bierze się znikąd, tylko wiemy, że odpowiada za nią uszkodzony, przekazywany z pokolenia na pokolenie gen. Mamy 50% szansy, żeby go przejąć. Jeżeli wiemy, że dana osoba ma ryzyko takiej choroby – zrobimy jej badanie genetyczne w wieku 18-19 lat. Dzięki temu ona wie, że aktywność sportową musi dopasowywać do możliwości swojego organizmu. Wie, że musi częściej udać się do kardiologa, przyjmować określone leki. Gdyby nie miała wykonanego badania, mogłaby wziąć udział w  maratonie i umrzeć, jak już nieraz to się zdarzało. Z kolei w przypadku nowotworu jelita grubego, między 50-55. rokiem życia, pojawia się opcja wykonania kolonoskopii, czyli…

 

Czyli tego badania, które wszystkich przeraża…

Dokładnie – to jest to, co ludzi przeraża. A można takie badanie wykonać w znieczuleniu i wtedy pacjent nawet nie wie, że się odbyło. Wykonujemy to badanie mniej więcej w 50 r. ż., bo na nowotwory jelita grubego choruje się zwykle po 60. Jeśli zaczniemy pacjenta odpowiednio wcześnie badać, to jest szansa, że zmiany prowadzące do nowotworu wykryjemy wcześniej. Nowotwory jelita grubego powstają najczęściej w polipach, które na początku są zupełnie łagodne, a bardziej złośliwe stają się po pewnym czasie. Jeśli polip zostanie wycięty odpowiednio wcześnie przy kolonoskopii, to wiemy, że ten nowotwór nigdy nie powstanie. Prosta sprawa. Jeżeli ktoś z nas urodził się z genetycznie uwarunkowanym rakiem jelita grubego, to nie zachoruje w 60 r. ż., tylko już w 40. I w związku z tym te kolonoskopie powinien mieć wykonywane od 25. r. ż. 

Druga rzecz to leczenie. W genach mamy zapisaną odpowiedź na leki. Każdy lek, który przyjmujemy, przechodzi przez naszą wątrobę. Ona najpierw zmienia go w coś, co zadziała, a potem musi się go pozbyć. Dla 10% pacjentów zwykły ibuprofen, przyjmowany zgodnie z ulotką, jest szkodliwy. Zwiększa ryzyko pojawienia się wrzodów żołądka, krwawień z przewodu pokarmowego. Proste badanie genetyczne może to wyjaśnić. To dotyczy też klasycznej chemioterapii. Kiedy myślimy o pacjencie z nowotworem, mamy w głowie schemat konkretnej terapii i wydaje nam się, że wszyscy pacjenci powinni być leczeni tak samo. Nic bardziej mylnego. Rodzimy się z pewną predyspozycją do reakcji na chemioterapię i jedna rzecz to skuteczność tego leczenia, a druga to informacja w genach, w jakim stopniu to leczenie będzie toksyczne. Wielu pacjentów z chorobą nowotworową nie jest w stanie przyjmować konkretnych schematów chemioterapii. Część umiera z powodu bardzo nasilonych efektów toksycznych. Z badania genetycznego możemy wywnioskować, których schematów u danych pacjentów nie możemy stosować.

 

Czy u pacjentów onkologicznych takie badania są wykonywane w standardzie?

Niestety nie. Mam nadzieję, że niebawem będzie się je wykonywało. Badania genetyczne w onkologii stają się coraz powszechniejsze przy dobieraniu terapii celowanych. Aby terapię celowaną dobrać, potrzebny jest wycinek tkanki nowotworowej i przeczytanie genów, które uległy uszkodzeniu w nowotworze. Najintensywniej genetyka wykorzystywana jest w leczeniu pacjentów onkologicznych. Natomiast w genach mamy zapisaną odpowiedź również na leki przeciwdepresyjne, przeciwpadaczkowe, kardiologiczne.

 

Niektórzy mówią, że wszystko zapisane jest zapisane w gwiazdach, tymczasem okazuje się, że nie w gwiazdach, a w genach…

Tak, wierzę, że tak jest. Tylko jeszcze nie wszystko umiemy z nich wyczytać. Bo z przeczytania całej informacji genetycznej człowieka dowiedzieliśmy się, że mamy 25 tysięcy klasycznie pojętych genów. Dziś z kliniką jesteśmy w stanie powiązać 5-6 tysięcy z nich. To nadal nie jest bardzo duża część. Będziemy z pewnością jeszcze odkrywać geny i uszkodzenia genetyczne powiązane z konkretnymi chorobami. Wiele osób mówi, że choroby zakaźne nie są zapisane w genach, bo są zależne od ataku wirusa czy bakterii. I to prawda, ale w genach jest zapisane, czy jesteśmy bardziej lub mniej na nie narażeni. Na przykład zmiany genetyczne związane z zachorowaniem na łuszczycę i łuszczycowe zapalenie stawów sprawiają, że jesteśmy bardziej odporni na wirus grypy. Z kolei wirus HIV wymaga szczególnych drzwiczek w naszych komórkach odpornościowych, żeby do nich wniknąć. 10% z nas jest naturalnie odpornych na działanie tego wirusa.

 

Robiła Pani staże w wielu miejscach – od USA, po Amsterdam. Co sprawiło, że zdecydowała się Pani na pracę w Polsce, gdzie genetyka jeszcze nie jest tak dobrze rozwinięta?

Można powiedzieć, że bardziej zależy mi na zmianie rzeczywistości w Polsce niż za granicą. To były dobre doświadczenia, które pokazały mi, że w tych miejscach nie ma niczego, czego nie możemy mieć tutaj. Trzeba zatem wracać i pracować. Dla całego naszego zespołu było ważne, żeby wykorzystać to, czego się nauczyliśmy w świecie, tutaj na polskim gruncie. Chciałabym jeszcze wyjechać, douczyć się pewnych rzeczy np. w kontekście medycyny klinicznej, ale wciąż z myślą, że jadę się uczyć, żeby przywieźć to z powrotem.

 

Co najbardziej leży Pani na sercu i chciałaby Pani, aby w ciągu najbliższych kilku lat zadziało się na polu genetyki w Polsce?

Powinniśmy połączyć siły, żeby dzielić się naszą wiedzą z ludźmi, ze społeczeństwem. Największa bariera, jaką mamy, to brak świadomości ludzi zupełnie niezwiązanych z branżą, ale i licznych lekarzy, dotyczący tego, jak genetyka kształtuje nasze życie i zdrowie. Najważniejsze jest dotarcie do potencjalnego pacjenta – czyli każdego – z informacją, że badania są, można je wykonywać, i że one zmieniają sposób, w jaki powinno się go objąć opieką medyczną. Że genetyka jako taka i badania genetyczne są czymś dobrym, a nie zagrożeniem – przecież dają wiedzę, a zwykle boimy się tego, co dla nas niezrozumiałe. W Polsce nie mamy bardzo dużej wiary w naukowców. Może dlatego, że stoją z boku. Jest to hermetyczna społeczność, mówiąca dość skomplikowanym językiem. A przecież my właśnie po to jesteśmy, żeby się dzielić wiedzą. A potem, po przełamaniu bariery chciałabym, żebyśmy wszyscy stali się bardziej otwarci na nowe, odważniejsze rozwiązania. W końcu zawsze jest tak, że ktoś musi coś zrobić po raz pierwszy.

--

Dr hab. med. Anna Wójcicka

Genetyk, menedżer innowacji. Autorka publikacji na temat nowotworów człowieka, nagradzana za swą pracę w Polsce i w Europie. Jest absolwentką Uniwersytetu Warszawskiego, Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego, Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Odbyła staże badawcze na Wydziale Genetyki Medycznej Vrije Universiteit w Amsterdamie, w Laboratorium Endokrynologii Molekularnej Imperial College w Londynie oraz w Comprehensive Cancer Center w Ohio State University, Columbus (USA). Zawsze chciała pracować w Polsce, by zmieniać rzeczywistość wokół siebie.

KOMENTARZE
news

<Luty 2020>

pnwtśrczptsbnd
27
28
29
30
31
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
1
Newsletter