Czy naprawdę opracowałaś lek na raka?
Nie! Bardzo nie lubię tego skrótu myślowego i zawsze staram się go wyjaśniać. Opracowałam jedynie metodę, która mogłaby być wykorzystana w terapii przeciwnowotworowej. Ale rozumiem, że nie będąc fachowcem, ma się skłonności do uogólniania.
Czym się obecnie zajmujesz, oprócz przygotowań do matury?
Robimy z koleżanką projekt, który skupia się na wykorzystaniu origami w medycynie. Zainspirował nas „talk” na portalu TED (strona internetowa organizacji non-profit, publikująca krótkie wystąpienia dotyczące różnych tematów – przyp.red.), gdzie padło bardzo ważne stwierdzenie: Jeśli chcemy zaoszczędzić miejsca, musimy nauczyć się składać origami. Okazuje się, że komórki ludzkie posiadają siły trakcyjne i mogą „ściągnąć” powierzchnię, na której się znajdują. W zależności od typu komórki i stymulacji, może to być proces odwracalny lub nieodwracalny. Modelowaniem całego procesu, jak i sprawdzeniem jak komórki mogły formować matę zajmuje się moja koleżanka, z którą wykonuję projekt – Dominika Bakalarz. Współpracujemy z Centrum Onkologii w Warszawie i Politechniką Warszawską.
Jesteś w klasie maturalnej. Kiedy znajdujesz czas na realizowanie swoich pasji naukowych?
Projekt, o którym wspomniałam, zaczęłam już w wakacje. Teraz korzystam z każdej wolnej chwili, aby wracać do naszego eksperymentu. Jeżdżę i odwiedzam moje komórki. Na szczęście nie muszę tego robić często. Aktualnie kontrolujemy wyniki mniej więcej co miesiąc, a opiekunowie bardzo nam pomagają. Również szkoła stoi po mojej stronie. W najbardziej intensywnym czasie, w drugiej klasie, kiedy prowadziłam badania i wyjechałam na konkurs do Stanów Zjednoczonych, nie było mnie praktycznie większość drugiego semestru i nie miałam z tego powodu nieprzyjemności.
Od czego to wszystko się zaczęło?
Mój tata bardzo lubi przyrodę, może on zaszczepił we mnie te pasje. Był taki okres, kiedy bardzo chciałam zostać lekarzem, pewnie z powodu wielkiej popularności serialu „Na dobre i na złe”. Jednak kiedy znajomi zaczęli studiować ten kierunek, zdecydowanie uznałam, że wolę tworzyć coś, co potem mogłoby pomóc w leczeniu ludzi, zamiast leczyć ich osobiście. Od zawsze biologia i chemia były w centrum moich zainteresowań, brałam udział w konkursach w gimnazjum. Trudno powiedzieć od czego się to wszystko zaczęło… Od zawsze pociągały mnie bardziej ścisłe dziedziny. W ostatniej klasie gimnazjum koleżanka zachęciła mnie do wzięcia udziału w kołach naukowych organizowanych przez moją obecną szkołę. Nauczycielka, która zajmowała się zajęciami z chemii poleciła mi, żebym jeździła na Uniwersytet Łódzki na cykliczne wykłady, co kontynuowałam także w pierwszej liceum, razem z klasą. Potem już zabrakło czasu, bo stałam się podopieczną Krajowego Funduszu na Rzecz Dzieci.
W jaki sposób bycie pod skrzydłami fundacji pomogło Ci rozwinąć swoje?
Większość kontaktów z laboratoriami mam właśnie dzięki temu, że opiekuje się mną Krajowy Fundusz na Rzecz Dzieci, który znajduje się w Warszawie. Pani pedagog z gimnazjum poleciła mi aplikować o stypendium tej organizacji i zostałam do niej przyjęta. Dzięki temu, mogłam brać udział w bezpłatnych warsztatach, obozach naukowych, a w wakacje odbyć staż w wybranym miejscu, mając zapewnione utrzymanie. Jestem już w niej trzeci rok. Poznałam wielu innych bardzo zdolnych młodych ludzi z całej Polski. Konkurs, którego zostałam laureatką, jest właśnie tego efektem. Spodobała mi się cała idea konkursów dla młodych naukowców.
Opowiedz o konkursie Intel ISEF w Stanach Zjednoczonych
To był niesamowicie intensywny czas. Dziesięć godzin konkursu, bardzo profesjonalnie przygotowanego. Dodatkowo, wiązało się z nim wiele formalności, które przed wyjazdem musieliśmy wypełnić bezbłędnie, ponieważ inaczej groziła nam dyskwalifikacja. Mieliśmy też problemy z dotarciem na miejsce, ale na szczęście wszystko się udało. Byłam pod wrażeniem tego, że każdy projekt miał indywidualnie przydzielone jury składające się ze specjalistów w danej dziedzinie. Dlatego wiem, że nasza praca została merytorycznie i rzetelnie oceniona, a przede wszystkim zrozumiana. Zajęłam czwarte miejsce w kategorii: Medycyna. Podczas konkursu mieliśmy okazję spotkać się z noblistami, porozmawiać z nimi, zrobić sobie zdjęcie.
Realizując swój zwycięski projekt, współpracowałaś z Politechniką Łódzką. Jak profesjonalni naukowcy traktują nowicjuszkę ze szkoły średniej z takimi pomysłami?
Kiedy słucham niektórych znajomych, którzy opowiadają swoje przygody, wydaje mi się czasem, że jestem „w czepku urodzona”. Nie mogę narzekać, ponieważ wszyscy, z którymi do tej pory współpracowałam, traktowali mnie bardzo dobrze i chętnie mi pomagali. Mieli do mnie naprawdę wiele cierpliwości. Możliwość współpracy z łódzką uczelnią była dla mnie wybawieniem, ponieważ nie byłam w stanie tak często jeździć do Warszawy, gdzie pod opieką dr Eweliny Zabost realizowałam projekt. Zadzwoniłam do dziekan Marii Koziołkiewicz i usłyszałam, żebym przyjechała kiedy tylko mogę i powiedziała, czego potrzebuję. Zrobiłam praktycznie cały eksperyment od nowa w Łodzi. Miałam też dużo szczęścia, bo moja hodowla komórkowa nie miała żadnego zakażenia, a rozplanowałam badania idealnie na 7 dni.
Chcesz opatentować swój pomysł na dostarczanie leku. Czy wiesz na jakim etapie jest przygotowanie patentu?
Złożyłam wniosek patentowy w maju zeszłego roku. Nie zapeszając, mamy dobre rokowania. Dostaliśmy pierwsze sprawozdanie i otrzymaliśmy same pozytywne oceny. Jestem dobrej myśli i czekam. Poza tym, wypełnianie wniosku było bardzo cennym doświadczeniem.
Nie rozpoczęłaś jeszcze studiów, a Twój bagaż naukowy jest dosyć imponujący. Czego nauczyłaś się dzięki swojemu sukcesowi?
Zawsze się bałam konkurencji, próbowałam ją odczytać na każdy możliwy sposób. Największym wrogiem jest przesadna pewność siebie. Na początku, przy planowaniu eksperymentu, przeglądałam różne fora internetowe. Kiedy dowiedziałam się, że publikacje naukowe są dostępne i można sprawdzić, jak innym poszło dane doświadczenie, wiedziałam już jak szukać i planować własne badania. Poza tym, przezwyciężyłam swój lęk przed publicznymi wystąpieniami. Zrozumiałam, że to jak ma wyglądać moja prezentacja wiem tylko ja i zawsze mogę improwizować. Szczególnie, że nie lubię się uczyć na pamięć. Dużo także nauczyłam się o psychologii, o tym jak człowiek oddziałuje na drugiego człowieka.
Co robisz w chwilach wolnych od opracowywania eksperymentów naukowych?
Przy okazji różnych konferencji, zwiedzamy miejsca, w których się one odbywają i zawsze wyjeżdżamy na trochę dłużej niż trwa konferencja. To taka „turystyka konferencyjna”. Moje grono przyjaciół ze szkoły także zdążyło się wymieszać ze znajomymi z fundacji. Bardzo lubimy jeździć góry.
Jakie są Twoje plany na przyszłość?
Podczas najdłuższych wakacji w życiu, po maturze, chciałabym pojechać do Stanów i odbyć staż w firmie farmaceutycznej. Poza tym, na pewno chcemy jechać w góry ze znajomymi. Jeśli chodzi o studia, chciałabym studiować w Wielkiej Brytanii lub Szkocji, żeby nauczyć się dobrze mówić po angielsku. W Polsce być może w Gdańsku, Warszawie lub Krakowie, ale jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Dobrze by było, gdyby udało się połączyć kilka kierunków i studiować międzywydziałowo. Mam taki charakter, że lubię zmiany. Na pewno chciałabym kiedyś w przyszłości usiąść i powiedzieć, że praca, którą wykonuję, bez względu na to jaka ona będzie, daje satysfakcję nie tylko mnie, ale także innym. Na pewno nie wyobrażam sobie siebie jako typowego naukowca w fartuchu. Chciałabym połączyć naukę z biznesem. Mam kilka pomysłów, ale jeszcze nie wiem jak to będzie.
Na koniec jeszcze jedno pytanie. Jak oceniasz sektor life science w Polsce?
Nie mnie to oceniać, ale na ile zdążyłam się zorientować, nie mamy się czego wstydzić i stoimy na bardzo wysokim poziomie. Na pewno jeszcze brakuje nam trochę do tego, aby biotechnologia nie była spychana na dalszy plan z powodu powściągliwości inwestorów, ale jesteśmy na dobrej drodze. Cieszę się, że powstają parki naukowe, takie jak np. w Gdańsku i że polskie firmy mają coraz bardziej zaawansowane laboratoria.
Aleksandra Kowalczyk
KOMENTARZE