Czy może Pan w skrócie opowiedzieć o działalności Centrum Neurobiologii znajdującym się w Instytucie Biologii Doświadczalnej?
Centrum Neurobiologii jest częścią szerzej zakrojonego projektu, który nosi nazwę CePT, (tj. Centrum Badań Przedklinicznych i Technologii). Jego ideą jest dostarczanie i skoncentrowanie potencjału naukowego po to, aby zwiększyć możliwość dokonywania wdrożeń naukowych, badań aplikacyjnych i poniekąd współpracy z przemysłem. Centrum Neurobiologii jest w domyśle jednostką o charakterze aplikacyjnym w Instytutcie im. Nenckiego. Składa się ono z 5 pracowni, a wśród nich można wymienić Pracownię Badań Przedklinicznych prowadzoną przez prof. Urszulę Wojdę, Pracownię Neurobiologii Molekularnej, którą kieruje prof. Bożena Kamińska-Kaczmarek, Pracownię Obrazowania Mózgu prowadzoną przez dr. Artura Marchewkę, Pracownię Modeli Zwierzęcych dr Witolda Konopki oraz Pracownię Obrazowania Struktury i Funkcji Tkankowych zarządzaną przez dr. Tytusa Bernasia. Te pięć laboratoriów nazywanych jest pracowniami środowiskowymi. Mają za zadanie dostarczać usług badawczych dla użytkowników zewnętrznych. Osoba zainteresowana może sama wykonać badania z wykorzystaniem naszego sprzętu (zależnie od jej kwalifikacji) lub je nam zlecić. Oprócz tego powstaje własne IP (Intellectual property – przyp. red.) w obrębie tych pracowni, które mam nadzieję, że uda się w przyszłości skomercjalizować. Moją pracą w obrębie tych wszystkich struktur jest zajmowanie się z jednej strony wspomnianym wcześniej IP i transferem technologii w Instytucie. Można powiedzieć, że zostałem pełnomocnikiem dyrektora w sprawach patentowych i transferu technologii.
Jakie działanie podejmuje Instytut w celu komercjalizacji wyników swoich badań?
W tej chwili przeprowadzam gruntowną rewaloryzację strategii zarządzania własnością intelektualną w Instytucie. Mamy serie technologii, które są zgłoszone do opatentowania bądź już opatentowane. W tej chwili dosyć intensywnie poszukujemy partnerów do dalszego rozwoju komercyjnego niektórych z nich. Jedną z technologii w tej chwili licencjonujemy do spółki typu spin-out we współpracy z dosyć dużym polskim funduszem inwestycyjnym.
Może Pan zdradzić co to jest?
Jest to technologia pochodząca z laboratorium pani profesor Kamińskiej dotycząca terapii glejaków. Są to nieprzerzutujące, lecz bardzo agresywne nowotwory układu nerwowego.
Czy w Polsce poszukiwanie inwestorów jest trudne?
Jest ogromnie trudne, ponieważ w Polsce nie ma żadnej firmy, która byłaby w stanie od A do Z doprowadzić do komercjalizacji np. innowacyjnego terapeutyku. Oznacza to, że zdani jesteśmy na rozwój technologii we współpracy z tak zwanymi małymi lub średnimi przedsiębiorstwami. Większych w Polsce nie mamy. Nawet te większe przedsiębiorstwa farmaceutyczne w dużej mierze zajmują się generykami, a ich działalność na polu innowacyjnym jest na bardzo wczesnym etapie. Same w sobie byłyby postrzegane na rynku amerykańskim bądź zachodnio-europejskim jako średniej wielkości firmy. Siłą rzeczy, jesteśmy zdani na izraelski model komercjalizacji, czyli doprowadzenie do pewnego etapu i mówiąc kolokwialnie – „wciśnięcie” danego rozwiązania w spółkę oraz zwieńczenie działania sprzedażą udziałów lub licencjonowaniem. Przebijanie się natomiast za granicą, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, jest bardzo trudne. Jednak to w tych rejonach można zaobserwować największą koncentrację kapitału typu Venture oraz dużych firm farmaceutycznych. W Instytucie Nenckiego mamy o tyle dobrą sytuację, że możemy pochwalić się bardzo dobrą renomą, a oprócz tego prowadzimy współpracę naukową na całym świecie, co oczywiście też ułatwia nawiązywanie różnego typu kontaktów.
Jak Pana zdaniem można usprawnić transfer technologii? Jakie wyróżniłby Pan kluczowe punkty, które nie funkcjonują tak, jak powinny w porównaniu do systemu amerykańskiego?
Tutaj w ogóle nie można porównywać, ponieważ tamten system powstał z dołu do góry. W USA stworzyły się spółki, które pączkowały, rosły i dopiero wtedy były wchłanianie w szerzej pojęty biznes. W Polsce istnieje problem dotyczący elastyczności naukowców i instytucji jeżeli chodzi o podejście do możliwości komercjalizacyjnych. Różne agencje rządowe w Europie dostrzegają problem i doradzają, abyśmy aktywizowali biznesowo naukowców, wdrażali technologie i innowacyjność, lecz wokół tego wszystkiego wytworzyła się biurokratyczna otoczka, a tutaj właśnie musi istnieć „oddolna” elastyczność pośród ludzi. Oczywiście, naukowcy nie mogą przestać pisać publikacji naukowych, ale tak naprawdę prawdziwą miarą sukcesu byłyby wdrożenia wyników prac badawczych i przełożenie działań w laboratorium na praktykę. To właśnie wymaga zmiany mentalności i samoinicjacji u naukowców. W idealnym świecie doktoranci po zakończeniu swoich prac związanych z otrzymaniem tego stopnia naukowego zakładaliby spółki w oparciu o wyniki swoich badań. Warto wspomnieć na przykład, że ok. 60-70 % procent doktorantów wychodzących z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego zakłada własne firmy.
Jest to imponujące.
Tak, nawet bardzo. Niestety większość tych spółek upada w przeciągu roku od ich założenia, ale to nie o to tutaj chodzi.
Można powiedzieć, że mają zakodowany inny sposób myślenia, prawda?
Oczywiście, ale istnieje także druga rzecz – warunki ekonomiczne w Polsce nie sprzyjają takiemu działaniu, jednak patrząc na naszą historię, Polacy w niesprzyjających warunkach są dosyć zaradnym narodem. Funkcjonowanie centrów transferu technologii zdecydowanie powinno zostać usprawnione. Są one zbyt pasywne. Ponadto, centra transferu technologii powinny być otwarte na zakładanie spółek za granicą, szczególnie w Stanach. Jeżeli chce się pozyskać środki z amerykańskiego Venture Capital, to należy posiadać lokalną spółkę z głównym managerem najętym lokalnie.
{page_break}
Wracając do patentów – czy nie odnosi Pan wrażenia, że cała procedura zabija sam pomysł na starcie? Czy w Polsce biurokracja związana z komercjalizacją czy z samym patentowaniem niszczy innowacyjne pomysły?
Może rzeczywiście tak jest z punktu widzenia naukowego, natomiast żadna firma nie zainwestuje w dany pomysł, jeśli nie ma ona na niego monopolu. W świetle prawnym jedynie patent coś takiego umożliwia. Opieszałość Polskiego Urzędu Patentowego jest sławna wszem i wobec, jednak tak naprawdę, to nie ona jest problemem. Według mnie są to koszty otrzymywania patentów. Polskie zgłoszenie patentowe jest dla naukowca bardzo dobrą rzeczą, ponieważ za stosunkowo niski koszt – około 6-7 tysięcy złotych, dostaje dokument, który zastrzega jego pierwszeństwo do danego wynalazku. W momencie, kiedy dokonujemy tego samego zgłoszenia za granicą generujemy takie same kwoty, jednak w euro lub w dolarach. Zatem sama procedura patentowania nie jest problematyczna i nie jest nią także polski Urząd, ponieważ większość naszej aktywności patentowej będzie skoncentrowana na urzędach w państwach, gdzie będziemy chcieli nasz produkt wdrażać. Polska to stosunkowo duży kraj, jak na Europę, ale jest dosyć biednym rynkiem. Zatem możliwości sprzedawania zaawansowanej technologii w Polsce są stosunkowo znikome. Otrzymanie polskiego patentu jest punktem wyjściowym i możliwością zdobycia ochrony stosunkowo niskim kosztem. Dlatego też, bardzo niekorzystne byłoby dla polskich przedsiębiorców i instytutów przystąpienie do zunifikowanego patentu w Europie.
Warto też zaznaczyć, że samo zgłoszenie patentowe daje taką samą ochronę jak patent i jest tak samo zbywalnym prawem. A o tym ludzie często nie mają pojęcia. Jedyną różnicą jest to, że obowiązuje ono do czasu przyznania patentu albo do czasu ostatecznego odrzucenia wniosku patentowego przez Urząd, natomiast poziom ochrony jest dokładnie taki sam. Na poziomie samego zgłoszenia można wytoczyć proces o naruszenie, żądać roszczeń itd. Co więcej, większość transakcji technologicznych, jest dokonywanych na poziomie zgłoszeń patentowych, a nie na poziomie samych patentów.
A czy Instytut dużo patentuje?
Dotychczas była to tendencja mocno wzrostowa. Mamy około 20 aktywnych rodzin dokumentów patentowych, co oznacza około 40 grup zgłoszeń i/lub patentów na świecie. Będziemy jednak stosowali teraz strategię ograniczenia i zaczniemy inwestować w te technologie, które faktycznie mają udokumentowany potencjał rynkowy. Koszt ochrony jednej technologii we wszystkich interesujących obszarach ekonomicznych, czyli Europie, Ameryce Północnej, Australii, Korei, Japonii, od momentu jego pierwszego zgłoszenia, to jest wydatek około pół miliona dolarów - zakładając brak problemów ze zgłoszeniami. To jest bardzo okrągła suma, a nawet wielokrotnie okrągła. Trzeba się trzy razy zastanowić przed dokonaniem takich wydatków.
Marcin Ciuk: Jego kariera w zarządzaniu własnością intelektualną oraz projektami rozpoczęła się w 2009 r., gdy podjął pracę w kancelarii Witek, Śnieżko & Partners Rzecznicy Patentowi, jako asystent rzecznika patentowego i aplikant na europejskiego rzecznika patentowego. W tym czasie nabył wiedzę i umiejętności dotyczące zarządzania prawami wyłącznymi w dziedzinach biotechnologii i biochemii, w szczególności dotyczących medycyny i biomateriałów. Mgr Marcin Ciuk uczestniczył także w rozwoju biznesu oraz łączeniu wynalazców z partnerami komercyjnymi. Jako Starszy Specjalista ds. Własności Intelektualnej we Wrocławskim Centrum Badań EIT+, odpowiedzialny był za utrzymywanie i monitorowanie własności intelektualnej i praw wyłącznych. Był również odpowiedzialny za promocję własności intelektualnej należącej do EIT+ wśród partnerów komercyjnych, budowanie i wdrażanie modeli współpracy i licencjonowanie.
KOMENTARZE