Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
O zmianach oblicza współczesnej nauki – rozmowa z prof. Maciejem Żyliczem
Jak pewnie nie umknęło Waszej uwadze, portal Biotechnologia.pl bardzo mocno zaangażował się w promocję konferencji z cyklu „Technologie Przyszłości” w Pałacu Prezydenckim. Pomimo że konferencja dobiegła końca, chcielibyśmy żeby owoce kontaktów tam zawiązanych były widoczne na naszym portalu przez najbliższy czas. Bezpośrednio po wydarzeniu, mimo natłoku obowiązków zaproszonych gości, udało nam się zadać kilka pytań jednemu z panelistów – prof. dr hab. Maciejowi Żyliczowi, Prezesowi Zarządu Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Profesor podczas konferencji miał za zadanie odpowiedzieć na pytania dotyczące tego, jak powinna zmienić się współczesna nauka, by mogła sprostać wymogom i potrzebom rozwoju biotechnologii?

 

Adam Zalewski, Redaktor Naczelny portalu Biotechnologia.pl: Fundacja na rzecz Nauki Polskiej istnieje nieprzerwanie od 1991 r. – jak przez ten czas ewoluował model finansowania nauki w Polsce na przykładzie Fundacji?

Prof. Maciej Żylicz, Prezes Zarządu FNP: Przez ten czas zmieniło się prawie wszystko. Kiedy Fundacja rozpoczynała działalność jej priorytetem były programy finansujące aparaturę badawczą albo budowę i remonty pomieszczeń służących badaniom naukowym. Nieco później Fundacja mocno zaangażowała się w programy wspierające mobilność polskich naukowców. To były wówczas najpilniejsze potrzeby, wynikające z zaniedbań wcześniejszych lat. Fundacja bardzo aktywnie rozwijała wtedy m.in. program KOLUMB, dzięki któremu młodzi zdolni naukowcy mogli wyjeżdżać do renomowanych ośrodków akademickich w Stanach Zjednoczonych czy Europie Zachodniej [stypendia na zagraniczne staże podoktorskie, prowadzone w latach 1995-2012 – przyp. red.]. Z czasem polityka programowa FNP się zmieniała – laboratoria były już dobrze wyposażone (często w aparaturę sfinansowaną z funduszy strukturalnych bądź rządowych), w związku z czym wycofaliśmy się z tego typu działalności. Obróciliśmy także o 180 stopni politykę związaną z mobilnością naukową. Teraz działamy odwrotnie niż kilka-kilkadziesiąt lat temu. Nie wysyłamy już ludzi za granicę, wręcz przeciwnie – prowadzimy programy (np. program HOMING), które mają zachęcać polskich naukowców do powrotu do kraju, a zagranicznych – do przyjazdu tutaj [program Homing – granty na realizację projektów o charakterze staży podoktorskich realizowanych przez młodych doktorów przyjeżdżających do Polski z zagranicy. W ramach programu finansowane są projekty trwające do 24 miesięcy. Rozpoczęcie najbliższego naboru do programu: 8 stycznia 2018 r., termin składania wniosków: 5 marca 2018 r. – przyp. red.].

 

Pretekstem naszego spotkania jest konferencja z cyklu „Technologie Przyszłości”, podczas której postawiono tezę, iż biotechnologia ma aktualnie „swoje 5 minut”. Podpisuje się Pan Profesor pod nią?

Zdecydowanie tak, po pierwsze jeśli chodzi o możliwości finansowania projektów badawczych, po drugie – o nowoczesne technologie. Fundusze strukturalne w perspektywie finansowej na lata 2014-2020 są naprawdę pokaźne i według mnie każdy dobry naukowiec, który ma oryginalny pomysł – ma realne szanse na zdobycie środków na realizację projektu. Co jednak chyba istotniejsze – jest to „5 minut” technologii. Ostatnie lata to przede wszystkim ukazanie możliwości sekwencjonowania pojedynczej komórki, np. nowotworowej. Z jednej strony widzimy ogromną różnorodność tych komórek, z drugiej – po pobraniu biopsji od pacjentów możemy prowadzić terapię spersonalizowaną, w zależności od rodzaju guza nowotworowego, jego ewolucji w czasie terapii, przerzutów itp. Wcześniej, np. w przypadku białaczki, bezpośrednio po sobie stosowało się kolejne, określone medykamenty, trochę w ciemno. Dziś w najlepszych amerykańskich szpitalach, np. w przypadku raka piersi, pobiera się biopsję i można zmieniać terapię w trakcie trwania pierwotnie zastosowanej, a lek zmienia się świadomie, racjonalnie. To jest właśnie window of opportunity dla biotechnologii.

 

Wiemy jak zmienia się finansowanie nauki, jak rozwijają się nowoczesne technologie, ale jak ma postępować naukowiec, żeby nie pozostał w tym biegu w tyle? Dziś od polskich naukowców wymaga się głównie bycia biznesmenami, a przecież to wcale nie jest do końca podejście, jakim kierują się czołowe ośrodki akademickie na świecie.

Podczas konferencji był poruszony m.in. temat konieczności uwłaszczenia naukowców, tzn. uczynienia właścicielem praw patentowych/majątkowych naukowca/zespołu naukowców, którzy wytworzyli daną technologię, nawet jeśli projekt był finansowany ze środków publicznych. Ja jestem raczej zwolennikiem modelu, który zastosowano m.in. w Cambridge – uczelnia pozostaje właścicielem patentu, ale udziela wynalazcy bezpłatnej licencji na określony czas. Oznacza to, że ten nie ma presji ani wymogu prowadzenia działalności biznesowej, ma po prostu szansę pójść w kierunku założenia firmy w oparciu o swoją technologię, jeżeli jest tym zainteresowany. Jeśli zaś sam nie chce założyć firmy, może przekazać tę ograniczoną czasowo licencję komuś innemu lub zaufać, że uczelnia wdroży jego pomysł. Posługując się jeszcze przykładem Cambridge – wokół tego uniwersytetu powstało 1500 firm wykorzystujących technologie opracowane na uczelni. W Polsce – trzeba uciec z uczelni, żeby założyć i rozwinąć firmę. Przykłady wszystkich 7 innowacyjnych firm, które Fundacja wspomagała finansowo na etapie ich tworzenia w ramach programu INNOWATOR w latach 2006-2008 niestety potwierdziły ten scenariusz. Żeby odnieść sukces, musiały trzymać się z daleka od uczelni. Powinniśmy zdefiniować słabe punkty naszego systemu, które mają wpływ na taką sytuację.

Oczywiście jest pewien odsetek naukowców, którzy z sukcesami potrafią połączyć biznes z pracą naukową (1-3%), ale pozostali chcą pozostać naukowcami „na cały etat”. Nie zmienia to faktu, że w oparciu o technologie, które tworzą, można zakładać firmy. Ja jestem najlepszym przykładem tego, iż można jednocześnie być naukowcem i mieć wdrożenia. 30 lat temu współzałożyłem w Stanach Zjednoczonych dwie firmy, z których jedna jest na giełdzie, a pozostałem przede wszystkim naukowcem. Żeby jednak tak się mogło dziać także w Polsce, potrzebne są rozwiązania systemowe. W Fundacji zauważyliśmy, że w naszym kraju brakuje pośredników między firmami a naukowcami – tzw. brokerów innowacyjności. Pracując naukowo w USA byłem otoczony takimi osobami. W Fundacji rozpoczynamy właśnie proces rekrutacji i szkolenia specjalistów mających zajmować się taką działalnością, zatrudniliśmy już pierwsze dwie osoby, jednak potrzeby, zarówno nasze, jak i Narodowego Centrum Badań i Rozwoju są znacznie większe. Potrzebujemy w naszym systemie nauki ludzi, którzy znają rynek, przepisy, którzy wiedzą, co to jest praca naukowa i potrafią doradzić, w którym kierunku powinien pójść naukowiec, żeby mieć wartościowy patent, a z którego kierunku powinien zrezygnować, żeby nie powielać już istniejących rozwiązań. NCBiR prowadził już zresztą program kształcenia brokerów innowacyjności, jednak szkolone w tym trybie osoby wracały na uczelnie i były zatrudniane na etatach technicznych lub adiunktów wewnątrz wydziałów, a ich wynagrodzenie nie było uzależnione od wyników pracy, a więc nie było motywujące. W ten sposób zmarnowano bardzo ciekawe rozwiązanie.

Warto także zwrócić uwagę na działalność Centrów Transferu Technologii, które skupiały się do tej pory przede wszystkim na wykorzystywaniu funduszy strukturalnych do prowadzenia przeróżnych szkoleń dla naukowców, a nie – zgodnie ze swoja nazwą – na działaniach rzeczywiście służących transferowi technologii. Pamiętam sytuację, kiedy jedno z Centrów szczyciło się tym, że udało mu się z sukcesem dokonać takiego transferu, po czym szybko okazało się, że firma odsprzedała technologię za 10-krotnie większą kwotę, co automatycznie zmieniło lansowany sukces w porażkę – nie potrafiono ocenić faktycznej komercyjnej wartości projektu. Poza tym Centra powinny być finansowane proporcjonalnie do ich komercyjnych sukcesów, a nie tak jak do tej pory – „czy się stoi, czy się leży, to im się należy”.

 

Tytułem końca, w 1991 r. Fundacja była pierwszą organizacją niepubliczną realizującą misję wspierania nauki, dziś ma jednak większą konkurencję w tym względzie. Jaka jest rola Fundacji w 2017 r., a co może ważniejsze – jaka będzie jej rola, kiedy zakończy się finansowanie w ramach perspektywy unijnej 2014-2020?

Obecnie poza programami finansowanymi z własnych funduszy, Fundacja prowadzi kilka programów finansowanych z funduszy strukturalnych, w tym program tworzenia Międzynarodowych Agend Badawczych czy program TEAM-TECH skierowany nie tylko do naukowców, ale również do przedsiębiorców. W perspektywie kilku najbliższych lat planujemy zmianę modelu pozyskiwania pieniędzy na działalność statutową – już nie tylko z inwestycji na rynkach finansowych, jak dotychczas, ale również z bezpośrednich inwestycji w firmy i start-upy. Dążymy więc do założenia własnego prywatnego funduszu venture capital. Oczywiście wszystkie zyski z tego przedsięwzięcia będą przeznaczane na działalność statutową Fundacji, czyli wspieranie nauki. Kiedy skończy się finansowanie z funduszy strukturalnych, mnóstwo firm zniknie z rynku, bo zabraknie im pieniędzy i wtedy my wejdziemy na rynek w innym charakterze niż dziś. Na razie dajemy sobie kilka lat na naukę. Jak wspominałem, chcemy wykształcić własnych brokerów innowacyjności, angażujemy się inwestycyjnie w fundusze venture capital wspierane z pieniędzy publicznych. Robimy to po to, żeby zdobyć doświadczenie i za kilka lat być gotowym do samodzielnego inwestowania w najbardziej obiecujące młode firmy komercjalizujące nowe technologie. Naszym celem jest połączenie działalności nastawionej na zysk z misją FNP – wspieraniem innowacyjnych inicjatyw, które w tym przypadku, dzięki Fundacji w roli inwestora, będą miały szansę na rozwój.

 

Dziękuję za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów Fundacji.

Dziękuję również.

 

[fot. Magdalena Wiśniewska-Krasińska]

KOMENTARZE
Newsletter