Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Zaburzamy bioróżnorodność od tysięcy lat - wywiad z prof. Piotrem Węgleńskim
27.07.2011

 

Marta Cipińska: Jest Pan uważany za zagorzałego zwolennika żywności modyfikowanej genetycznie.

Piotr Węgleński: Nie jestem „wojującym o sprawy GMO”. Moim zdaniem one tego nie potrzebują - bronią się same. W Polsce jest jednak bardzo wielu przeciwników GMO, którzy uważają, że jest w nich coś bardzo niebezpiecznego, przeciwko czemu trzeba się bronić, ale te poglądy nie opierają się na jakichkolwiek racjonalnych przesłankach.

 

Dlaczego boimy się GMO?

Piotr Węgleński: Przeciwnicy GMO podnoszą zwykle dwa aspekty. Pierwszy, że GMO źle wpływa na zdrowie człowieka, który żywi się roślinami GMO lub spożywa mięso albo mleko zwierząt karmionych GMO. Drugi aspekt to wpływ GMO na środowisko. Przeciwnicy GMO uważają, ze uprawy GMO zubożają naturalną różnorodność biologiczną środowiska, a uprawa roślin opornych na owady, godzi nie tylko w szkodniki, ale również w owady pożyteczne. Warto jednak zauważyć, że owady pożyteczne giną również i wtedy, gdy zamiast uprawiać rośliny oporne stosujemy opryski środkami owadobójczymi, które też nie rozróżniają owadów szkodliwych od pożytecznych. Środki chemiczne są dużo bardziej szkodliwe dla środowiska. W poważnych opracowaniach naukowych (patrz np. Plant Biotechnology and Genetics, C. Neal Stewart, Jr. ed., Wiley 2008) podawane są dokładne wyliczenia nie tylko korzyści jakie odnoszą farmerzy z uprawiania roślin genetycznie modyfikowanych, ale też jaki mają one wpływ na środowisko poprzez wiązanie CO2, redukcję zużycia insektycydów i herbicydów itp.

Zarzuty, że GMO może szkodzić człowiekowi, nie są oparte na jakichkolwiek racjonalnych podstawach. Od 20 lat setki milionów ludzi spożywa genetycznie modyfikowaną soję i kukurydzę a także mięso zwierząt karmionych paszami wytwarzanymi z tych roślin i nie odnotowano ani jednego przypadku, by spowodowało to jakikolwiek uszczerbek na zdrowiu nawet jednej osoby. Proszę sobie wyobrazić, jaki hałas podnieśliby przeciwnicy GMO, gdyby coś takiego się zdarzyło. W Stanach Zjednoczonych FDA (Food and Drug Administration) oraz NIH (National Institute of Health) a w Europie EFSA (European Food Safety Authority) uznały, że żywność GMO jest całkowicie bezpieczna dla zdrowia człowieka i zwierząt. Na tej podstawie Komisja Europejska dopuściła do upraw w krajach UE m.in. odmiany kukurydzy opornej na owady. W Europie wydaliśmy w ciągu 10 lat ok. 300 milionów Euro (podaję za T. Twardowski, Nauka 1/2011) na badania nad bezpieczeństwem żywności GMO. Badania te nie doprowadziły do wykrycia jakichkolwiek zagrożeń.

Dużym sukcesem, bardzo denerwującym przeciwników GMO, jest wyhodowanie w Szwajcarii tzw. złotego ryżu. Ryż ten zawiera prowitaminę A, która wzbogaca dietę i chroni przed ślepotą wiele milionów ludzi w Chinach, Bangladeszu, Indonezji, dla których ryż jest głównym pożywieniem. Złoty ryż był wyhodowany przez szwajcarskich naukowców, nie przez jakiekolwiek koncerny zbożowe. Został przekazany do Międzynarodowego Instytutu Ryżu na Filipinach. Tam nasiona były produkowane na duża skalę i przekazywane farmerom za darmo. Co więcej farmer może sobie zachować część nasion, niektóre może wysiać, zebrać z nich plon i wysiewać w następnych latach. Bardzo trudno tu oskarżyć jakiś koncern o cokolwiek, bo jest to wszystko robione w ramach pomocy społecznej, czy w ramach akcji humanitarnej. Nie ma spisku, nie ma umowy koncernów, które chciałyby się wzbogacić kosztem biednych farmerów, czy chłopów w Chinach czy w Indonezji.

Przeciwnicy GMO cytują prace trzech autorów, którzy twierdzą, że GMO jest szkodliwe. Są to prace Jermakowej z Rosji, Pusztaia z Wielkiej Brytanii i Seraliniego z Francji. Prace Jermakowej nie były nigdy publikowane w recenzowanym czasopiśmie naukowym, prace Pusztaia zostały zdyskwalifikowane przez specjalną komisję powołaną przez Royal Society, natomiast Seralini poddał obróbce statystycznej wyniki badań prowadzonych przez koncern Monsanto na 10 szczurach, które podzielił na dwie grupy (samce i samice) i dowodził, że w kilku, na 40 testów medycznych, szczury karmione GMO miały gorsze wyniki. Nie pisze jednak, że pasza GMO jest toksyczna, ale że może wykazywać „signs of toxicity”. Nie trzeba dodawać, że wartość testów statystycznych wykonywanych na pięciu osobnikach jest zerowa.

 

Jakie są opinie w Polsce?

Piotr Węgleński: W Polsce są dwie osoby, które się znają na GMO i wiedzą na ten temat wszystko – to jest prof. Tomasz Twardowski, który pracuje w Instytucie Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu, a drugą osobą jest prof. Andrzej Anioł, który jest pracownikiem IHAR w Radzikowie. Ci dwaj panowie rzeczywiście znają się na GMO i potrafią bardzo dobrze wytłumaczyć, dlaczego nie trzeba się ich bać

Niedawno ukazała się książka pt. „Żywność modyfikowana genetycznie”, której autorem jest Alan McHughen. Książka ta jest poradnikiem konsumenta, a jej autor jest profesorem uniwersytetu w Saskatchewan w Kanadzie. McHughen bardzo dokładnie omawia wszystkie przypadki doniesień o szkodliwości i wszystkie praktyki związane z tworzeniem roślin transgenicznych. W Polsce na temat szkodliwości GMO oficjalnie wypowiedziała się Polska Akademia Nauk, która nie widzi w GMO żadnych zagrożeń. Podobnie Polska Federacja Biotechnologii, a także wiele organizacji rolniczych, jakPolski Związek Producentów Kukurydzy, Stowarzyszenie „Koalicja na rzecz Nowoczesnego Rolnictwa, Zamojskie Towarzystwo Rolnicze, Krajowy Związek Plantatorów Buraka Cukrowego i Polski Związek Producentów Roślin Zbożowych, które wystosowały nawet wspólny apel do Parlamentu RP, by pozwolono im uprawiać rośliny GMO.

Wśród polskich naukowców przeciwnicy GMO są bardzo nieliczni. Większość z nich zdaje sobie sprawę z tego, że GMO to nie tylko kukurydza czy soja, lecz również bakterie, które dzięki manipulacjom genetycznym wytwarzają ludzką insulinę czy też szczepionkę przeciwko żółtaczce i wiele, wiele cennych dla medycyny substancji. Większość naukowców, a także rolników, wie dobrze, że człowiek zmieniał rośliny od czasu, gdy powstało rolnictwo, tyle tylko, że stosował inne metody. Największym autorytetem w dziedzinie hodowli roślin pozostaje, nieżyjący od 2 lat, prof. Norman Borlaug, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, którą otrzymał za wyhodowanie odmiany pszenicy zwanej Meksykanką. Pszenica ta spowodowała tzw. Zieloną Rewolucję w Indiach, dzięki której skończyły się klęski głodu w tym kraju. Borlauga można zaliczyć do grupy największych uczonych, dobroczyńców ludzkości, takich jak Ludwik Pasteur i jego głos powinien być brany pod uwagę. Zacytuję wypowiedź Borlauga

z jego artykułu „Ending World Hunger. The promise of Biotechnology and the Threat of Antiscience Zealotry”: ”Trzydzieści lat temu, w mojej mowie z okazji otrzymania nagrody Nobla powiedziałem, że Zielona Rewolucja odniosła chwilowy sukces w walce człowieka z głodem. Jej wprowadzenie pozwoli na wykarmienie ludzkości do końca 20. wieku.” I dalej: „Obecnie świat dysponuje technologią, której wprowadzenie pozwoli na wykarmienie 10 miliardów ludzi. Ekstremiści z ruchów ochrony środowiska, wywodzący się z bogatych krajów, czynią wszystko, aby wykoleić postęp nauki. Małe, dobrze finansowane, głośne i antynaukowe ugrupowania zagrażają rozwojowi i zastosowaniu nowych technologii, niezależnie od tego czy technologie te wywodzą się z inżynierii genetycznej czy z metod tradycyjnych”. Niestety, działacze „ekologiczni” i niektórzy naukowcy nie słuchają Borlauga i nie czytają poważnych opracowań naukowych a swoje informacje opierają na artykułach w tabloidach i nieuczciwych audycjach telewizyjnych. Przykładem takiej audycji była pokazana w ubiegłym tygodniu w TVN (cykl UWAGA) audycja o GMO, która raziła swoim nieobiektywizmem i płytkością wypowiadanych sądów.Z wielką przykrością zauważyłem, że w programie tym wystąpił profesor Mieczysław Chorąży, wybitny naukowiec, wspaniały lekarz onkolog, który wypowiadał się krytycznie na temat GMO. Bardzo jestem ciekaw, jak szanowany profesor onkologii by zareagował, gdybym ja, profesor genetyki, wypowiadał się na temat metod leczenia raka. Bardzo mnie natomiast ucieszyło, że gdy 2 lata temu napisałem list otwarty do Premiera w obronie GMO, to w ciągu tygodnia podpisało się pod nim ponad 1600 polskich uczonych i studentów. Nastroje anty-GMO podsycają też niektóre partie polityczne. W Polsce, w roku 2008, PiS zorganizował specjalną konferencję „Polska wolna od GMO”, na której politycy i starannie dobrani pseudo-naukowcy udowadniali, jak szkodliwe są modyfikacje roślin. Sądzę, że rozgrywanie obaw społeczeństwa przed GMO jest jednym z przykładów cynizmu w polityce.

 

Jak do kwestii organizmów modyfikowanych genetycznie odnoszą się inne kraje?

Piotr Węgleński: Na Ukrainie nie ma w tej chwili produktu, który nie byłby oznaczony napisem „bez GMO” Napis ten jest na wszystkich produktach spożywczych, widziałem go również na papierze toaletowym i torebce soli. Zupełnie inna jest sytuacja w Czechach, gdzie rolnicy bez przeszkód uprawiają GMO.

W Niemczech Partia Zielonych stawia sobie dwa cele, to jest likwidacja elektrowni atomowych i zakaz GMO. W przypadku elektrowni odnieśli wielki sukces, ku zmartwieniu naszego rządu, który zakładał, że będziemy bazować właśnie na elektrowniach jądrowych – czystszych i potrzebnych jako źródło alternatywnych dla węgla czy gazu energii. Partia Zielonych wymogła na kanclerz Merkel obietnicę, że w ciągu 20 lat doprowadzi do likwidacji wszystkich elektrowni jądrowych w Niemczech. Sam rozmawiałem kiedyś z panią kanclerz na temat GMO. Powiedziała, że oczywiście wie, że GMO w niczym nie szkodzi ale Partia Zielonych ma bardzo silną frakcję w parlamencie i musi brać to pod uwagę.

 

Na czym polegają badani potwierdzające brak szkodliwości GMO?

Piotr Węgleński: Badania polegają przede wszystkim na karmieniu zwierząt laboratoryjnych paszą z roślin transgenicznych. Najczęściej stosowana modyfikacja polega na to wprowadzenie do rośliny genu bakterii glebowej (Bacillus thuringiensis). Roślina, do której taki gen wprowadzono ma kilkadziesiąt tysięcy swoich genów i wśród nich ten jeden dodatkowy gen z bakterii, który daje oporność przeciwko owadom. Inna modyfikacja, to wprowadzenie do rośliny genu powodującego oporność na herbicydy. Testy wykonywane na zwierzętach laboratoryjnych były i są robione niesłychanie skrupulatnie w wielu laboratoriach (w Europie jest ich ponad 60) i nigdy nie wykazały, aby wprowadzone geny i białka przez nie kodowane były szkodliwe.

 

Czy w Polsce wykonuje się takie badania nad bezpieczeństwem? Kto je wykonuje?

Piotr Węgleński: W Polsce działa ustawa, zgodnie z którą, wykonując w laboratoriach doświadczenia nad GMO, trzeba to zgłosić i uzyskać zezwolenie. Dotyczy to zarówno prac nad roślinami i zwierzętami jak i mikroorganizmami.

 

Z czego to wynika, że społeczeństwo obawia się głównie żywności modyfikowanej genetycznie a przeciwko takim modyfikacjom w medycynie raczej nie ma żadnych zastrzeżeń?

Piotr Węgleński: Dawniej, w latach 50-60  mówiono, że jak coś się działo złego, jakaś epidemia czy powódź, to „wszystko przez  te atomy”. Dzisiaj ludzie już się tego nie boją. Słyszałem nawet, że mieszkańcy Żarnowca są pozytywnie nastawieni do budowy elektrowni w ich okolicy, gdyż wygeneruje ona nowe miejsca pracy. Myślę, że w przypadku roślin modyfikowanych genetycznie obawy też dość szybko wygasną. Niestety dziennikarze i politycy potrafią głosić, że np. alergie u dzieci wynikają z tego, że dzieci piją mleko od krów karmionych GMO, że młodzi ludzie utracą płodność. Powtarzanie takich bzdur nie działa na korzyść unowocześniana naszego rolnictwa i zniechęca do stosowania nowoczesnych metod przy tworzeniu lepszych, zdrowszych i smaczniejszych owoców i warzyw.

 

Jak przekonać rolnika, aby zamiast farmy ekologicznej wybrał hodowlę GMO?

Piotr Węgleński: Nie trzeba przekonywać. Miałem kontakt z bardzo wieloma rolnikami. Świetnie zdają sobie sprawę z tego, że bardzo opłaca się hodować te odmiany ze względu na plenność i na to, że nie są niszczone przez szkodniki. Odmiany tradycyjne powinny być nadal hodowane, tak by konsument mógł wybierać. Będą one zapewne o wiele droższe, bo produkowanie ich jest znacznie bardziej kosztowne. Jeżeli ktoś chce w sklepie płacić więcej, to jego prawo. Natomiast w przypadku Polski praktycznie nie mamy upraw transgenicznych. To, co mamy, to przede wszystkim pasze, a nie pomidory czy inne warzywa i owoce. W przypadku pasz jest to głównie soja, która nie jest produkowana w Polsce. W tej chwili na świecie jest ok. 10% soi nie-GMO i nie jest ona opłacalna. Gdyby wprowadzić w Polsce zakaz stosowania soi transgenicznej, to nasze mięso, zwłaszcza drobiowe, byłoby dużo droższe niż mięso produkowane w Czechach, Niemczech.

W przypadku owoców i warzyw byłoby bardzo niedobrze, gdyby jakaś jedna, nawet najwspanialsza odmiana stała się jedynym dostępnym na rynku produktem. Wiele znakomitych odmian jabłek i gruszek wyginęło w ostatnich dziesięcioleciach, wyparte przez bardziej wydajne, lecz często mniej smaczne odmiany. Działo się to jednak bez udziału inżynierii genetycznej. Może ta ostatnia pomoże w ich odtworzeniu?

 

Czy jest ryzyko, że rośliny transgeniczne zaburzają bioróżnorodność?

Piotr Węgleński: Zaburzamy bioróżnorodność od tysięcy lat. Proszę zwrócić uwagę, że ziemniaki nie są europejską rośliną, zostały sprowadzone z Ameryki Południowej. Mamy ogromne pola, gdzie rosną tylko kartofle. Na polach nie powinno być bioróżnorodności.

Powinniśmy dbać o bioróżnorodność pilnując naszych rezerwatów, parków narodowych-naturalnych terenów. Hodując rośliny zależy nam, żeby bioróżnorodności nie było. Gdy uprawiamy pszenicę, chcemy, aby na polu rosła tylko pszenica. Mało tego, żeby wszystkie rośliny tej pszenicy miały wyglądały identycznie i dojrzewały w tym samym czasie. W skali światowej, największe straty bioróżnorodności wynikają z wycinania puszcz tropikalnych, w miejsce których pojawiają się pola kukurydzy i rzepaku uprawianych jako surowiec do wytwarzania biopaliw. Gdyby w Brazylii nie korzystano z wysokowydajnych odmian tych roślin, to należałoby poświęcić dużo większe obszary na uprawy odmian tradycyjnych.

 

Portal Biotechnologia.pl serdecznie dziękuje za udzielenie wywiadu.

Red. Marta Cipińska

  

KOMENTARZE
Newsletter