Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Czterech młodych innowatorów z Trójmiasta vs. globalny problem antybiotykooporności
Rozwijana przez młodych naukowców i przedsiębiorców z Trójmiasta technologia diagnostyczna, która ma służyć szybkiej ocenie skuteczności antybiotyków u pacjenta jeszcze przed podaniem leku, jest ostatnio na topie! Innowatorzy uczestniczyli już m.in. w jednym z najlepszym programów akceleracyjnych na świecie, Startupbootcamp w Berlinie, dostali się do finału konkursu dla start-upów Chivas Venture, a ich projekt znalazł się wśród 100 czołowych technologii medycznych mających największy potencjał do zmiany służby zdrowia na lepsze według magazynu „The Journal of mHealth”. Pracują nad swoim rozwiązaniem już od dwóch lat, a od października 2017 r. czwórka bardzo zdolnych i ambitnych ludzi działa już pod szyldem firmy Biolumo. Drużynę tworzą Marcin Pitek (od strony naukowej), wraz z Wojciechem Giżowskim i Jakubem Wysockim (od strony biznesowej) oraz Olgą Grudniak, spajającą swoją osobą kompetencje zarówno naukowe, jak i przedsiębiorcze. Niedawno spotkaliśmy się z jednym z członków ekipy, Wojtkiem, który opowiedział nam, jak od podstaw kształtowała się ich koncepcja.

 

Od licealnego projektu naukowego po obiecujący start-up technologiczny – opowiedz nam proszę o pierwszym Waszym tropie szukania rozwiązań w walce z antybiotykoopornością.

Wszystko zaczęło się od projektu TPDT, którego celem było znalezienie alternatywy dla antybiotyków, konkretnie – opracowanie autorskiej metody zwalczania gronkowca złocistego opornego na metycylinę. Jedna z osób odpowiedzialnych za niego, Olgierd Kasprowicz, skontaktował się ze mną i powiedział, że chce przedstawić pewną koncepcję, która może nas zaciekawić (mówiąc „nas”, mam na myśli BreakBox Lab, organizację wspierającą projekty badawczo-rozwojowe w Trójmieście, którą wraz z Kubą założyliśmy). Zaprosiłem go więc do McDonalda i przy burgerze zaczęliśmy rozmawiać o biotechnologii i nadziejach zespołu na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Pomysł samej metody i jej przeznaczenia bardzo mi się spodobał, więc przedstawiłem go Kubie, który ocenił go jako genialny i niemal z miejsca chciał się w niego zaangażować. Za cenę 3,5 zł za burgera poznałem wspaniały zespół i jak się potem okazało – dwie obiecujące technologie.

 

Rozumiem, że z Kubą nie wtrącaliście się w prace laboratoryjne, ale musieliście od początku opracować strategię biznesową wokół projektu. Jaki był Wasz pomysł na rozwój biznesu?

Zdecydowanie postanowiliśmy nie ingerować w kwestie stricte naukowe, ponieważ nie jesteśmy biotechnologami i to sam zespół będzie wiedział najlepiej co ma robić. Z resztą nie ukrywam, że byliśmy zaskoczeni ich pomysłowością i determinacją. Mając przed sobą ówczesnych licealistów zupełnie nie spodziewaliśmy się takiego profesjonalizmu i ambicji. Wraz z partnerami postanowiliśmy więc pomóc w rozwoju projektu od strony biznesowej. Spisaliśmy między sobą umowę cywilno-prawną, żeby każdy wiedział jakie ma uprawnienia, kto będzie miał w przyszłości udziały itp. Chcieliśmy aby obie strony wiedziały na czym stoją i miały tego potwierdzenie na papierze. Na wstępie powiedzieliśmy im także, że wyjazd do Stanów nie jest dobrym pomysłem, ponieważ musieliby oddać swoje IP i nie mieliby niczego poza fajną wycieczką. Mając już to ustalone, wraz z Kubą, który miał większe doświadczenie w środowisku inwestorów, zaczęliśmy pierwsze rozmowy z funduszami Venture Capital. Kuba postanowił rzucić „młodych” (tak ich wówczas nazywaliśmy) na głęboką wodę i zaaranżował spotkanie z jednym z funduszy. Wiedzieliśmy, że na tym etapie ten nie zainwestuje, ale zespól zobaczy jak wygląda światek biznesowy. Faktycznie na tej rozmowie naukowcy byli w szoku, nie wiedzieli absolutnie o czym mają mówić i w konsekwencji – spotkanie nie wypadło najlepiej, ale nie miało tego na celu. Był to fundusz, z którym mieliśmy dobre relacje i wiedzieliśmy, że możemy sobie pozwolić jeszcze na kolejne rozmowy. Przed drugim, bardziej rzeczowym spotkaniem z analitykiem, drużyna pracowała do późnych godzin nocnych i postawiła sobie za priorytet rozwój swojej koncepcji (pomimo że niedługo mieli pisać matury). Na spotkaniu byli znakomicie przygotowani na każde ciężkie pytanie, a w rzeczywistości druga strona tylko potakiwała i mówiła: „No tak, to ma sens”. Fundusz Black Pearls VC nagrodził zespół grantem naukowym w konkursie Venture Day 2015, a poza zdobyciem finansowania, udało nam się popchnąć badania do przodu i pomóc naukowcom w rozwoju projektu pod kątem organizacji pracy i prezentacji przed potencjalnymi inwestorami.

 

A co dały zespołowi różnego rodzaju nobilitacje, które nie przekładały się bezpośrednio na finansowanie? Szczególnie mam tutaj na myśli uczestnictwo w jednym z najbardziej prestiżowych programów akceleracyjnych na świecie, czyli Startupbootcamp w Berlinie.

Do programu Startupbootcamp dostaliśmy się z Biolumo, firmą założoną na potrzeby rozwoju technologii szybkiej detekcji antybiotykooporności. Akcelerator pomógł nam ułożyć model biznesowy, spotkaliśmy tam ekspertów, którzy widzieli już wszystko to, co my dopiero mieliśmy zobaczyć, znali to z własnego doświadczenia. Podczas tzw. selection days mieliśmy możliwość spotkania z mentorami z różnych środowisk i na sali było wówczas kilkanaście stolików, a my po zaledwie pięciu 20-minutowych rozmowach mieliśmy dość! Z jednej strony rozmówcy przemaglowali nas doszczętnie, z drugiej potrafili doradzić, zwrócić uwagę na błędy i bardzo zaangażować się w rozwój start-upów, np. lobbując inwestorów w kierunku finansowania tych podmiotów. To wszystko miało dużą wartość, ponieważ w krótkim czasie otrzymaliśmy feedback od wielu wybitnych specjalistów i mogliśmy natychmiast zacząć wdrażać nowe pomysły – dwa dni wystawienia na krytykę/opinię, a potem pół roku pracy. Zdobyte doświadczenie chcemy przenieść na polskie podwórko, ponieważ przygotowujemy wydarzenie mające łączyć mentorów ze startupami medycznymi. Poza tym, mogliśmy zobaczyć, jak działa niemiecki rynek, który w przyszłości ma być jednym z naszych docelowych. Jest to wiedza z gatunku tych, co to można albo przeczytać albo być – my mieliśmy okazję być i bardzo to doceniamy. Myślę, że udział w tak prestiżowym akceleratorze diametralnie podwyższa również poziom zaufania inwestorów w stosunku do nas. Aby uzyskać finansowanie, poza ciekawością, trzeba też wzbudzać zaufanie.

Wojciech Giżowski, Olga Grudniak oraz Jakub Wysocki w trakcie rozmowy z mentorami

 

Zdradziłeś, że Niemcy mają być jednym z Waszych rynków docelowych. Rozumiem, że kraje zachodnie są dla Was ważnym kierunkiem przede wszystkim ze względu na bardziej sprzyjające przepisy legislacyjne?

O Niemczech mówi się, że jeżeli wprowadzi się tam nowe rozwiązanie medyczne, to z wdrożeniem go do reszty Europy nie będzie przeszkód. To świadomość problemu jest dla nas najbardziej sprzyjającym czynnikiem w takich krajach jak Niemcy, Francja, Dania czy Szwajcaria. W tym kontekście legislacja rzeczywiście nam bardzo sprzyja, ponieważ wymienione kraje już teraz posiadają mocne obostrzenia w przypisywaniu antybiotyków. Pomaga też obecność e-recept, dzięki którym czas od badania do rozpoczęcia leczenie zostanie jeszcze bardziej skrócony. Te warunki są dla nas bardzo sprzyjające i prowokują wręcz do stworzenia dostatecznie szybkiego i taniego badania, aby mógł skorzystać z niego każdy pacjent, niezależnie od stanu zdrowia.

Co ciekawe, niedawno po pierwszej bardzo ogólnej rozmowie ze znajomym inwestorem, który działa w Rosji, zacząłem rozważać także kierunek wschodni i powoli go badam. Bez względu jednak w jaką stronę to pójdzie globalnie, najpierw warto wypracować podstawy stałych zysków oraz pewnej pozycji w Polsce, następnie zaś przeniesiemy się na rynek zachodni, a być może w przyszłości także na ogromny rynek rosyjski, zobaczymy.

 

Przejdźmy teraz do samej metody – pracujecie nad urządzeniem, które ma poprawić znane nam obecnie stosowane antybiogramy, być tańszą, szybszą i skuteczniejszą alternatywą. Nie chcę spłycać Waszych działań, więc poproszę Cię o dodatkowe informacje.

Myślę, że nie spłycasz, tylko znajdujesz esencję. Uznaliśmy, że jeśli mamy rozwiązać problem masowy, to musimy mieć także możliwości masowej produkcji, a ponadto urządzenie ma być proste w obsłudze i szybkie w działaniu. Produkt jest zbudowany z niezbyt skomplikowanych mechanizmów, dzięki czemu będzie go można bez przeszkód serwisować, a dzięki swojej wielkości (przeciętnej drukarki biurowej) – łatwo przewieźć. Jedyne czynności, jakie lekarze czy pielęgniarki będą musieli wykonać to pobranie wymazu i włożenie go do maszyny, a dalej ona sama będzie dozować, dokonywać obliczeń, analizować i przesyłać wynik. Diagnostyk nie musi być obecny fizycznie, z innego miejsca może zatwierdzić badania. Pacjent też będzie mógł udać się do domu na czas oczekiwania na wynik, a po ok. 6 godzinach dostanie telefon z recepcji, że jest dla niego przygotowana recepta. Kiedy w Polsce będzie wprowadzona e-recepta, problem praktycznie zniknie. Ponadto nie potrzeba ku temu laboratorium i specjalnie przeszkolonej kadry, a właśnie przez to badania antybiogramem trwają tak długo. Od strony technologicznej, metoda ma być maksymalnie prosta i efektywna, a czynnik ludzki – zminimalizowany. Stałe rozmowy ze szpitalami i klinikami pozwalają wypracować nam optymalną funkcjonalność dla naszego urządzenia.

 

Czy problem antybiotykooporności jest zrozumiały dla Waszych grup docelowych, tj. rodziców chorych dzieci, a także lekarzy pierwszego kontaktu? A może planujecie jakąś kampanię świadomościową?

Myślę, że Kuba będzie tego typu działania planował, zwłaszcza że lekarze pierwszego kontaktu najczęściej przepisują antybiotyki. Z rozmów z nimi wynika, że częściej stosowaliby urządzenie w kontekście dzieci niż dorosłych, gdyż zazwyczaj mają tutaj więcej wątpliwości i wiedzą, że ryzyko złego doboru antybiotyku jest większe ze względu na słabość organizmu dziecka. Co tyczy się zaś rodziców, pytaliśmy ich tendencyjnie, czy zdecydowaliby się poczekać 6 godzin na dobór antybiotyku celowanego, jeśli w zamian zyskaliby pewność co do jego skuteczności. W większości przypadków odpowiedź była twierdząca, choć trzeba brać poprawkę też na stan zdrowia dziecka, ponieważ jeśli te jest poważnie chore, daje się cokolwiek, ale jeśli można pozwolić sobie na przeczekanie, rodzice nie mają z tym problemu.

 

Oszczędność czasu w stosunku do antybiogramu jest wyraźna – 6 godzin zamiast 2 dni, a co z oszczędnością pieniężną, tak w kontekście klinik oraz szpitali, pojedynczego pacjenta, a w końcu – budżetu państwa?

Z rozmów ze szpitalami wynika, że w kontekście samego badania na użytkownikach jesteśmy minimalnie drożsi, ale gwarantujemy oszczędność odnośnie kosztów utrzymania. Stosując bowiem antybiogram, trzeba pacjenta przyjąć na dwa dni, co kosztuje placówkę co najmniej 400 zł, podczas gdy stosując nasze urządzenie, można pacjenta odesłać do domu albo zatrzymać jedynie na czas 6 godzin i ten rozpocznie terapię jeszcze tego samego dnia. W kontekście klinik spotkaliśmy się z dwoma opiniami odnośnie naszego modelu biznesowego – jedna akcentowała to, że zarabianie na takim badaniu jest nieetyczne, druga – że wypełniamy bardzo ważną niszę. Ja natomiast nie wyobrażam sobie, aby tego typu rozwiązania wchodziły od razu na rynek publiczny, jeśli wcześniej nie zostaną przetestowane na rynku prywatnym.

Co zaś tyczy się kieszeni pacjenta, w kontekście dzieci, kwestia pieniędzy raczej nie jest poruszana, nie mamy wątpliwości odnośnie potrzeby wydatków na ich diagnostykę. Gorzej sprawa się ma z dorosłymi – jeśli chodzi o nich samych, wolą poczekać dwa dni niż płacić więcej, a często pytają czemu badanie nie jest refundowane? My na to nie mamy wpływu i tak jak podkreśliłem, dla mnie logiczne jest, że musimy najpierw celować w sektor prywatny, a jeśli tam rozwiązanie się sprawdzi, można wtedy podjąć rozmowy z NFZ. Z drugiej strony, wydawanie pieniędzy na leki, które po czasie okazują się nieskuteczne i wydłużająca się przez to terapia, też przecież kosztuje niemałe pieniądze. Stąd, zamiast na opakowanie leku, czasem lepiej wydać trochę więcej pieniędzy aktualnie na antybiogram, a w przyszłości na jego szybszą alternatywę, by wcześniej rozpocząć i zakończyć leczenie. Pytałeś także o budżet państwa – 1,6 mld zł rocznie na źle przepianych antybiotykach to już konkretna kwota, którą można byłoby lepiej wydać.

 

Na jakim etapie obecnie znajduje się projekt, jakie są prognozy odnośnie terminów komercjalizacji oraz jaki macie pomysł na długofalowe finansowanie, które pozwoli Wam dokończyć budowę urządzenia oraz badania wokół niego?

Na początku był kartonowy prototyp, potem plastikowy z odpadów, a dziś mamy już pierwszego działającego, wielkiego, nieporęcznego, metalowego, obitego styropianem kolosa, owoc tzw. bootstrapping, czyli to co było na stanie, tego użyliśmy. W przeciągu miesiąca powstanie prototyp docelowego produktu, mający spełniać wszelkie zakładane kryteria lekkości, poręczności i prostoty. Wraz z Kubą prowadzimy obecnie zaawansowanie rozmowy z kilkoma funduszami VC (z Polski i zagranicy), napisaliśmy także wniosek o grant do NCBR i póki co spełnił on kryteria formalne. Nasze zapotrzebowanie kapitałowe dzielimy na dwa etapy – 400 tys. euro na poczet walidacji klinicznej, 800 tys. na dalsze badania, bezpośrednio poprzedzające komercjalizację. Myślę, że dla inwestora taki podział jest znacznie korzystniejszy, gdyż wypłacając tylko część sumy całkowitej, jest w stanie sprawdzić, czy produkt jest bezpieczny i skuteczny. Według najbardziej optymistycznych szacunków, urządzenie może trafić do sprzedaży już za dwa lata.

 

Łącznie od czterech lat poszukujecie idealnego narzędzia do walki z antybiotykoopornością. Czy już dziś możecie powiedzieć, że Biolumo to strzał w 10?

Biolumo to bardzo świeży temat, jeszcze wciąż pamiętamy doskonale telefon od mojego przyjaciela i mentora biznesowego zarazem, który zapytał: „Czy jest jakiś test, za pomocą którego można byłoby stwierdzić, jaki antybiotyk powinien dostać pacjent?”. Nie miałem pojęcia, zadzwoniłem do Olgi, która też nie potrafiła mi odpowiedzieć, potem do Marcina, który w swoim stylu powiedział: „Nie wiem, daj mi cztery godziny”. Po tych czterech godzinach oddzwonił i powiedział, że niczego takiego nie znalazł, ale wie jak to zrobić. Biolumo powstało zatem trochę z przypadku i odpowiem wzorem mojego idola jeśli chodzi o produkcję i budowę maszyn, czyli Henry’ego Ford’a – póki co mamy dobre przypuszczenia, ale czekamy na efekt. Fajnie, że mamy prototypy i obiecujące pierwsze wyniki, ale to wierzchołek góry lodowej, ponieważ kluczowa będzie walidacja kliniczna i jeśli ją przejdziemy pozytywnie, a chcemy potwierdzić wyniki również niezależnie przy współpracy z Uniwersytetem Medycznym w Łodzi, uznam, że był to strzał w 10.

 

Prognozy odnośnie problemu antybiotykooporności są niepokojące – w obecnym tempie rozwoju bakterie będą powodem zgonów większej liczby osób niż rak i wypadki drogowe już w 2050 r. (według raportu rządu brytyjskiego AMR Review). Czy myślicie, że jest możliwe „oszukać przeznaczenie”?

Wszystko co przyczynia się albo do bardziej precyzyjnego podawania antybiotyków albo redukcji ich zużywania poprzez znajdowanie alternatyw, zarówno w medycynie, jak i rolnictwie, poprawi ten stan. Nie jesteśmy jedyni, którzy działają na tym polu i jeżeli tylko technologie, nad którymi pracujemy my i inne firmy, będą skuteczne i wprowadzane masowo – znacznie spowolnimy rozwój tego problemu. Dodatkowo osoba/firma, która jako pierwsza wprowadzi taką technologię, zgarnie naprawdę duże pieniądze, pewnie jeszcze większe na rynku hodowli zwierząt (gdzie zużywa się nawet do 70% wszystkich antybiotyków – przyp. red.), niż medycyny ludzkiej.

 

Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę.

Dziękuję również.

KOMENTARZE
Newsletter