Lekarze, diagności i światowe organizacje biją na alarm: problem antybiotykoodporności jest bardzo poważny i zagraża osiągnięciom współczesnej medycyny. A to oznacza, że groźne, a nawet śmiertelne mogą stać się – wydawałoby się – banalne infekcje, które przez lata dało się wyleczyć antybiotykami.
Kto zawinił?
Na antybiotykooporność pracowaliśmy całe dekady. Antybiotyki zostały nazwane w XX wieku „cudownym lekiem”, ponieważ pozwalały zwalczać wiele popularnych wtedy infekcji i chorób zakaźnych. Szybko zauważono korzyści zastosowania antybiotyków w leczeniu – zmniejszenie śmiertelności, skrócenie czasu trwania choroby czy ograniczenie częstości występowania powikłań.
Niestety na fali zachwytu nad nowym lekiem popełniono wiele błędów. Lekarze zaczęli przepisywać antybiotyki, nie sprawdzając wcześniej, czy rzeczywiście mają do czynienia z zakażeniem bakteryjnym. Pacjenci przyjmujący je samoczynnie przerywali kurację, brali nieodpowiednie dawki leków lub stosowali pozostały po chorobie antybiotyk w przypadku kolejnej – niekoniecznie bakteryjnej – infekcji. Wszystko to doprowadziło do uodpornienia się bakterii na „cudowny lek” XX wieku. Światowa Organizacja Zdrowia alarmuje, że weszliśmy już w erę postantybiotykową.
Nie bez znaczenia w przypadku tego procesu jest też profilaktyczne stosowanie antybiotyków w hodowli zwierząt lub uprawach roślin. W Stanach Zjednoczonych około 80 proc. wszystkich antybiotyków podaje się zdrowym zwierzętom, bywa, że profilaktycznie leki te wykorzystywane są nawet przy uprawie jabłek. A to wszystko po to, aby walczyć z bakteriami, które mogą zagrozić uprawom i hodowlom. Antybiotyki podane zwierzętom czy zaaplikowane roślinom trafiają później wraz z pożywieniem do ludzkich organizmów, pogłębiając problem uodparniania się bakterii na te leki.
Po pierwsze: badania!
Wielu z tych błędów można by uniknąć, stosując odpowiednie badania przed podaniem leku. W każdym przypadku najważniejsze jest stwierdzenie, czy w ogóle mamy do czynienia z bakterią? Leczenie antybiotykami wirusów – które zdarza się niestety często – jest zupełnie bezcelowe.
Obecnie najszybszym, jednak niespecyficznym sposobem diagnostyki zakażeń bakteryjnych jest oznaczenie białek ostrej fazy, np. CRP, które produkowane są przez organizm m.in. podczas zakażenia bakterią. Niestety wzrost tego parametru w badaniach laboratoryjnych może pojawić się także u osób palących tytoń, chorujących na nadciśnienie czy przyjmujących estrogeny lub progesteron. Ponadto oznaczenie białek ostrej fazy nie daje dokładnej informacji co do gatunku bakterii, która odpowiedzialna jest za zakażenie. Niewiele lepiej spisują się szybkie testy immunologiczne, charakteryzujące się zaledwie 65-70% czułością, a dodatkowo ograniczone do diagnostyki zakażeń paciorkowcowych.
Najskuteczniejszym sposobem na sprawdzenie, czy mamy do czynienia z wirusem, czy z bakterią, jest diagnostyka molekularna. Ta technika badania polega na wykrywaniu i analizie krótkich fragmentów kwasów nukleinowych pochodzących z próbek pacjentów. Zidentyfikowanie specyficznych fragmentów kwasów nukleinowych DNA lub RNA w próbce pozwala stwierdzić, czy dana osoba zakażona jest bakterią czy też wirusem i wdrożyć odpowiednie leczenie.
Badania molekularne są wykonywane przez wyspecjalizowane laboratoria, które są wyposażone w niezbędny sprzęt, między innymi w służące diagnostyce in vitro termocyklery. Aparatura, obsługa przez ekspertów, czas potrzebny na uzyskanie wyniku wydłużają niestety oczekiwanie na diagnozę. Mimo to – w przypadkach, gdy zaawansowanie choroby nie wymaga podjęcia natychmiastowych działań – warto poczekać na wyniki badań i zastosować leczenie odpowiadające charakterowi infekcji.
Problem pojawia się, gdy stan pacjenta jest bardzo poważny lub gdy istnieje prawdopodobieństwo zakażenia konkretnym patogenem, w przypadku którego natychmiastowe wdrożenie leczenia może okazać się kluczowe dla zdrowia. Wtedy czekanie na wyniki badań laboratoryjnych jest zbyt ryzykowne i lekarze często decydują się na podjęcie eksperymentalnej terapii, także antybiotykowej.
Technologie przyszłości coraz bliżej
W walkę z antybiotykoopornością włączają się dziś nie tylko lekarze, ale i naukowcy oraz technologowie, którzy pracują nad urządzeniami służącymi do szybkiej i taniej identyfikacji patogenów. Sytuacją idealną wydaje się dziś przypadek, w którym każdy lekarz pierwszego kontaktu ma na biurku czy podczas wizyt domowych aparat, który pozwala mu szybko i na miejscu sprawdzić, z jakim patogenem ma do czynienia. To z jednej strony od razu rozwiązuje problem: wirus czy bakteria, a z drugiej – jeśli badanie wskazuje bakterię, daje lekarzowi wskazówkę, jaki antybiotyk okaże się skuteczny w tej konkretnej sytuacji.
W wyścigu do opanowania szerzącej się antybiotykooporności stanęli też polscy naukowcy pracujący nad prototypem kieszonkowego laboratorium – urządzenia do identyfikacji patogenów, które przy okazji wstępnie określa ich oporność na konkretne grupy leków.
- Urządzenie, nad którym pracujemy, jest małe, bardzo czułe, szybkie i nieskomplikowane w obsłudze. Genomtec ID pozwala na identyfikację patogenu w miejscu opieki nad pacjentem – w gabinecie lekarskim czy w domu chorego. Lekarz pobiera próbkę, umieszcza ją na karcie reakcyjnej, którą wkłada do urządzenia, i po ok. 20 minutach otrzymuje wynik. Wie od razu, czy pacjenta zaatakował wirus czy bakteria. Aparat ustala także wstępnie antybiotykooporność patogenu – tłumaczy Miron Tokarski, współzałożyciel firmy Genomtec, ekspert działu B+R. – Korzyści są oczywiste. Pacjent nie musi iść do gabinetu zabiegowego na pobranie materiału do badania i czekać na jego wyniki. Lekarz niemal natychmiast dostaje pewną informację, z jakim patogenem walczy. To pozwala szybko wdrożyć adekwatne leczenie.
Takie urządzenie pomoże w szczególności lekarzom pierwszego kontaktu oraz pediatrom. Znajdzie swoje zastosowanie także w szpitalach, w których szerzą się zakażenia, oraz w przypadku nagłych i ostrych zachorowań, gdy szybka diagnoza jest niezbędna i decyduje o zdrowiu i nierzadko także życiu pacjenta.
Globalny problem, zbiorowa odpowiedzialność
We wrześniu 2016 roku podczas Zgromadzenia Generalnego Narodów Zjednoczonych wszystkie kraje członkowskie (193) potwierdziły konieczność przeciwdziałania antybiotykooporności. Problem jest już globalny, ale w walce z nim może pomóc każdy z nas. Najważniejsze jest rozsądne przepisywanie i przyjmowanie antybiotyków. To nie są leki na wszystko, nie wygrają choćby z wirusem, dlatego przed każdą decyzją o rozpoczęciu antybiotykoterapii najlepiej jest przeprowadzić odpowiednie badania. Leczenie antybiotykami musi odbywać się pod kontrolą lekarza – istotne są dawki, częstotliwość i czas przyjmowania leków.
Warto zwracać też uwagę na nowinki technologiczne. Naukowcy wciąż pracują nad rozwiązaniami, które pomogą przenieść metody dostępne do tej pory w wielkich, drogich laboratoriach do gabinetów lekarskich. Wszystko po to, aby lekarze mogli leczyć skuteczniej, a pacjenci szybciej zdrowieć po zastosowaniu odpowiednich lekarstw.
Rozsądek, odpowiedzialne zachowanie i najnowsze technologie mogą pomóc znaleźć wyjście z ery postantybiotykowej.
KOMENTARZE