Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
"Metodologiczna i społeczna kondycja bioetyki" - w odpowiedzi autorowi. Zbigniew Zdunowski.
03.12.2005 , Tagi: , bioetyka
Pragnę odnieść się tylko do niektórych wątków, występujących w pracy prof. Jana Hartmana, którą zresztą, biorąc pod uwagę jej walory naukowe, uważam za niezmiernie ciekawą, ważną i cenną.

          1. Wydaje mi się, jeśli dobrze odczytuję występujący w artykule tok myślenia, że wielość opinii, poglądów, stanowisk jest w nim argumentem za koniecznością przyjęcia wielości, opinii, poglądów, stanowisk. W ten sposób teza, która dopiero domaga się uzasadnienia (głosząca, że pluralizm jest stanowiskiem, na które każdy bezwarunkowo powinien wyrazić zgodę) pełni rolę racji uzasadniającej wobec tezy, która jest bezdyskusyjnie oczywista tylko dla kogoś, kto z góry jest przekonany o słuszności wszelkich rozwiązań obowiązujących (bo wcześniej ustalonych przy zastosowaniu odpowiednich procedur) w ramach systemu demokratycznego.

          Zastanawiam się, czy tak przeprowadzone rozumowanie, jeśli zaproponowana rekonstrukcja jest poprawna, nie zakłada tego, co powinno być udowodnione. Czy nie jest to więc pewna wersja błędu petitio principi w uzasadnianiu?

          Poza tym wystarczy odrobina refleksji, by zauważyć, że przyjęcie jakiegokolwiek zewnętrznego wobec autorytetu demokracji punktu widzenia, pozwala taką wewnątrzsystemową oczywistość zakwestionować.

          Zaszczytną misją filozofów powinno być właśnie poddawanie w wątpliwość takich oczywistości i autorytetów. Mam wrażenie, że ta krytyczna funkcja filozofii nie znajduje w zaprezentowanym artykule dostatecznego spełnienia. Filozof, który nadmiernie broni jakiegoś istniejącego stanu rzeczy, nawet jeśli jest to rzeczywistość pluralistyczna i demokratyczna, zamienia się w apologetę i ideologa – w ten sposób sprzeniewierza się swemu powołaniu demaskowania mitów i zdzierania masek. Nie śmiem twierdzić, że tak jest w omawianym przypadku, ale podtrzymywanie takiego stanowiska, niezależnie od subiektywnych intencji, może prowadzić do takich właśnie konsekwencji.

          Myślę, że filozofowie nie powinni tak łatwo ulegać presji autorytetów, zwłaszcza jeśli są to autorytety większości. Kto jak kto, ale właśnie oni szczególnie powinni być świadomi, że prawda często płynie pod prąd opiniom wyłonionym w drodze głosowania. A przynajmniej jest od nich niezależna.

          2. Pisze Pan: „Zarysowana tu doktryna [personalistyczna]z pewnością ma okres swej świetności dawno za sobą”. A dalej stwierdza, że „w kręgach akademickich, np. tych związanych ze współczesnymi nurtami psychologii i socjologii (…) koncepcja człowieka jako osoby jest praktycznie nieobecna”.

          Chciałoby się spytać „I co z tego? Czy filozof ma bezkrytycznie ulegać wszelkim postępowym modom? Czy miarą głębi i oryginalności myślenia ma być w filozofii pogoń za sezonowymi nowinkami? Czy strukturalizm, psychoanaliza i egzystencjalizm to takie ostatnie hity na filozoficznym rynku idei, czy może właśnie te kierunki mają już okres swej świetności dawno za sobą? Czy w filozofii, etyce, a nawet w bioetyce nowe zawsze znaczy lepsze?”.

          Przyznam, że nie spodziewałem się stawiania problemu w ten sposób i takiej próby jego rozwiązania.

          W argumencie z nienowoczesności głoszonego poglądu, oprócz braku należytej dozy autokrytycyzmu i neutralności, uderza jeszcze zamiar narzucenia, wymuszenia na stronie przeciwnej, zmiany jej stanowiska w sposób nieelegancki – nie poprzez logiczną argumentację, ale drogą psychologicznego, zakamuflowanego szantażu: jesteś przeciw pluralizmowi stanowisk i teorii, jesteś przeciwko najnowszym prądom w filozofii, a więc jesteś przeciw demokracji, postępowi i nowoczesności. Zamiast przekonywać rozmówcę przy pomocy bardziej racjonalnych środków, oskarża się go o zacofanie, idiosynkrazję, dogmatyzm, fobie. Coś za bardzo przypomina to argumentum ad personam. Czy taka jest broń rzetelnego filozofa?

          3.„Bioetyka funkcjonuje w świecie liberalnym i pluralistycznym”.

          Nie sądzę, aby tak podkreślany pluralizm głoszonych teorii etycznych miał coś do powiedzenia w tym, co dla filozofii najważniejsze – w sporach o prawdę. Poza faktem, że taka wielość rzeczywiście ma miejsce, nic z tego nie wynika dla odpowiedzi na pytanie: „co jest dobre? co powinniśmy czynić? jak powinniśmy się zachować w danej sytuacji?”.

          Przedstawione w pracy przykłady pytań bioetycznych unikają jak ognia stawania wobec takich wyzwań. Nie jest to żaden pragmatyczny realizm podyktowany agnostyczną pewnością niemożności znalezienia pewnych i ostatecznych rozwiązań. Jest to zwykła ucieczka od tego, co dla etyki i filozofii zasadnicze – zmierzenia się z problematyką prawdy w rozmaitych jej przejawach: ontycznej, epistemologicznej, etycznej. Bez tego ontologicznego i aksjologicznego wymiaru swoich zadań, filozofia staje się tylko targowiskiem idei, śmietniskiem, na którym to, co najtańsze i najbardziej tandetne, może zyskać największą wartość i popularność wśród wrzeszczącej i rozdyskutowanej gawiedzi.

          Nie można bioetyce zakazać stawiania pytań w rodzaju „czy można wykonywać badania z użyciem komórek macierzystych pochodzących z ludzkich embrionów?” albo „czy można dopuścić aborcję ze wskazań pozamedycznych?’. Byłby to zamach na, tak cenioną przez zwolenników liberalnego stylu życia, wolność myślenia. Jak można, bez popadania w sprzeczność, pogodzić taką postawę z deklarowaną przez zwolenników państwa demokratycznego, zasadą wolności i tolerancji? Czy na tym właśnie ma polegać „tolerancja inaczej”?

          4.„To jest pewien empiryczny fakt: nigdzie takiej zgody nie ma”.

          Zgoda, tylko znowu można by zapytać „co z tego?” To prawda, że nie ma jednolitych ustaleń w sprawach metafizycznych, etycznych, czy politycznych. Nie ma ich także w wielu innych obszarach ludzkiej refleksji i działania. Wielość ujęć teoretycznych jest faktem także w innych dziedzinach wiedzy i dyscyplinach nauki. Z tego, że konkurują ze sobą różne teorie dotyczące pochodzenia życia czy powstania wszechświata (np. teoria wielkiego wybuchu versus teoria stanu stacjonarnego, syntetyczna teoria ewolucji contra fundamentalistyczny kreacjonizm) nie wynika, że życie czy wszechświat nie powstały w określony sposób, i zadaniem naukowych teorii jest ów tajemniczy, początkowy stan rzeczy przybliżać, rozjaśniać. Z takich potrzeb rodziły się greckie pytania o physis, arche, logos.

          Ani etyka, ani bioetyka nie powinny rezygnować z prób zmierzenia się z tym, co dla człowieka najważniejsze i najcenniejsze. Cała godność człowieka tkwi w myśli i w podejmowaniu takich wyzwań. Nawet jeśli nigdy nie dojdziemy do rozstrzygnięć i rozwiązań akceptowanych przez wszystkich.

          Czym innym jest filozofia, jeśli nie ustawicznym stawianiem takich pytań, na które nie ma jednoznacznych i ostatecznych odpowiedzi? „Filozofia nie daje żadnego dogmatu, uczy tylko pytać i trwać w tym pytaniu” /J. Patočka/

          Jeśli zrezygnujemy z takiego stawiania pytań, z dążenia do, choćby przybliżonego i nieskończonego w czasie, uchwycenia prawdy obiektywnej, skażemy na śmierć nie tylko racjonalna filozofię, ale i całą wyrosłą z niej naukę. To co najważniejsze i najcenniejsze przestanie dla nas istnieć.

          Wpędzi to też nas w odgrywanie roli (jeśli wolno mi w tym miejscu użyć dosadnego leninowskiego wyrażenia) „pożytecznych idiotów”, którzy mimowolnie i nieświadomie przyczyniają się do triumfu jakiejś antykultury i barbarzyństwa, czego nieśmiałe próbki i zapowiedzi mamy w szerzących się irracjonalnych kultach New Age, psychomanipulacjach sekt, czy chamskim zdziczeniu obyczajów. Jeśli tak różni ludzie jak J. Ortega y Gasset, A. Mac Intyre, L. Kołakowski, Jan Paweł II, czy O. Falacci wydają się tak zatroskani o losy współczesnego świata i biją na alarm, to może jednak coś w tym jest? Czy warto lekceważyć ich głosy i traktować je tylko jako przejaw histerycznego straszenia czy fanatycznego zaślepienia, jak to się wydaje czasami zbiorowej opinii publicznej? Może to raczej my ulegamy coraz bardziej powolnemu zaślepieniu i otępieniu, poddając się faktom, głoszącym, że trzeba się pogodzić z panowaniem pluralizmu, a wszelkie roszczenia do odkrycia obiektywnej prawdy grożą totalitarnym zniewoleniem? Nie tylko posiadanie wyraźnych poglądów, ale także ich brak, może być dla ciągłości kultury i demokracji niebezpieczny. Dyktatura relatywizmu nie jest wcale mniejszym złem niż dyktatura wyrosła z ideologii antyrelatywistycznych.

          Oczywiście wysoko cenię Pańskie dążenie do znalezienia mądrych, praktycznych, minimalizujących konflikty, regulacji prawnych. Jednak wyraźna w Pana poglądach sympatia do liberalnych rozwiązań skłania mnie do podzielenia się również takimi myślami, które mogą być pewnym ostrzeżeniem. Sądzę, że przy okazji takiej dyskusji warto zwracać uwagę także na niezamierzone społeczne skutki, które mogą wynikać z propagowania postaw liberalnych, bądź (przynajmniej w intencjach autorów) aksjologicznie neutralnych.

          Pisze Pan, że bioetyka „w demokracji nie może być, i nie bywa – przynajmniej gdy chodzi o jej rezultaty praktyczne, czyli rekomendacje prawno-polityczne, których się dopracowuje – ani rzeczniczką jakiejś ideologii, ani systemu przekonań religijnych i metafizycznych”. I dalej dodaje: „nie istnieje żadna teoria metafizyczna, która byłaby przekonująca dla większości, a co dopiero dla prawie wszystkich, co byłoby niezbędnym moralnym warunkiem wcielania jej w życie środkami prawa”.

          Nie powinno się zakładać z góry, że ktoś, kto ma określoną (niech będzie, że np. personalistyczną) wizję człowieka, nie ma prawa bronić jej w społecznym dyskursie bez narażania się na zarzuty ideologizacji i dogmatyzmu.

          Moje widzenie tej sprawy jest inne. Myślę, że nie warto rezygnować z prostych pytać o prawdę. A wiara w sens fundamentalnych wartości wcale nie jest przejawem fundamentalizmu.

          5. Jeśli odrzucimy jakąkolwiek możliwość znalezienia oparcia w epistemologicznym, ontologicznym, czy religijnym absolucie, nie będziemy już w stanie odróżnić nie tylko prawdy od fałszu, a dobra od zła, ale także prawomocność odróżnienia demokracji od „demokracji’ stanie pod znakiem zapytania. Jeśli przyklepiemy popularne na rynku obiegowych idei przekonanie, że wszystko jest względne i subiektywne, to pozbawiamy się wszelkich obiektywnych kryteriów, które pozwolą oddać sprawiedliwość rzetelnej, demokratycznej formie rządów i oddzielić ją od demokracji fałszywej, malowanej, udawanej.

          Właśnie pierwszych jońskich myślicieli i obserwatorów przyrody dręczyło to pytanie, jak odróżnić rzeczywistość od pozorów, zjawisk, czegoś co tylko ukrywa prawdziwy porządek rzeczy. To pozwoliło im sformułować pojęcia arche, natury, istoty rzeczy, a potem ich następcom filozoficzne pojecie Boga, czy Absolutu.

          Zdaje się, że duża część nurtów zaliczanych do filozofii współczesnej wstydzi się tej tradycji, bądź stawia wobec niej zarzuty o totalitarne wynaturzenia. Myślę, że zarzuty te częściowo są słuszne, ale obciążają one nie całą filozofię, ale filozofów, którzy od czasów F. Bacona zaczęli traktować prawdę instrumentalnie, usługowo, jako środek do zaspokajania potrzeb pozapoznawczych, jako narzędzie pozyskiwania technologicznych, ekonomicznych, czy hedonistycznych korzyści. Dziś taki sposób podejścia do filozofii, pod wpływem pragmatyzmu, zdaje się święcić niepodzielnie w potocznej świadomości zbiorowej.

          6. Pluralizm w świecie demokratycznych, liberalnych wartości rzeczywiście jest faktem. Nie widzę jednak powodów, by przed tym faktem prawda musiała kapitulować, ogłaszając zwycięstwo wolności, tolerancji i relatywizmu. Taka kapitulacja nie jest postawą, z której filozof mógłby czerpać satysfakcję. Powinien on nieustannie pytać o ocenę tych faktów stosując w odniesieniu o nich kryteria dobra i zła, prawdy i fałszu, nawet jeśli uzyskanie jednolitych i jednoznacznych uzgodnień miało okazać się niesłychanie trudne, czy wręcz niemożliwe.

          7. Nie ukrywam, że widzę potrzebę powrotu do filozofii klasycznej, i do odkrytej dzięki niej personalistycznej wizji człowieka. I oczekuję od niej dużo więcej niż wskazuje Pan w swoich propozycjach.

          Inna jest też moja diagnoza sytuacji – chyba bardziej przeżywam głębię i powagę kryzysu, którego obaj, jak sądzę, mamy świadomość. Gdzie indziej widzę też przyczyny stanu rzeczy, który budzi nie tylko mój niepokój, ale też wielu światłych ludzi zatroskanych losami świata. Uważam, i tu chyba nasze drogi się rozchodzą, że w chaosie głoszonych obecnie poglądów, opinii, teorii, ideologii, tylko prawda może nas uratować.

          Rzecz w tym, że w tej chwili nie mamy nic lepszego od prawdy. Nawet jeżeli ma ona pozostać tylko ideą regulatywną, czy nieosiągalnym horyzontem, które wyznaczają kierunek naszych dążeń poznawczych i praktycznych. Człowiek potrzebuje mieć jakiś całościowy i dalekosiężny cel, nawet jeśli jest on odległy i nigdy nie jest w pełni osiągalny.

          Nie powinniśmy odrzucać idei prawdy w filozofii, tak samo jak nie powinniśmy odrzucać personalistycznej wizji człowieka w etyce. Dlaczego? Dlatego, że nic lepszego nie mamy. Wolna gra sił i interesów w społeczeństwie demokratycznym, i ustalony w jej wyniku konsens, nie dają żadnych gwarancji osiągnięcia najmniej konfliktowego porządku. Dlaczego? Dlatego, że wszelkie marzenia o ustanowieniu takiego społeczeństwa są mitem i utopią. I tak naprawdę można je urzeczywistnić tylko siłą, uszczęśliwiając tych, którzy nie chcą się temu idealnemu porządkowi podporządkować przy pomocy środków przymusu, które ma do dyspozycji liberalne, a jakże, państwo.

          8. Jeśli odrzucimy personalistyczną koncepcję człowieka, co nam pozostanie? Na placu boju pozostanie już chyba tylko, niezagrożony przez żadną konkurencję, wpływowy Singerowski utylitaryzm. Z postulowanego, sympatycznego i wielobarwnego pluralizmu pozostanie monopol surowego aż do bólu konsekwencjalizmu. Nie chciałbym żyć w państwie, w którym racją tworzenia prawa będzie nie obiektywne dobro osoby (jakkolwiek trudności z wyjaśnieniem sensu tego pojęcia byłyby nie mniejsze niż z ustaleniem definicji, czym jest dobro), ale chłodna kalkulacja i rachunkowa ocena spodziewanych korzyści.

          Zauważmy, że wraz z taką zmianą stanowisk niepostrzeżenie znika z języka etyki słowo osoba. Może rzeczywiście było ono ideologicznie obciążone. Tak samo zresztą jak inne wyrazy tradycyjnego słownika, np. człowiek czy prawo naturalne. Tylko jak w języku rzekomo całkowicie neutralnym ideologicznie, pozbawionym tych podstawowych pojęć, sformułować staroświecką doktrynę praw człowieka? Czy rezygnacja z tych głęboko zakorzenionych w filozoficznej tradycji kategorii, i z tej metafizycznej doktryny, byłaby „postępem” we właściwą stronę? Wydaje się, że rezygnacja z jakościowego pojęcia godności osoby i zastąpienie jej mierzalnym i stopniowalnym krytrium korzyści, nieuchronnie prowadzić musi do jakiejś degeneracji etyki, czego przykładem jest pojawienie się wewnętrznie spójnego i nieludzko racjonalnego systemu P. Singera. Tam gdzie porównywanie i liczenie korzyści zastępuje niemierzalne i niestopniowane dobro osoby, prędko można się spodziewać dzielenia ludzi na lepszych i gorszych. Proces ten zresztą faktycznie już się dokonuje i w zwolennikach wymienionych właśnie rozwiązań znajduje swych gorliwych wyznawców.

          Przyjmując założenia personalistycznej koncepcji człowieka, nie mamy prawa dzielić życia ludzkiego na lepsze i gorsze. Życie ludzkie jest wartością niestopniowalną. Kto wartościuje życie, nie rozumie, że życie jest wartością, która z etycznego punktu widzenia ma charakter jakościowy, a nie ilościowy. Jakość to nie liczba. Takie postawienie sprawy prowadzi do zupełnie innych pytań i propozycji praktycznych i technicznych rozwiązań w kwestiach aborcji czy eutanazji. Nie można tak po prostu uciec od personalizmu, a skoncentrować się na rozwiązywani szczegółowych, technicznych problemów, nie zmieniając zasadniczo świata wartość, w którym żyjemy. Nie będzie to w każdym razie udana próba osiągnięcia bardziej neutralnego, wolnego od religijno-metafizycznych (ideologicznych, aksjologicznych) założeń, stanowiska teoretycznego.

          W tym kontekście przypomnę niedawną bulwersującą wypowiedź pewnego znanego bioetyka, która nie tyle podzieliła lekarzy, a więc właśnie praktyków, co spotkała się z dość jednoznacznym potępieniem tego środowisku. Sprawa dotyczyła możliwości odmowy finansowania leczenia pacjentów chorych na raka, którzy przekroczyli wyznaczona przepisami granicę wieku. Bioetyk ze zrozumieniem odniósł się do takiej propozycji i uzasadniał słuszność takiej planowanej decyzji, wskazując na naukowy fakt, że chorzy, po przekroczeniu pewnej granicy wieku, mają mniejsze szanse na wyleczenie.

          Z punktu widzenia etyki skutków i korzyści uzasadnianie było poprawne. Budżet by zaoszczędził na mało efektywnych terapiach, oczywiste korzyści finansowe posłużyłyby do ratowania życia wielu ludzi. Skąd więc wzięło się prawie powszechne oburzenie i potępienie? Gdzie tkwił błąd tego uzasadniającego rozumowania? W przesłankach. W fałszywym punkcie wyjścia. W nieuwzględnieniu oczywistego dla świadomości personalistycznej faktu, że wobec śmierci wszyscy ludzie są równi. Wartości człowieka nie można mierzyć jego szansami na wyleczenie. Dlatego nie można przyznania środków, i samego leczenia, uzależniać od wieku pacjenta. To jest nieludzki przejaw dyskryminacji. Czy o życiu lub śmierci pacjenta ma decydować linijka: ten do życia, ten do gazu? Etyka nie może w takich sprawach przyjmować oświęcimskiego punktu widzenia.

          Szkoda, że nawet niektórzy etycy chcą na ten problem patrzeć bardziej oczami szefa NFOZ czy ministra finansów, których zadaniem jest właśnie znajdowanie, liczenie i rozdzielanie pieniędzy, a zapominają, że jest jeszcze inny punkt widzenia na tę sprawę – z perspektywy nie budżetowych korzyści, a traktowanego osobowo i podmiotowo człowieka.

          Takie myślenie o dobru osoby, które nie jest sprowadzalne do ekonomicznych kalkulacji, jest racjonalne tylko na gruncie etyki „tradycyjnej”. Dla zwolennika etyki utylitarystycznej jest ono bez sensu, pozostaje, co najwyżej, przejawem irracjonalnego sentymentalizmu lub fanatycznego zaślepienia.

          Wyeliminowanie perspektywy personalistycznej według mnie nie wróży nic dobrego. Powtórzę: nie chciałbym żyć w świecie, i nie życzę tego Panu Profesorowi, aby o prawie stanowionym, i o naszym prawie do dalszego życia, decydowali adepci utylitarystycznych szkół myślenia w etyce i bioetyce.

          9. Nie mam wrażenia i takiej pewności, że to określone systemy religijno-metafizyczne są wszystkiemu winne. Także wbrew obawom, że posiadanie wyraźnych preferencjach aksjologicznych jest zarzewiem sporów i konfliktów uważam, że do takich skutków musi nas doprowadzić liberalna wiara w możliwości łagodzenia sporów poprzez stanowienie neutralnego wobec wartości prawa. Po prostu dlatego, że prawa neutralnego aksjologicznie zwyczajnie nie ma. Każde prawo stanowione opiera się na założeniach metafizycznych i wartościujących. Różnica polega na tym, że jedne systemy się do tego przyznają, a inne nie.

          Nie jest możliwe stworzenie państwa ani prawa ideologicznie bezstronnego, wolnego od jakichkolwiek wartościujących założeń. Dokładnie z tych samych powodów, dla których nie jest możliwe stworzenie filozofii całkowicie bezzałożeniowej. Wydaje się, że tak w filozofii, jak i w polityce, ucieczka od jakiegoś absolutnego początku jest niemożliwa. Od czegoś trzeba wyjść, od czegoś trzeba zacząć, jeśli nie chcemy cofać się w nieskończoność lub skazywać się na beznadziejne próby samochwalczego wyczynu barona Munchhausena. Obietnice, że wszystko da się uregulować przy pomocy technik i środków, bo co do kwestii wartości naczelnych panuje zgoda, brzmią jakoś mało wiarygodnie.

          10. „Wartość życia i wartość wolności należą do najwyższych”.

          Takie deklaracje są tyle samo warte, co dawne zapewnienia zawsze prawdomównych przywódców partii i rządu w państwach realnego socjalizmu głoszące, że „Człowiek jest dla nas najwyższą wartością, a jego troski i sprawy, są zawsze w centrum zainteresowania władz partyjnych i państwowych”.

          Przecież sens takich pojęć jak „wolność”, „życie”, „prawo”, „człowiek”, „prawa człowieka” wcale nie jest jednoznaczny dla zwolenników różnych kultur i tradycji etnicznych, historycznych, filozoficznych. Inną treść maja te pojęcia w języku i świecie wartości konserwatywnych, inne w języku i świecie wartości liberalnych. Odwoływanie się do szczegółów, z pominięciem tego co ogólne, może świadczyć tylko o tym, że jedna strona będzie próbowała ograć drugą, narzucając jej w sposób niejawny, a więc zapewne z użyciem sprytnej manipulacji, swój punkt widzenia i system wartości.

          Deklaracje ideologiczne nieangażowania się państwa po żadnej stronie brzmią tak naiwnie i podejrzanie, że w każdym myślącym krytycznie człowieku, powinny wzbudzać nieufność i politowanie. Tym bardziej można oczekiwać takiej postawy od mistrzów filozoficznego rzemiosła.

          11. W każdym człowieku tkwi głęboko potrzeba sensu i miłości. Niezaspokojona - rodzi lęk, frustracje, agresję, egoizm. Ostatecznie jest to chyba potrzeba prawdy, którą odkrywa rozum teoretyczny, a która dla rozumu praktycznego jest miłością, porządkującą wszystko, umieszczając wszystko na właściwym miejscu. Jest to Miłość, którą, jak sądzę, miał na myśli Dante, gdy pisał, że to ona „porusza słońce i gwiazdy”.

          Odnosząc się tylko do niektórych wątków pracy Pana Profesora, starałem się wybrać te, w stosunku do których widzę zasadnicze różnice między Autorem, a mną, w sposobie stawiania, a co za tym idzie rozwiązywania, problemów.

          Pozwoliłem też sobie na kilka uwag, które choć bezpośrednio nie odnosiły się do prezentowanych poglądów, zostały nimi zainspirowane, a mnie pomogły lepiej rozwinąć lub uzasadnić własne przekonania moralne.

          Na zakończenie chciałbym jeszcze raz podziękować Panu Profesorowi za jego cenny i programowy artykuł.

          Dzięki jego walorom treściowym, ostrości i jasności formułowanych w nim tez i argumentów, mogłem lepiej zrozumieć podstawy własnego stanowiska, co próbowałem w dostępny mi sposób wyrazić.

          Mam nadzieję, że zaprezentowana wymiana zdań pobudzi także innych Autorów do przedstawienia swoich opinii i stanowisk w myśleniu o sprawach, na których nam wspólnie zależy.

Zbigniew Zdunowski

Opublikowano w Serwisie Biotechnologicznym 2 grudnia 2005 r. r


Zbigniew Zdunowski


KOMENTARZE
Newsletter