"Wbrew popularnym opiniom tych, którzy określają się jako odpowiedzialni uczeni, nie ma reproduktywnych, a przez to wiarygodnych informacji o negatywnych efektach inżynierii genetycznej dla człowieka lub środowiska.
Według prof. Twardowskiego, rolnictwo ekologiczne oraz żywność "naturalna" jest bardzo kosztowna i mało wydajna, dlatego nie stanowi racjonalnej alternatywy dla GMO.
Naukowiec podjął także temat otrzymywania nowych właściwości roślin i zwierząt, które nie występowały wcześniej w przyrodzie. Zobrazował je przykładem pszenżyta (czyli krzyżówki dwóch nie krzyżujących się w środowisku naturalnym gatunków: pszenicy i żyta) oraz czarnych tulipanów, których wyhodowanie było możliwe dzięki zastosowaniu promieniotwórczości.
Prezes PFB przyznał, że nie ma stuprocentowej pewności, że GMO jest bezpieczna, nie ma tez wiedzy o efektach jej stosowania za kilka pokoleń. Jednak, jak zaznaczył, to dzięki postępom nauki i techniki ludzie żyją długo, a jakość ich życia jest na wysokim poziomie. Profesor jest przekonany, że rezygnując z innowacji zatrzymujemy się w miejscu i rezygnujemy z poprawy warunków naszego wspólnego bytu.
"Warto i trzeba przeprowadzić bilans zysków i strat. Zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i zasadą przezorności rozumianą w naszym codziennym życiu. Inżynieria genetyczna w rolnictwie (jak i w medycynie czy też przemyśle), rozwija się intensywnie, z sukcesami i zyskami, dla tych, którzy ją stosują. My również możemy zyskać na rozwoju biotechnologii" - stwierdził w konkluzji prof. Twardowski.
Liczne dane jednoznacznie wykazujące pozytywne efekty, jak wyższe zyski rolników, zmniejszenie ilości stosowanych herbicydów i pestycydów, a przez to obniżenie skażenia środowiska; produkcja leków czy też oczyszczanie środowiska naturalnego - to kwestie nie podlegające nawet krytyce"
Profesor przypomniał, że badania nad efektami GMO dla człowieka i środowiska prowadzone są od wielu lat przez Komisję Europejską, Europejski Urząd Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) prowadzi ciągły nadzór, a European Joint Research Center nadzoruje sieć laboratoriów kontrolnych GMO. Zauważył, że pojedyncze, nie zweryfikowane oświadczenia w mediach paradoksalnie zyskują znacznie większy rozgłos, niż rzetelne analizy.
W opinii prof. Twardowskiego, do kosztów rezygnacji z nowoczesnej, innowacyjnej technologii należy zaliczyć wartość towarów, które Polska - kraj, który nie jest samowystarczalny żywnościowo - będzie musiała importować. Naukowiec wyjaśnił, że pasze niezmodyfikowane są droższe, dlatego produkty powstałe na podstawie tych pasz (jaja, kurczaki, mleko, schab, wołowina) będą drożeć. Aby uniknąć wzrostu cen, te same produkty można importować, zamiast produkować. Rodzi to absurdy, ponieważ sprowadzane z zagranicy kurczaki są skarmione paszą genetycznie zmodyfikowaną, a jednocześnie, jako produkt z importu, droższe. Zapłacimy zatem więcej, a zarazem stracimy rynek zbytu i miejsca pracy.
Profesor podał także przykład omacnicy prosowianki, która w 2006 roku spowodowała w południowej Polsce straty rzędu 40 proc. "Zabiegi agrotechniczne nie dają praktycznie żadnego efektu; co więcej kukurydza zniszczona przez omacnicę jest dodatkowo zanieczyszczona mykotoksynami, które są groźne dla ssaków, czyli także dla człowieka" - tłumaczył ekspert. Jednocześnie zaznaczył, że genetycznie zmodyfikowana kukurydza MON810, zawierająca białko Bt, zapewnia plony bez strat. Choć ziarno siewne jest droższe, to rolnik ma zapewniony zysk, tymczasem kukurydza GM jest uprawiana w naszym kraju w niewielkim zakresie.
PAP
KOMENTARZE