Zarodźce pierwotniaków do przejścia pełnego cyklu życiowego wymagają bowiem dwóch gospodarzy – człowieka, w organizmie, którego dochodzi do rozmnażania bezpłciowego pasożyta oraz komara, w którym ma miejsce rozmnażanie płciowe. Do zakażenia człowieka zdrowego prowadzi zatem droga rozpoczynająca się wypiciem przez samicę komara krwi osoby będącej nosicielem pasożyta, a kończąca na wprowadzeniu zarodźców wraz ze śliną komarzycy pijącej krew zdrowego człowieka.
Ze względu na brak skutecznej terapii w walce z malarią bazuje się na sposobach jej zapobiegania. Osobom wybierającym się w podróż w tereny o wysokiej częstotliwości występowania malarii zaleca się stosowanie repelentów odstraszających komary, zażywanie leków profilaktycznych takich jak Malarone, Doksycyklina, czy Lariam, unikanie komarów przez zabezpieczanie miejsca noclegu moskitierą nasączoną insektycydem oraz ubranie zakrywające maksymalną powierzchnię ciała.
Środki te są dość uciążliwe w stosowaniu, jednak stosunkowo skuteczne w przypadku podróżników. Zupełnie inaczej wygląda sprawa mieszkańców terenów zagrożonych malarią. Są to bowiem głównie rejony Afryki, gdzie poza tą śmiertelną chorobą powszechne są również bieda i głód, a co za tym idzie niemożliwe jest stosowanie środków zapobiegawczych przez całe życie.
Ostatnie badania naukowców z Harvard School of Public Health i Uniwersytetu w Perugii sugerują możliwość zapobiegania rozpowszechnianiu się malarii poprzez ingerencję w rozmnażanie komarów. Uwagę badaczy zwrócił, wydzielany przez osobniki męskie z rodzaju Anopheles, podczas stosunku, hormon o nazwie 20‑hydroksy-ekdyson (20‑E). Hormon ten nie jest bowiem bezpośrednio związany ze zdolnością samców do reprodukcji. Celem badania było odkrycie jego roli. Okazało się, że hormon ten oddziałuje w organizmie samicy komara z białkiem dróg rodnych, które stymuluje gromadzenie się tłuszczu w jajnikach, przez co powoduje przyspieszoną i zwiększoną produkcję jaj. Obecność 20‑E jest zatem traktowana jak sygnał do ich produkcji. Odkrycie to jest ciekawe z typowo naukowego punktu widzenia, ponieważ jest to pierwszy przypadek wśród owadów, kiedy męski hormon wpływa na zdolność samic do reprodukcji. Z punktu widzenia zapobiegania malarii zjawisko to może zostać wykorzystane do ograniczenia populacji komarów, a co za tym idzie rozprzestrzeniania się choroby. Najprostszymi rozwiązaniami wydają się być zahamowanie produkcji hormonu w organizmie samca, lub inaktywacja jego oddziaływania na samicę. Naukowcy proponują realizację tych pomysłów za pośrednictwem środków owadobójczych, do których obecnie dodaje się środki sterylizujące męskie osobniki, przez co ogranicza się liczbę owadów w następnym pokoleniu. Do środków tych można by dodać specjalnie opracowane inhibitory produkcji hormonu u samców lub jaj u samic. W ten sposób, jeżeli nie dojdzie do zabicia samca lub samicy komara, to narażony na działanie chemikaliów osobnik męski nie będzie miał możliwości zapłodnienia samicy, natomiast organizm samicy nie będzie produkował jaj. Dodatkową zaletą tego podejścia byłoby wydłużenie czasu eksploatacji i zwiększenie skuteczności środków owadobójczych, ponieważ nie dochodziłoby do przekazywania odporności na nie następnym pokoleniom.
Tu pewnie pojawiłyby się protesty organizacji proekologicznych dotyczące ryzyka wyginięcia komarów z rodzaju Anopheles, jednak naukowcy mówią, że nawet eliminacja większości populacji tych owadów nie zaszkodziłaby systemom ekologicznym, a w porównaniu do szkód jakie wyrządzają człowiekowi skutkowałaby zdecydowanymi korzyściami. Należy bowiem zwrócić uwagę na liczby podawane przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), która szacuje, że co roku na malarię zapada 300-500 milionów ludzi rocznie, a umiera w jej następstwie 1-3 mln, przy czym większość przypadków śmiertelnych zachorowań dotyczy dzieci poniżej piątego roku życia z najuboższych krajów Afryki.
KOMENTARZE