Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Nauka na sprzedaż
15.11.2007


Przez lata pokutował pogląd, że naukowcom nie uchodzi zajmować się biznesem, podobnie jak szlachcie handlem. Coś się zmienia.

Senat Uniwersytetu Jagiellońskiego, pierwszy w kraju, przyjął uchwałę o zabezpieczeniu własności intelektualnej, tworzeniu spółek badawczych oraz o zasadach podziału zysków z prowadzonych na uczelni badań, którymi zainteresuje się biznes. Zdecydował, że jedna połowa pieniędzy trafi do autora pomysłu, a druga do kasy UJ. Sprawiedliwie. I nowatorsko. Dotąd szkoła nie czerpała zysków z tego tytułu, a naukowcy często kryli się ze swoimi pracami, kiedy korzystali z jej laboratoriów i urządzeń.

Tuż po uchwale Jagiellońskie Centrum Innowacji (JCI), spółka córka uczelni, zarządzająca parkiem technologicznym o profilu biomedycznym, zapytała pracowników miejscowych szkół wyższych, jakie są bariery oddzielające ich od biznesu. Wyniki nie krzepią. Naukowcy nie mają pojęcia, jak czerpać zyski z działalności naukowej, jak założyć firmę i jak znaleźć inwestora. Ale nie wszyscy.
 
Cierpliwość popłaca

Mabion, technologiczna spółka powstała kilka miesięcy temu, ma gotowy plan na najbliższą pięciolatkę. Chce w 2012 r. wprowadzić do sprzedaży dwa leki przeciwnowotworowe (na raka piersi i chłonniaki) i szybko zgarnąć 10 proc. światowego rynku tych leków. Koszt osiągnięcia celu Mabion wylicza na 70 mln dol. - tyle potrzebuje na badania i prace wdrożeniowe. Nakłady mają się zwrócić w półtora roku od wprowadzenia leków na rynek. Z kalkulacji spółki wynika, że jej specyfiki będą około 30 proc. tańsze niż konkurencji. Mabion tworzy kilka firm, w tym BioCentrum. Jego właścicielem jest dziekan Wydziału Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Adam Dubin, jeden z niewielu naukowców, który przekroczył barierę oddzielającą biznes od nauki.

- Jeśli jakiś doktorant spodziewa się, że w kilka lat od założenia firmy zaparkuje przed domem jaguara, grubo się myli - zastrzega szef BioCentrum.

Potrzeba cierpliwości, bo droga od pomysłu do gotowego biznesu jest długa i najeżona przeszkodami. Ale rezultaty mogą zachęcać. Łódzka Pharmena kończy wdrażanie innowacyjnego leku na nadciśnienie. W tym roku jej spółka zależna rozpoczęła w Kanadzie badania kliniczne drugiej i trzeciej fazy. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za kilka lat w aptekach pojawi się nowy specyfik. Substancję aktywną do produkcji leku wymyślił pod koniec lat 90. zespół naukowców kierowany przez prof. Jerzego Gębickiego z Łodzi.

- Przeszliśmy drogę ciernistą. Teraz sytuacja zmieniła się na korzyść naukowców - mówi prof. Gębicki.

Biznes jak czarna magia

Czemu w Polsce niewielu naukowcom udaje się przebić w świecie biznesu? Wspomniane badania przeprowadzone przez JCI wśród 133 krakowskich naukowców (od doktorów w górę), zajmujących się szeroko rozumianą dziedziną nowych technologii z zakresu Life Science, raczej nie potwierdzają optymizmu prof. Jerzego Gębickiego. Ankietowani narzekają na brak pieniędzy, przepisy, uczelnie, które nie pomagają im zaistnieć w biznesie, na urzędy patentowe, podatki itd.

Tylko jedna piąta naukowców kiedykolwiek interesowała się możliwością komercjalizacji własnych badań, a tylko co dziesiąty podjął próbę przekucia swych pomysłów naukowych na rozwiązanie biznesowe. Dlaczego tak niewielu próbuje?

Czasem z idealizmu. Niektórzy uważają, że współpraca z potężnymi koncernami pozbawi ich praw do dorobku naukowego, który zdaniem 41 proc. ankietowanych jest własnością autorów oraz ludzkości.

- Bez patentu nie ma mowy o zainteresowaniu kogokolwiek nowym rozwiązaniem. Poza tym chroni on twórcę przed tym, że ktoś odbierze mu prawa do pomysłu - uważa prof. Adam Dubin.

Stwierdza, że świadomość tego na rodzimych uczelniach jest niewielka. Bywa, że polski profesor na konferencji naukowej opowiada o swoich najnowszych odkryciach, co skrupulatnie notują przedstawiciele międzynarodowych firm farmaceutycznych.

Jak wynika z ankiety, spora część badanych uważa się za naukowców, a nie za biznesmenów i interesuje ich poszerzanie wiedzy, a nie działalność komercyjna. 26 proc. ankietowanych krakowskich akademików odpowiada wprost, że nie ma na to najzwyczajniej czasu, bo całkowicie pochłania ich praca dydaktyczna.

- Może zamiast koncentrować się na dorabianiu, lepiej założyć własną firmę - radzi prof. Dubin.

Sęk w tym, że większość jego kolegów nie ma pojęcia, jak zabrać się do robienia biznesu. Aż 80 proc. ankietowanych nie wie, jak założyć firmę. Część narzeka na długi czas, jaki trzeba poświęcić na jej uruchomienie, a jeszcze inni na niejasne podatki.

- Założenie firmy jest bardzo proste - przekonuje Magdalena Kulczycka, doktorantka na Wydziale Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii UJ, która po studiach, zamiast szukać pracy, zdecydowała się iść na swoje. Powołała MicroBioLab, jednoosobową firmę specjalizującą się w oznaczaniu bakterii z grupy Legionella, odpowiedzialnych za wywoływanie choroby legionistów, które są obecne m.in. w klimatyzatorach. Wielkich zysków biznes nie przynosi, ale też nie wymaga dużych nakładów, bo Magdalena Kulczycka korzysta z uczelnianego laboratorium. Odpłatnie.

Pieniądze się pojawią


Brak pieniędzy nie pozwala na komercjalizację pomysłów - twierdzą ankietowani przez JCI.

- Pieniądze się pojawią, bo przemysł żyje z pomysłów naukowców i gotów sporo zainwestować w obiecujące projekty - sądzi prof. Adam Dubin.

Tak samo uważa prof. Jerzy Gębicki i wyjaśnia, że w biotechnologię inwestuje coraz więcej prywatnych funduszy private equity, anioły biznesu oraz firmy seeds fund. Przybywa ich też w Polsce. Chociaż w tej branży sukces odnosi jeden pomysł na tysiąc, nie brakuje inwestorów, bo trafiony projekt jest jak rozbicie banku w kasynie.

Profesor Jerzy Gębicki radzi, żeby na początku nie brać na celownik międzynarodowego koncernu farmaceutycznego, ale powoli pozyskiwać coraz większych partnerów biznesowych. Taką ścieżkę obrała Pharmena, której z czasem udało się zdobyć zaufanie możnego inwestora.

Paweł Błachno, prezes JCI, uważa, że problem leży przede wszystkim w mentalności. Przez lata przeważał pogląd, że naukowcowi nie godzi się zajmować biznesem, tak jak szlachcicowi handlem. Nikt nie uczył ich, jak komercjalizować własne pomysły. Zresztą nie było takich możliwości. Teraz pojawia się ich coraz więcej.

- Mamy zaplecze laboratoryjne, pieniędzy też przybywa, a uczelnie zachęcają do zarabiania na projektach - mówi prezes Błachno.

Przy uczelniach działa coraz więcej ośrodków doradczych pomagających zakładać firmy, załatwiać formalności, tworzyć plan biznesowy i opatentować badania. Profesor Jerzy Gębicki marzy o tym, aby na naszych uczelniach pojawili się ludzie swobodnie poruszający się na styku świata nauki i biznesu, przewodnicy i doradcy tacy jak w USA, którzy sprawdzili się w biznesie i wrócili na macierzystą uczelnię, żeby dzielić się doświadczeniami. Sam po trosze pełni taką funkcję, a jak dodaje, w przyszłości być może poświęci się tylko temu.


Eugeniusz Twaróg, Puls Biznesu
KOMENTARZE
Newsletter