Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Musimy zacząć zarabiać na własności intelektualnej
08.08.2006



Rozmowa z minister Teresą Lubińską odpowiedzialną w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów za przygotowanie budżetu zadaniowego Pani Minister, jaki jest w Polsce poziom nakładów na tzw. sferę B+R, czyli na badania i rozwój? - Ostatnie 15 lat to był okres bardzo niekorzystnych zmian w tym obszarze. Nakłady spadły. Chodzi o wydatki na badania prowadzone na uczelniach, w jednostkach badawczo-rozwojowych i w przedsiębiorstwach, zarówno te, które ponosi państwo, jak i pochodzące z funduszy UE i ze środków prywatnych przedsiębiorstw. Jak do tego doszło? Przecież powinny wzrosnąć po tym, jak zaczęliśmy otrzymywać środki z UE? - Wskutek polityki kolejnych rządów w ostatnich 15 latach wskaźnik budżetowych nakładów na B+R w stosunku do PKB spadł o połowę. W 1991 r. wynosił 0,76 proc. PKB, a dziś zaledwie 0,34 proc. Lokujemy w tej sferze zaledwie 3,3 mld zł, podczas gdy budżet państwa wynosi mniej więcej 226 mld. To jest naprawdę bardzo mało. Środki z UE były absorbowane dotychczas w bardzo niewielkim stopniu. To śladowe kwoty. Na VI Program Ramowy zapłaciliśmy składkę w wysokości 400 mln zł, a z powrotem odebraliśmy tylko 200 mln. A więc nawet straciliśmy część pieniędzy? - Tak. Z kolei przedsiębiorstwa 15 lat temu wydawały na B+R ok. 0,32 proc. PKB, dzisiaj tylko 0,17 proc. I stabilnie trzymają niski poziom. Wydawało się, że gospodarka rynkowa sama ten problem rozwiąże, że firmy na wyścigi będą finansowały badania, aby wzmóc własną konkurencyjność. Tymczasem mamy gospodarkę rynkową, a sfera innowacyjności nadal kuleje. - Jeszcze nie mamy gospodarki rynkowej. Znajdujemy się dalej w bardzo trudnym okresie przejścia z gospodarki postkomunistycznej do rynkowej. Ostatni raport UE na temat sektora B+R podaje, że Polska jest "krajem tracącym grunt pod nogami". W ubiegłych latach całkowicie zaniechano zarabiania na polskim intelekcie, polskich pomysłach. Zostawiono to rynkowi, co było całkowicie nieodpowiedzialne. Nigdzie na świecie nie zostawia się tego rynkowi, lecz buduje się sprzężenia między działaniami państwa i sektora prywatnego. Czy wtedy efekty są lepsze? Jak to wygląda w statystyce? - W UE średni poziom nakładów na badania i rozwój wynosi 2 proc. PKB. Węgry mają wskaźnik na poziomie 0,98 proc. PKB, Czechy - 1,27 proc. PKB, a Polska - tylko 0,58 proc. (nakłady publiczne i prywatne łącznie). Skutki tak niskich nakładów widać w ilości uzyskanych patentów: w Polsce uzyskujemy 2,7 patenta na milion mieszkańców, podczas gdy w Czechach - 10,9, na Węgrzech - 18,3, a w Unii średnio aż 133,6. Także w Stanach Zjednoczonych wskaźnik nakładów na badania i rozwój wynosi ok. 2,5 proc. PKB. W Polsce tymczasem ten niski wskaźnik z roku na rok spada. Nasze rodzime przedsiębiorstwa niewiele mogą na tym polu zdziałać, bo są jeszcze za słabe. Należy zaznaczyć, że polscy przedsiębiorcy wzorowo walczą o rozwój gospodarki. Natomiast nie można oczekiwać, że po zaledwie 15 latach będą w stanie sami konkurować z międzynarodowymi podmiotami, zwłaszcza w dziedzinie wysokich technologii. Zagraniczne koncerny mają możliwości inwestowania w badania, i to dobrze, ale właścicielem patentu zostaje wówczas zagraniczny koncern - niezależnie od tego, kto te badania prowadzi. Nam zaś chodzi o to, aby na patencie zarabiała również polska firma i jego polski właściciel - wynalazca lub ośrodek naukowy. Wtedy korzyści z patentu - nowe miejsca pracy, dochody z udzielania licencji, z eksportu - zostaną w Polsce. Dotychczasowe tzw. liberalne rządy nie przywiązywały do tego wagi. Często określa się u nas mianem liberałów ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z gospodarką rynkową: nie zarobili na własnym pomyśle, intelekcie, ciężkiej pracy, lecz przejęli majątek państwowy. Dla mnie "liberał" to ktoś inny - to ten, kto używa swego intelektu, sił fizycznych do działań gospodarczych, tworzenia miejsc pracy. Pani na straganie jest na pewno liberałem, bo ona sama tworzy sobie miejsce pracy. Może nie używajmy w tym wypadku słowa "liberał", bo za tym określeniem stoi cała ideologia. Chodzi raczej o zwolennika gospodarki rynkowej. - Najważniejsze, aby samemu tworzyć, a nie żerować na cudzym, niezależnie, czy jest się liberałem czy socjaldemokratą. Różnice ideowe są widać potrzebne, skoro Pan Bóg stworzył i jednych, i drugich. Co ciekawe, mimo że nasze wydatki na badania i rozwój tak dramatycznie spadały z roku na rok, to Polska w niektórych dziedzinach nadal zajmuje 21. miejsce w rankingu najczęściej cytowanych opracowań na świecie. I to jest fantastyczne! Chodzi o renomowaną listę filadelfijską - naprawdę światowy poziom, osiągnięcia w dziedzinie biotechnologii, fizyce, matematyce... Efektywność naszych badaczy jest szokująco wysoka, skoro przy tak niskich nakładach osiągają tak znakomite wyniki. To dowód, że warto w tych ludzi inwestować - i zarabiać. W ekonomii jest to jedna z form "inwestycji w kapitał ludzki"... - Nie lubię tego określenia. Idą na to miliardy złotych, a za te pieniądze często szkoli się... przyszłych bezrobotnych. Tymczasem tu chodzi o trwałe miejsca pracy, pracy wysoko wykwalifikowanej, o firmy zdolne do działania latami, które przysporzą dalszych miejsc pracy i podatków do kasy państwa. Jeśli sferę B+R zaniedbamy, stracimy bardzo dużo. Już dziś najzdolniejsi wyjeżdżają, znika elita intelektualna, społeczeństwo popada w marazm. Czy pani wie, że jeśli patent zarejestrowany w Polsce przez 2 lata leży nieużywany na półce, to można ten wynalazek ponownie opatentować w UE? Wyciekają nasze patenty, i nie można z tym walczyć! Tylko patenty wdrożone mają trwałą wartość. Poprosiłam premiera o powołanie międzyresortowego zespołu ds. wysokich technologii, żeby znaleźć odpowiedź na pytanie, jak uczynić z dziedziny B+R sprężynę rozwoju naszego kraju. Program opracowany przez ten zespół otrzymał nazwę "Wędka technologiczna". Skąd taka dziwna nazwa? - Chodzi o to, żeby nie marnować pieniędzy przeznaczonych na kapitał ludzki. Problem w tym, że wciąż wykorzystujemy te pieniądze, aby kupić od kogoś ryby i aby ten ktoś na tym zarobił. Nam natomiast chodzi o to, aby kupić wędkę, a ryby sami sobie będziemy łowić i na tym zarabiać. Pani Profesor, były już próby zwiększenia nakładów na badania i rozwój, np. w ramach Narodowego Planu Rozwoju... - Ale efekty są dramatyczne. Program "Wzrost konkurencyjności przedsiębiorstw na lata 2004-2006" przewidywał, że nakłady na B+R wyniosą 1,65 proc. PKB, a w rzeczywistości osiągnęliśmy 0,56. W istocie nie było żadnego programu, tylko zużyto pieniądze! Z UE dostaniemy 7 mld euro na program innowacyjnej gospodarki, tj. 30 mld zł. Z budżetu dajemy 3,3 mld zł rocznie. Na co możemy te pieniądze przeznaczyć? Może na szkolenia i transfer technologii, jak to robiono dotąd? I co? Za te pieniądze, które wpłacamy do UE, zakupimy ich technologie, i to oni zarobią, a my będziemy musieli zadowolić się krótkoterminowymi korzyściami, tym, że jakaś firma na rok, dwa poprawi konkurencyjność? Niezbyt efektywny sposób wykorzystania tych 7 mld euro! Żeby tego uniknąć, musimy zacząć zarabiać na własności intelektualnej. Dotychczas nie było systemu ochrony naszej własności intelektualnej, a to jest podstawa. Po pierwsze, musi sprawniej działać Urząd Patentowy, po drugie, muszą się pojawić pieniądze na patenty. Dzisiaj badacze finansują je z własnych pieniędzy. Pani sobie to wyobraża? To jest po prostu kompromitacja naszego państwa. Zespoły badawcze muszą pożyczać od rektora pieniądze na patent, 20-30 tys. zł, a potem je zwracają z projektów. Nie ma systemu finansowania patentów. To trzeba zmienić. Ale nie tylko to. Urząd Patentowy nie może prowadzić postępowania przez 3-4 lata, no i system patentowy musi uwzględniać rejestrację od razu w europejskim Urzędzie Patentowym i w Stanach Zjednoczonych. To gwarantuje, że nikt nam nie sprzątnie patentu sprzed nosa. Ale i koszty będą wyższe. - To prawda, ale jest to niewiele przy korzyściach, które ten system przyniesie! Czy europejski patent m oże być przyznawany w naszym urzędzie? - Przecież teraz jesteśmy członkami Unii Europejskiej, nasze instytucje są przygotowane na składanie patentów. Owszem, patent rozpatrywany jest w różnych miejscach Unii, ale za pośrednictwem krajowych instytucji. Czy pieniądze na procedury patentowe będą rodzajem bezzwrotnego wsparcia czy kredytu? - Będzie to bezpośrednie, bezzwrotne wsparcie finansowe dla badaczy, wprost od ministra Krzysztofa Kurzydłowskiego jako forma publicznego wsparcia naszej własności intelektualnej. W grę wchodzą nieduże kwoty, bo i patentów mamy niewiele. Dobrze byłoby, gdyby badacze pokrywali małą część, np. 10 proc. kosztów patentowania - wtedy patentowane będą najlepsze pomysły. A kto będzie właścicielem patentu? - Uczelnia, ośrodek badawczy lub firma. Na tym jednak nie koniec. Chcemy, żeby rektorzy zgodnie z ustawą o finansach publicznych i o szkolnictwie wyższym mogli przekazywać licencje na patent do firmy prywatnej, która będzie go komercjalizowała, czyli zarabiała na tym patencie. Pojawiło się szereg wątpliwości co do możliwości przejmowania przez uczelnie akcji i udziałów w spółkach prawa handlowego. Nowelizacja ustawy o finansach publicznych z 2005 r. wprowadziła taki zapis. To znaczy, że przedsiębiorca, który chciałby nabyć licencję, a nie jest w stanie za nią zapłacić gotówką, nie może zamiast tego dopuścić uczelni jako udziałowca swojej firmy? - Jest to tylko jeden ze sposobów na to, aby uczelnia mogła zarabiać na patentach i licencjach. Zorganizowałam w tej sprawie spotkanie rektorów z ministrami. Uczestniczyła w nim m.in. pani minister Elżbieta Suchocka z Ministerstwa Finansów. Uzyskaliśmy od niej jasną interpretację, że zgodnie z ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym uczelnia może przejmować akcje i udziały w spółkach na cele zapisane w tej ustawie, natomiast zakaz obowiązuje w jednostkach badawczo-rozwojowych, i tu potrzebna jest nowelizacja ustawy. Inicjatywa należy do rektora, a o przekazaniu licencji do spółki decyduje senat uczelni. Jeśli wyda zgodę, uczelnia i spółka mogą podpisać umowę. Ustawa o finansach publicznych, która zakazuje uczelniom obejmowania akcji spółek, pozostanie bez zmian. Dzięki sprzedaży licencji uczelnia będzie miała środki na dalsze prowadzenie badań i koło zacznie się kręcić. - Właśnie! Pracujemy nad usprawnieniem systemu patentowania, nad zmianą prawa, ale przede wszystkim musimy zadbać o to, aby w budżecie na 2007 r. znalazło się owe 900 mln zł na program "Wędka technologiczna". Chcemy, by był to całkiem oddzielny fundusz. I ten fundusz będzie powielany w kolejnych latach w budżecie zadaniowym? - Perspektywa budżetu zadaniowego to 3 lata. Trzeba w tym czasie zasypać przepaść, jaka powstała między przedsiębiorstwami a badaczami. Wtedy dopiero rynek zacznie działać. Za 2-3 lata tak się zwiążą, że my z naszą "wędką" już nie będziemy potrzebni. Będą pieniądze z UE, z budżetu, firmy zaczną inwestować w rozwój, wszystko ruszy z miejsca. No dobrze, ale kto będzie dzielił te pieniądze na badania, na patentowanie wynalazków? Zespoły menedżerskie? - Jeżeli powierzymy te pieniądze menedżerowi, który jest nielojalny wobec państwa, który nie rozumie, że daje się najlepszym, który będzie przydzielał środki po znajomości (a tak się dzieje w Polsce - recenzje pisze się grzecznościowo), jeśli konkursy będą ustawiane, to szkoda tych 900 mln. Ale jak to w takim razie zmienić? - Można się dowiedzieć, kto jest kto, kto jest propaństwowy, kto wie, na czym polega działalność firm i na czym polega prawdziwy patent. Jest kilka osób świetnie przygotowanych, trzeba spośród nich wyłonić lidera w drodze konkursu. Nie ma mowy, aby uzyskał od razu kontrakt na 3 lata. Kontrakt będzie na rok. Po roku ocenimy jego dokonania: co się dzieje z patentami, z projektami, czy jest dostatecznie aktywny. To ma być mały zespół, na którego czele stanie menedżer - jeden na całą Polskę. To musi być osoba, która potrafi docenić wartość pewnych badań i odróżnić, czym warto się zająć, a czym nie. Jak znaleźć kogoś tak wszechstronnego? - Będzie to robić przy pomocy zespołu, który sobie zbuduje. Na całym świecie tak to funkcjonuje: indywidualna odpowiedzialność i krótkie, jednoroczne kontrakty. Zespół będzie działał przy premierze przez 3 lata. Najważniejszy w zespole jest recenzent. Wprowadziliśmy jako pierwsi zasadę, że wśród recenzentów muszą być osoby mające na swoim koncie wdrożone patenty. Znajdą się tu także liderzy lokalni, którzy będą potrafili z bliska ocenić, czy dany zespół badawczy może odnieść sukces. Osobowość człowieka musi ocenić inny człowiek, dla komputera badacz pozostaje bowiem anonimowy. Menedżer ma nie tylko biernie czekać, kto stanie do konkursu, ale musi wychodzić z inicjatywą, poszukiwać ciekawych prac. Z 900 mln zł, które chcemy otrzymać w budżecie na "Wędkę technologiczną", maksymalnie 2,5 proc. środków pójdzie na utrzymanie i działalność samego zespołu (zazwyczaj na ten cel przeznacza się 5 proc. środków). Do tej pory mówiliśmy o wsparciu zespołów badawczych i finansowaniu patentów, czyli o tym, co dzieje się w otoczeniu uczelni. Ale wynalazek trzeba jeszcze wdrożyć, a do tego trzeba założyć spółkę i sfinansować jej działalność. W Polsce większość venture capital (funduszy wysokiego ryzyka) jest zagraniczna. Mają mnóstwo pieniędzy i chętnie podejmują się finansowania, ale w zamian przejmują na własność patent. Naukowcy nie mogą tego akceptować, nie chcą oddawać swojej wędki, nie chcą pozbywać się patentu. Dlatego musimy mieć własne instytucje typu venture capital. Owszem, inwestorzy zagraniczni również mogą inwestować, ale nie może być tak, że są prawie jedynymi inwestorami w tej tak zyskownej dziedzinie. Jak je założyć? Z pieniędzy publicznych? - Tu trzeba myśleć kategoriami narodowymi, czyli poprzez własny interes. Wszystkich odpowiedzialnych za to zadanie zgromadziłam razem - ministrów finansów, nauki, gospodarki, rozwoju regionalnego, przedstawicieli Banku Gospodarstwa Krajowego, Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. I co się okazało? Otóż w BGK już dawno jest założony Krajowy Fundusz Kapitałowy - KFK. A co to jest? To fundusz pełniący rolę czapki ochronnej nad innymi funduszami, które będą wchodzić kapitałowo do spółek technologicznych. Taki "fundusz funduszy" przeznaczony na pokrycie ryzyka związanego z projektami innowacyjnymi. Rozporządzenie w sprawie wsparcia finansowego udzielanego przez KFK zostanie wkrótce przekazane Komisji Europejskiej z prośbą o notyfikację projektu jako programu pomocy publicznej. KFK powinien rozpocząć działanie pod koniec roku. Dzisiaj aż 38 proc. badań w Polsce to badania czysto teoretyczne. To duży procent. - "Wędka technologiczna" ma służyć badaniom stosowanym, które mogą być wdrożone. Ale trzeba pamiętać, że bez badań podstawowych one nie ruszą. Czy postawienie na szybkie wdrożenia nie spowoduje skarlenia, deprecjacji badań podstawowych? - I jedne, i drugie są potrzebne. W badaniach podstawowych dużo się dzieje. Finansowaniem tej sfery zajmuje się minister nauki. Przewidujemy, że i tu nastąpi wzrost nakładów. Tego jednak "Wędka technologiczna" nie obejmuje. W tym programie jedną z najistotniejszych kwestii jest koordynacja współpracy między zespołami badawczymi a gospodarką. Ostatnio podano w TV informację, że w USA powstał problem wysyłki paczek dla żołnierzy amerykańskich w Iraku. Tamtejsi urzędnicy nie byli w stanie skoordynować zgłoszeń żołnierzy o ich potrzebach ze spontaniczną pomocą społeczeństwa. Tymczasem poradziło sobie z tym bez trudu jedno amerykańskie małżeństwo, które zorganizowało platformę wymiany informacji w internecie. Po prostu rejestrowało na stronie internetowej listy od żołnierzy na temat ich potrzeb, dzięki czemu ludzie mogli wysłać paczkę zgodną z potrzebami konkretnego żołnierza. Typowa koordynacja. Wystarczyły dwie osoby i komputer. Mam pytanie: czy przy programie "Wędka technologiczna" nie utoniemy w procedurach? Państwowe żarna mielą powoli - konkursy, opinie... A tam, gdzie w grę wchodzi innowacyjność i konkurencja, ważny jest czas. Czy zespół myśli o wykorzystaniu internetu do koordynacji kierunków badań z oczekiwaniami przemysłu? - Dobre pytanie. W momencie składania wniosku - wszystko będzie jawne, umieszczone w internecie. Jednak na etapie, gdy już się tworzy firmę, musi obowiązywać tajemnica, bo w dziedzinie patentów panuje silna konkurencja, a nawet szpiegostwo gospodarcze. Ten program, jeśli uzyska stosowne wsparcie finansowe z budżetu, będzie wielkim osiągnięciem naszego rządu. Nieraz żałowałam, że u nas profesorowie nie zaprotestowali mocniej przeciwko obcinaniu środków na badania. W Izraelu wyszli na ulice, we Francji też, i są efekty. W tym roku Francja podniosła z 300 mln do 1 mld euro wydatki na budżet wysokich technologii. Myślę jednak, że obecnie wychodzenie na ulice nie będzie potrzebne, bo w tym rządzie jest przychylna atmosfera dla wsparcia sfery badawczo-rozwojowej. Spotkałam się w tej sprawie z klubem PiS, z panem wicepremierem Romanem Giertychem, z panem wicepremierem Andrzejem Lepperem. Umawiam się z klubem PSL. Wszędzie zabiegam o 900 mln w przyszłorocznym budżecie na "Wędkę technologiczną". W drugim roku funkcjonowania programu potrzebne będzie 1,2 mld, a w trzecim - 1,5 mld zł. To są środki niezależne od tych, które uzyska minister Michał Seweryński, szef resortu nauki. Spotykam się nieraz z zarzutem, że na całym świecie środki publiczne stanowią jedną trzecią nakładów na B+R, a dwie trzecie - środki prywatne, gdy tymczasem u nas proporcje są odwrotne. Otóż przeprowadziliśmy badania firm i wiemy, że one po prostu nie mają tyle pieniędzy. Dlatego trzeba uruchomić coś w rodzaju koła zamachowego. "Wędka technologiczna" to niezbędny impuls do pobudzenia prywatnych inwestycji w nowoczesne technologie. Jeśli spółka jest zarejestrowana w Stanach, to Stany zarabiają na patencie i na eksporcie wysokich technologii. Efekt? Aż 36 proc. eksportu USA opiera się na produktach wysokiej technologii, a Irlandii - nawet 40 proc. W Polsce natomiast ten wskaźnik wynosi... 2 proc. W ten sposób nigdy nie wyjdziemy z biedy. Nieraz mówią mi, że pomoc powinna trafić przede wszystkim do przedsiębiorstw. A ja odpowiadam: nie! Najpierw sfera badawcza. Należy dokończyć projekty na uczelniach, współfinansować je ze środków przedsiębiorstw (10 proc.) i wdrażać. Mamy potwierdzenie naszych ocen. Znaleźliśmy je w analizie jednego z ekspertów Banku Światowego - George R.G. Clarke dowodzi, że w krajach, gdzie nakłady na B+R są niskie, nie udaje się nawet wchłonąć transferów z zewnątrz, bo jest nieprzygotowany grunt. Polska - przy tak niskich nakładach - osiągnęła "stan niewchłanialności" środków z UE! Jak przyjmują program potencjalni beneficjenci? - Entuzjastycznie. Czujemy przychylność i duże zainteresowanie. Na razie zbieramy uwagi. Na tej podstawie nasza propozycja zostanie za jakiś czas zmodyfikowana. Wysłałam pismo do ministra Stanisława Kluzy, aby zastrzec w budżecie 900 mln zł na nasz program. Rządowy projekt budżetu będzie gotowy pod koniec sierpnia. Nie są jeszcze uchwalone ustawy podatkowe, więc budżet ostatecznie będzie 30 września. Te 900 mln będzie oczywiście wsparte pieniędzmi z firm prywatnych, ale przeciętna polska firma może dołożyć 2-10 proc. do projektu, a nie 30-40 proc. Po prostu jest na to jeszcze za słaba. My tymczasem musimy już dziś myśleć o przyszłości Polski. Niektórzy wątpią, że nam się uda. Mówią, że i tak będziemy wszyscy pracować w firmach zagranicznych. My jednak jesteśmy przekonani, że na polskim potencjale intelektualnym można znakomicie zarabiać. Nie ma ważniejszej sprawy dla solidarnego państwa jak zatrzymanie drenażu mózgów, zatrzymanie elit i tworzenie w kraju nowych, trwałych miejsc pracy. Dziękuję za rozmowę. Małgorzata Goss

Źródło: Nasz dziennik



Małgorzata Goss, Nasz dziennik
KOMENTARZE
Newsletter