Nie od dziś wiadomo, że muzyka ma na nas zbawienny wpływ. Każdy z nas ma w zanadrzu kawałki o działaniu pobudzającym (idealne do sprzątania czy prowadzenia samochodu) i przeciwnie – utwory nostalgiczne, wyciszające, przywołujące głęboko uśpione wspomnienia. Okazuje się jednak, że muzyka to coś więcej niż źródło przyjemności. Naukowcy z Uniwersytetu McGilla udowodnili, że słuchanie ulubionych piosenek pobudza układ nagrody, co odpowiada za ich uzależniające działanie. Do właściwego etapu badań z dużej puli wstępnych ochotników zakwalifikowano jedynie osiem osób – tylko u tylu bowiem podczas słuchania ulubionych utworów występowały dreszcze, a naukowcy doszli do wniosku, że będzie to dobry miernik w dalszych badaniach. Eksperyment przebiegał dwuetapowo. W pierwszej fazie mózgi ochotników skanowano metodą pozytonowej tomografii emisyjnej, dzięki czemu wykazano, że kiedy ochotnik trafiał na swój ulubiony utwór, jego neurony wytwarzały więcej dopaminy w prążkowiu. W drugiej fazie eksperymentu ochotników badano za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego, co pozwoliło na wychwycenie, gdzie i kiedy dokładnie zachodzi wyrzut hormonu. Co ciekawe, podanie ochotnikom naltreksonu, leku stosowanego w terapii uzależnień, zmniejszało pozytywne doznania płynące ze słuchania muzyki.
Idąc tym tropem, naukowcy z Uniwersytetu St. Andrews stworzyli listę najbardziej uzależniających utworów wszech czasów. Opracowali specjalny algorytm uwzględniający pięć czynników charakteryzujących utwór muzyczny: chłonność (definiowaną jako odczucia słuchacza po pierwszym przesłuchaniu piosenki), przewidywalność, ale i „zaskakiwalność”, powtarzalność rytmu i potencjał melodii. Zespół Queen zdeklasował rywali – na liście dwudziestu najbardziej uzależniających kawałków znalazły się aż trzy skomponowane przez tę brytyjską grupę.
Moda na e-narkotyki przywędrowała do nas z USA. Amerykańska młodzież odurzała się uzależniającymi dźwiękami; w konsekwencji wprowadzono tam zakaz używania przenośnych odtwarzaczy w szkołach. W czym tkwi fenomen e-narkotyków, zwanych inaczej dosami? To szumy wzbogacone o ton prosty, czyli dźwięk o jednej częstotliwości. Za efekt „odlotu” odpowiada fakt, że do jednego ucha trafia dźwięk o wyższej częstotliwości niż do drugiego, co wywołuje zjawisko dudnienia. W głowie słuchacza pojawia się pulsujący ton o zmiennym natężeniu. Jaki jest jego wpływ na pracę mózgu? Zdania naukowców są podzielone.
I-Doser Labs, firma, która jako pierwsza wprowadziła dudniące nagrania, reklamowała swoje produkty jako absolutnie bezpieczną alternatywę dla środków psychotropowych. Dosy miały pomagać w rzuceniu palenia, uśmierzaniu przewlekłego bólu, uczeniu się czy chudnięciu. Naukowcy doszli do innych wniosków. W niedawnym, choć co prawda niewielkim badaniu, wykazano, że e-narkotyki obniżają funkcje poznawcze i przyspieszają pracę serca. W innych badaniach udowodniono, że w najlepszym razie dudniące dźwięki działają jak placebo – nie zmieniają pracy mózgu, a jedynie sugerują słuchaczowi, że powinien czuć się inaczej.
Inną dźwiękową używką zyskującą na popularności jest tzw. efekt ganzfeld. Zjawisko odkryte już w Starożytności polega na tym, że mózg, zupełnie odcięty od zewnętrznych bodźców, wytwarza halucynacje. Najprostszym sposobem na uzyskanie tego efektu jest słuchanie przez słuchawki tzw. białego szumu – jednostajnego, uspokajającego dźwięku, np. odkurzacza czy suszarki do włosów. Do pełnej izolacji od świata zewnętrznego potrzebne jest jeszcze odcięcie bodźców wzrokowych – zasłonięcie oczu połówkami piłeczki pingpongowej i ulokowanie się w równomiernie oświetlonym pomieszczeniu.
Choć pozornie nieszkodliwe, e-narkotyki mogą się okazać przygrywką przed bardziej poważnym uzależnieniem. Naukowcy sugerują bowiem, że dosy z czasem przestają wystarczać, a ich użytkownicy sięgają po chemiczne środki odurzające.
KOMENTARZE