Minister zdrowia chce promować firmy produkujące leki w Polsce. Nawet za cenę narażenia się na zarzut naruszenia prawa UE. W piątkowym „PB" opisano, jak resort zdrowia próbuje ograniczyć swobodę działalności gospodarczej. Proponuje zapisy, które uznają wszelkie działania firm farmaceutycznych, służące zwiększaniu sprzedaży, za przestępstwo. Ale to nie wszystko. W projekcie nowelizacji ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych znalazło się jeszcze jedno rozwiązanie, określane przez branżę mianem bubla. To art. 60 a, który ma znaleźć się w prawie farmaceutycznym. Określa dokładnie, ile wytwórcy leków mogą wydawać na reklamę. Otóż nie więcej niż 10 proc przychodów uzyskanych z obrotu tymi samymi produktami rok wcześniej. Na dodatek prawo reklamowania się miałyby wyłącznie firmy wytwarzające leki w Polsce. - Proponowany przepis ma trzy wady. Po pierwsze, nie jest możliwy do zastosowania - kwoty proponowanego limitu nie da się bowiem obliczyć. Większość podmiotów prowadzących reklamę leków nie wytwarza reklamowanych przez siebie leków, często nie prowadzi także obrotu danym lekiem. Nie wiadomo zatem, jak ustalić podstawę do obliczenia limitu. Pod drugie, przepis dyskryminuje leki wytwarzane za granicami Polski. Po trzecie, eliminuje możliwość reklamy leków nowo wprowadzanych na rynek - w ich przypadku wysokość obrotów za poprzedni rok wynosi zero - mówi Karina Furga, senior associate w kancelarii Salans, zajmująca się doradztwem podatkowym dla sektora farmaceutycznego. - Ustalenie limitu reklamy na 10 proc. przychodów jest tak samo błędna jak znany z przeszłości zakaz sprzedaży alkoholu przed 13. - dodaje Wojciech Kozłowski, partner w kancelarii Salans. -Ten zapis narusza konstytucyjną zasadę równości podmiotów. Można też kwestionować jego zgodność z prawem unijnym, bo różnicuje sytuację wytwórców krajowych od tych, którzy ulokowali produkcję w innych krajach UE. W praktyce efekty tych rozwiązań odczują głównie producenci krajowi, bo importerzy z łatwością będą go obchodzić - twierdzi Cezary Śledziewski, prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego. Paweł Trzciński, rzecznik resortu, był wczoraj nieuchwytny. W uzasadnieniu proponowanych zapisów, umieszczonym na strome internetowej Ministerstwa Zdrowia, czytamy, że nawiązują one do rozwiązań brytyjskich. Ich śladem projekt „zmierza do uniezależnienia ceny produktu leczniczego od wydatków na reklamę" i „oddzielenia sfery publicznej od polityki marketingowej". -Uzasadnienie dodatkowo dowodzi braku kompetencji legislatorów. W modelu angielskim też określa się poziom wydatków na reklamę, tylko że tam dotyczy to refundacji. Jest ona wpłatą producenta pewnego procentu dochodu na rzecz narodowego funduszu zdrowia. Dlatego tak istotne jest policzenie, ile kosztuje reklama. Wielka Brytania nie wprowadziłaby nigdy tak dyskryminujących zapisów - dodaje Paulina Kieszkowska, partner w kancelarii prawnej Baker & McKenzie. Propozycjom ministerstwa przygląda się wciąż Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Źródło: Puls Biznesu
KOMENTARZE