Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Badania kliniczne pod lupą
01.08.2006
Koncerny farmaceutyczne będą musiały zawierać ze szpitalami umowy na badanie leków. Oznacza to koniec zatrudniania lekarzy za plecami dyrekcji - zapowiada Ministerstwo Zdrowia.


Rzeczpospolita opisała, że szpitale nie mają kontroli nad pieniędzmi, które firmy farmaceutyczne płacą lekarzom za badania leków. Rocznie na badanie leków koncerny wydają w Polsce setki milionów złotych. Jak ustalili dziennikarze Rz tylko niewielka część tych pieniędzy - najwyżej 20 procent - trafia do placówek służby zdrowia. Większość biorą lekarze prowadzący badania, którzy podpisują z firmami oddzielne, indywidualne i tajne umowy. Mimo że badania robione są w godzinach pracy, w publicznych placówkach i na publicznym sprzęcie. Na tekst Rz zareagowało Ministerstwo Zdrowia. - Tę sprawę trzeba uregulować - przyznaje wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. Mówi, że ministerstwo przygotowuje nową ustawę o badaniach klinicznych. - W tej chwili to, jak prowadzi się badania, reguluje tylko ustawa o zawodzie lekarza i rozporządzenia ministra zdrowia. A to nie wystarczy - mówi Piecha. Co ma się zmienić? Przede wszystkim urzędnicy chcą, by umowy były przejrzyste. - Umowę na przeprowadzenie badań powinna zawierać firma farmaceutyczna bezpośrednio ze szpitalem, a nie z badaczem - mówi Piecha. W jaki sposób byłyby dzielone pieniądze - ile zarobi szpital, a ile lekarze, na razie nie wiadomo. Proponowane przez ministerstwo zmiany przepisów mają zlikwidować dysproporcje, które prowadzą do patologii. Kolejny problem to ubezpieczenia. Na Zachodzie to one stanowią największy koszt dla firmy farmaceutycznej. - W Polsce nie jest to dostatecznie uregulowane. Jeśli coś się stanie pacjentowi szpitala, odszkodowanie będzie musiał zapłacić szpital, bo nie wszędzie jest jasne, którzy chorzy uczestniczą w badaniu, a którzy są leczeni w ramach normalnych procedur - dodaje Piecha. Tutaj też zapowiada zmianę przepisów. Przede wszystkim - badanie będzie mogła sponsorować firma produkująca lek, a nie wynajęta przez nią fundacja. Właśnie po to, by było jasne, kto w razie jakichkolwiek kłopotów odpowiada za zdrowie pacjenta. Naukowcy mówią jeszcze o jednej kontrowersyjnej sprawie: tzw. badaniach czwartej fazy. Polegają one na obserwacji pacjentów i informowaniu firmy o ewentualnych działaniach niepożądanych leku. Jednak o działaniach niepożądanych lekarze i tak mają obowiązek informować. Dane zbierane przez nich na zlecenie firm farmaceutycznych mają z reguły charakter czysto marketingowy. Badania nad lekami dzieli się na trzy etapy: od podania leku zdrowym ochotnikom, by sprawdzić, czy badana substancja nie jest toksyczna, potem sprawdza się, czy jest skuteczna, a następnie dobiera się dawkę leku. Wtedy lek można zarejestrować. - Po trzeciej fazie badań lek się rejestruje i na tym kończy się praca badacza - wyjaśnia prof. Kazimierz Roszkowski, dyrektor Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie. Proste? Ale nie do końca. Wśród 396 badań leków zgłoszonych do Urzędu Rejestracji jest jednak także 29 badań tzw. czwartej fazy. Co to jest? - Fikcja, którą można włożyć między bajki. Firmy farmaceutyczne stworzyły to pojęcie, by płacić lekarzom za to, że używają ich leku - dodaje prof. Roszkowski. - Czegoś takiego nie ma. Te "badania" to tylko obserwowanie pacjenta, któremu podaje się leki. Nie ma powodu, by brać za to pieniądze - wtóruje mu prof. Jacek Jassem, onkolog z Akademii Medycznej w Gdańsku. - Nie zgadzamy się na żadne tego typu badania w moim szpitalu - podkreśla.

Źrodło: Rzeczpospolita

KOMENTARZE
Newsletter