Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
"Nie chcę nikogo nawracać" – o produkcji żywności ekologicznej opowiada Artur Tymiński, założyciel firmy Symbio Polska S.A.
24.07.2012

Zieleń to nie kolor – to także sposób życia. Zielona energia, recykling odpadów, ekologiczna żywność… - o tym się mówi, to jest modne. Ale przecież nie o modę tu chodzi. Skąd wzięła się ekologiczna żywność w Polsce? Jak rozwija się rynek? Czy wiemy co jemy? I czy zdajemy sobie sprawę, jak potężny biznes z tym stoi?

Na te – i wiele innych – pytań odpowiada człowiek, którego najkompletniej określić można jednym słowem: "ekotwórca". Arturowi Tymińskiemu, współzałożycielowi SYMBIO POLSKA S.A., udało się przekształcić własne przekonania oraz pasję w doskonale funkcjonujące przedsiębiorstwo. A także sworzyć w Polsce nowy rynek - rynek żywności ekologicznej.

Firma Symbio powstała w 1998 roku, a dziś jest czołowym krajowym producentem i dystrybutorem żywności posiadającej certyfikaty ekologicznego pochodzenia. Jej produkty eksportowane są między innymi do Szwecji, Włoch, Anglii, cieszą się również coraz większym zainteresowaniem na Litwie i w Bułgarii. Wśród klientów Spółki znajdują się tacy giganci, jak Heinz, Nestle, czy Hipp.

Na wywiad umówiliśmy się w centrum Lublina, a słoneczne i ciepłe lipcowe popołudnie wyjątkowo sprzyjało „zielonej” rozmowie.

 

 

Adam Czajczyk: Czym właściwie jest żywność ekologiczna?

Artur Tymiński: Odpowiem pytaniem na pytanie: czy rozpoznasz produkt ekologiczny na sklepowej półce? Przeciętny konsument nie rozpoznaje.

W całej Unii Europejskiej funkcjonuje system kontroli i produkcji, który działa podobnie na całym świecie, z małymi odmianami - jest trochę inny w UE, trochę inny w krajach azjatyckich, trochę inny w Ameryce - ale wszędzie zbliżony. Przede wszystkim rolnik musi produkować metodami ekologicznymi. W dwóch zdaniach: bez środków chemicznych - bez nawozów sztucznych, herbicydów, pestycydów... Może używać naturalnych nawozów, środków biologicznych, ale nie może chemicznych. Po 3 latach tej produkcji otrzymuje certyfikat ekologiczny. Dostaje numer certyfikatu, który jest co roku odnawialny, jeżeli co roku ma minimum jedną kontrolę. W różnych krajach jest to różnie kontrolowane, na przykład w Polsce jest w tej chwili około 10 jednostek kontrolujących, a w Holandii 1. Wszystkie działają jednak według jednej unijnej ustawy. Jest to ustawa mówiąca o produkcji, ale też o przetwórstwie, bo jeżeli ja przetwarzam produkt ekologiczny, to również jestem poddawany kontroli co najmniej raz w roku. Sprawdza się wtedy gdzie kupiłem surowce, ile surowca weszło do firmy, ile wyszło. Jeśli przetwarza się dalej ten surowiec, to sprawdzane są również takie aspekty, jak to, że nie możemy używać dodatków chemicznych, a jedynie biologicznych. Można używać kilka procent (do 5%) nieekologicznych dodatków, ale są to dodatki znajdujące się na specjalnej liście i to tylko dlatego, że nie mają ekologicznych odpowiedników. Na przykład w tej chwili są dopuszczone do użytku naturalne aromaty. Jest problem z produkcją aromatów ekologicznych, więc są dopuszczone nieekologiczne, ale naturalne. Możemy je dodawać do soków lub dżemów - oczywiście tylko w określonej ilości i tylko te umieszczone na liście - i dalej będą to soki i dżemy ekologiczne.

 

AC: Wielu ludziom żywność ekologiczna kojarzy się z „szalonym ekologiem” lub rolnikiem, który postanowił wyjść poza system. Na zasadzie: "nie będę używał nawozów sztucznych, będę naturalnie uprawiał ziemniaki albo maliny, zrobię w domu konfiturki i sprzedam na targu". Tak często rozumiemy ekologiczną żywność...

AT: Tylko, że tutaj wchodzą w grę normy. Mówi się o systemie "slow food". System "slow food" polega na tym, że żywność jest produkowana w miarę naturalnymi metodami, przerabiana w małych zakładach. Problem w tym, że tam nie ma norm. A jeśli nie ma norm, to trudno powiedzieć, czy ten system działa jako "slow food", czy też nie. Są też "produkty regionalne", gdzie jest jeden znak unijny i system atestacji. Każdy kraj zgłasza do Brukseli produkcję i jest to towar wytworzony według określonej metody. Ale oczywiście może być produkowany chemicznie.

Wiele osób myli także produkt ekologiczny z tym, że kupiły coś na bazarze. Po pierwsze – towar może pochodzić od pośrednika, który również kupił go na bazarze. Po drugie - jaką mam pewność jakie środki stosował rolnik? Czy "pryskał"? Przecież każdy powie, że nie.

Jest jeszcze metoda produkcji integrowanej, gdzie środki chemiczne, pestycydy, są dozwolone, ale w określonych dawkach, w określonym terminie. Ale przy kupnie na bazarze nigdy nie masz pewności co kupujesz. Szczególnie dziwne jest to, że mamy określony przez Sanepid system kontroli czystości produkcji, ale jeśli kupujesz żywność od pośrednika na bazarze, to jeśli się zatrujesz -  gdzie szukać, kto jest za to odpowiedzialny? Po trzecie - bardzo mało jest badań na pozostałości środków chemicznych w warzywach i owocach. Często jest tak, że rolnik albo źle użył danego środka, albo użył go zbyt dużo, albo nie przestrzegał okresu karencji... Oczywiście są określone standardy w rolnictwie, ale jeśli nie ma kontroli, to nie będą one utrzymywane.

 

AC: Załóżmy więc, że jestem rolnikiem i chcę wejść w produkcję ekologicznej żywności. Co dalej?

AT: Przeważnie rolnik współpracuje ze swoim Centrum Doradztwa Rolniczego. Tam otrzymuje kontakt do jednostki certyfikującej. Dzwoni do niej, mówi, że chce produkować ekologicznie, oni mu mówią gdzie może znaleźć informacje i jednostka przyjeżdża na kontrolę. Są również szkolenia organizowane przez CDR. My również początkowo robiliśmy szkolenia. Kiedy tworzyłem Symbio, było w całej Polsce 200 gospodarstw ekologicznych, na Lubelszczyźnie 50. Robiliśmy szkolenie zanim rolnik się zdecydował, tłumaczyliśmy ogólnie co to znaczy ekologia. Jeśli z danej grupy zgłosiło się kilka osób, to wtedy robiliśmy dwudniowe szkolenie, już w Lublinie, tłumaczyliśmy dokładnie na czym to polega. Jeżeli rolnik się zdecydował, to zgłaszał się do jednostki kontrolującej, ale my - jako firma - pomagaliśmy mu w tym okresie "przestawiania". No bo teoretycznie on coś wie, ale nadchodzi wiosna, zaczyna się walka z chwastami i co wtedy robić? Każdy mówi, że "w Polsce się używa bardzo mało środków". Ale się używa! Używa się herbicydów, pestycydów, nawozów azotowych. Rolnik jest zagubiony. Według mnie metoda produkcji ekologicznej jest dużo trudniejsza od produkcji konwencjonalnej. Jeżeli zrobi się błąd w metodzie ekologicznej, to czasami jest to błąd całkowicie nieodwracalny! Nieraz w takich sytuacjach radziłem rolnikom, żeby zrezygnowali, bo już sobie nie poradzą.

 

AC: To oznacza potężne straty…

AT: Owszem. Jest to produkcja trudniejsza, bo nawet jeśli ci rolnicy używają bardzo mało środków chemicznych - mniej niż przeciętny rolnik w Niemczech, czy w Holandii - to jednak używają. Są szkolenia, robią to CDR, ale kiedy zaczynaliśmy, to my musieliśmy je robić sami, bo nikt inny się tym nie zajmował. W tej chwili sporo się zmieniło. Jest mnóstwo informacji, dobrych pozycji książkowych.

 

AC: Ile jest w Polsce gospodarstw prowadzących ekologiczną produkcję?

AT: W tej chwili jest mniej więcej 20 000 gospodarstw, około 2% powierzchni. To ogromny przyrost, bo w 1998 roku było około 220-240 gospodarstw.

 

AC: 14 lat temu założyłeś Symbio. Dziś prawie każdy z nas coś o żywności ekologicznej słyszał, ale w 1998 roku weszliście na rynek, który praktycznie w Polsce nie istniał?

AT: Nie istniał. Było dwustu paru zapaleńców, którzy produkowali ekologicznie, bo mieli takie poglądy. W tej chwili traktują to już biznesowo. Na pewno w Polsce tego rynku zbytu nie było. Ja zacząłem interesować się żywnością ekologiczną w Stanach Zjednoczonych. Stwierdziłem tak: pomysł jest ciekawy, rynek rośnie wszędzie na świecie średnio o kilkanaście procent rocznie, w Polsce mamy małe rodzinne gospodarstwa, a więc jest potencjał. Gospodarstwo, które ma 10-12 hektarów nie bardzo może konkurować z dużym gospodarstwem przemysłowym, musi znaleźć sposób na życie. A ekologia jest takim sposobem - jest to może bardziej pracochłonne, ale za to może przynieść większe dochody.

Pomysł był taki, żeby te same produkty, z których Polska słynie - głównie owoce miękkie - produkować w sposób ekologiczny i wejść na rynek unijny. I to nam się udało. Zaczęliśmy od truskawki - to był produkt numer 1, potem malina, porzeczka, warzywa, teraz produkujemy zboża. Ale rzeczywiście była to produkcja na eksport, bo faktycznie w Polsce mówiło się na ten temat bardzo mało, a jeżeli się mówiło - to raczej źle. Nawet według ludzi z ówczesnej Akademii Rolniczej (dziś Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie - przyp. red.) to było "cofanie polskiego rolnictwa do okresu międzywojennego". Teraz jest już zupełnie inaczej. Jest to modne, o tym się mówi, Unia to forsuje.

 

AC: Edukowaliście rolników, producentów. A edukowaliście potencjalnych klientów?

AT: Od samego początku próbowaliśmy wejść na rynek krajowy. Pierwszy raz w 1999 roku wprowadziliśmy produkty ekologiczne do hipermarketu E'Leclerc w Lublinie, potem w 2003-2004 w Lublinie i w Warszawie robiliśmy dostawy do domu. Paczka - bo uważam, że to jest świetny system - trafia bezpośrednio do klienta. To jest prosta droga: rolnik - pakowalnia - przechowalnia - konsument. Omijam cały łańcuch pośredniczący. To po pierwsze zmniejsza koszty, a po drugie produkt jest dużo świeższy. Próbowałem wchodzić do supermarketów, ale wiadomo, że tam produkt trafia na halę. Po kilku godzinach wygląda po prostu fatalnie. Rynek w Polsce wciąż jednak jest bardzo mały, wciąż się rozwija, ale kiedy zapytasz przeciętnej osoby, to - jak mówiłem na początku - ona przeważnie nie rozpozna produktu ekologicznego. Najgorsze jest to, że ludzie myślą, że wiedzą. Są też badania rynkowe robione w Polsce, ale nie są one miarodajne, bo nie określają dokładnie czym jest produkt ekologiczny. Pytanie do konsumenta brzmi: „czy kupujesz produkty ekologiczne?” "No tak, kupuję". A gdzie? "Tu i tu". Gdyby te badania były miarodajne, to nasza sprzedaż w Polsce byłaby 5 razy większa.

Oprócz tych naszych prób z produktami świeżymi, od 2006 roku proponujemy produkty przetworzone - zaczęliśmy od dżemów i soków, w tej chwili są to też na przykład mąki, ponad 100 pozycji - i sprzedajemy je właściwie wszędzie. Jeszcze parę lat temu nie można było tego nigdzie znaleźć. Teraz są w praktycznie każdej dużej sieci handlowej. Ale to wciąż jest w Polsce bardzo mały rynek. Dziś obrót produktami ekologicznymi ocenia się u nas na 400-500 milionów złotych. Myślę, że mamy produkcję, ona jest duża - 99% idzie na eksport. Nawet jeśli sprzedaję w kraju do pośrednika, to i tak idzie to na eksport. Nie możemy się porównywać z rynkiem na przykład Duńskim albo Szwedzkim, gdzie żywność ekologiczna obejmuje około 1-2 procent całej sprzedaży. U nas jest to może 0,1%... Zresztą, nikt dokładnie tego nie wie.

AC: Czy w 1998 roku, kiedy instytucje typu Venture Capital lub Aniołowie Biznesu nie były jeszcze zbyt popularne, a nawet nie bardzo znane, trudno było pozyskać finansowanie z zewnętrznego funduszu? Tym bardziej, że rynek na proponowane przez Symbio produkty praktycznie w Polsce nie istniał?

AT: Było trudno, bo wchodziliśmy w dział rolniczy. Fundusze inwestycyjne były najbardziej zrażone do produkcji tytoniu, używek i produkcji rolniczej - bo po prostu była ryzykowna...

 

AC: Wydaje się, że wtedy - na skutek "spadku" po poprzednim ustroju - nikt rolnictwa nie traktował jako poważny biznes...

AT: Różnie. Polska była wtedy - i dalej jest - jednym z większych eksporterów mrożonych owoców i warzyw. Jesteśmy w pierwszej piątce na świecie. Truskawka, malina - jesteśmy w pierwszej trójce. Pomysł na biznes, żeby w ogóle coś z ekologią związanego robić w Polsce, miał mój wspólnik.  Wcześniej był w Polsce chyba przez dwa lata. Ale nie był związany z rolnictwem, do tego Amerykanin nie znający polskich realiów - nie udało mu się. Nawiązał jednak kontakt z amerykańskim funduszem. Wrócił do Stanów, dobrze się znaliśmy, myślałem wtedy o powrocie do Polski. On twierdził, że fundusz jest zdecydowany na inwestycję, ja znałem dobrze polskie realia - więc może mi uda się tu rozwinąć ten pomysł i zrobimy to na spółkę? Oczywiście nie było wcale tak łatwo, minęły jeszcze dwa lata zanim tu przyjechałem. Dla funduszu (który zresztą do dziś jest głównym udziałowcem Spółki – przyp. red.) - pomysł był dobry, ale potrzebne były jeszcze jakieś podstawy. Musiałem więc znaleźć rolników, fundusz wynajął firmę audytorską z Holandii, która przysłała tu swojego człowieka, żeby sprawdził, czy to w ogóle jest realne. To było w 1996, a Symbio powstało dopiero w kwietniu 1998 roku.

Zresztą, pamiętam, istniała wtedy Lubelska Fundacja Rozwoju. W 1999 roku był też pomysł, żeby zaangażowała się finansowo. Stwierdzono jednak, że nasz biznesplan jest nierealny i nie ma żadnej szansy, żeby udało nam się to wszystko zrealizować. Ale - jak widać - udało się! To, co zamierzaliśmy - zrobiliśmy. Zaczęliśmy od około 200 rolników i są oni do dziś trzonem naszej produkcji.  Początkowo myśleliśmy, że będziemy tą liczbę geometrycznie zwiększać, ale stwierdziliśmy po jakimś czasie, że znacznie lepiej jest inwestować w to, by ci, którzy już są, zwiększali swoją produkcję, powiększali gospodarstwa. Niektórzy z nich zwiększyli przez ten czas produkcję nawet dziesięciokrotnie!

 

AC: Firma wystartowała w 98 roku. Co było najtrudniejsze z finansowego i biznesowego punktu widzenia przez następne 10 lat, do 2008 roku?

AT: Firma miała pewien kapitał początkowy - kapitał założycielski oraz pożyczkę z funduszu. Rozwijaliśmy się dosyć szybko i do 2006 roku był problem z kapitałem obrotowym. Żadne polskie banki nie chciały z nami współpracować, bo firma nie posiadała własnych nieruchomości, a nasz produkt nie był dla nich wartościowy. Dlatego przez 7 lat mieliśmy  problem cały czas z finansowaniem. Bo przecież najpierw musimy kupić produkt, potem go zamrozić, potem dopiero go sprzedajemy.

Dzięki kontaktom z funduszu dogadaliśmy się z Bankiem Światowym, dał nam pożyczkę - zresztą spłaciliśmy ją dopiero 2 czy 3 lata temu. Przez pięć lat mieliśmy pożyczkę, ale na początku nawet to nam nie wyszło, bo nikt nie chciał nam udzielić kredytu na podstawie gwarancji Banku Światowego. Stwierdzili, że to jest zbyt skomplikowane, że „nikt nie będzie siedział nad taką grubą książką gwarancji z BŚ”. Ostatecznie - to też jest ewenement - Bank Światowy dał nam pożyczkę gotówkową, którą my wpłacaliśmy do normalnego banku i na   podstawie tego dopiero braliśmy kredyt. Czyli płaciliśmy podwójne oprocentowanie. Ale chodziło o to, żeby znaleźć taki bank, z którym będziemy mogli współpracować na stałe. Początkowo był to Bank Śląski, któremu niestety potem też przestała wystarczać gwarancja gotówkowa.  W końcu pojawił się BGŻ, który jest bankiem bardziej "rolniczym", z udziałami holenderskimi.

 

AC: Czyli musieliście "sztucznie" budować wiarygodność kredytową, pomimo tego, ze firma rozwijała się doskonale i posiadała gwarancje Banku Światowego?

AT: Znaleźliśmy jeszcze pewien holenderski bank, który preferuje inwestycje w ekologię, rozwój rolnictwa - i z tego banku mieliśmy również pożyczkę, bo wystarczył im kontrakt z kontrahentem. Potem rzeczywiście dzięki pieniądzom z Banku Światowego i dzięki kredytom holenderskim rozpoczęliśmy współpracę z BGŻ i teraz właściwie tylko on finansuje nasze potrzeby.

 

AC: A potem przyszedł rok 2008 i debiut Symbio na rynku New Connect...

AT: Weszliśmy na New Connect w najgorszym możliwym momencie - grudzień 2008, totalny marazm. Jeśli mielibyśmy wybrać najgorszy moment na wejście na New Connect, to można było wybrać w ciemno właśnie tą datę.

 

AC: Jak się to odbiło na funkcjonowaniu firmy?

AT: Chcieliśmy przez New Connect częściowo sfinansować rozwój firmy. Te pieniądze nie weszły do Spółki. Nasz udziałowiec - fundusz - wykupił akcje za kredyt. Ale generalnie pieniądze z zewnątrz nie weszły, to był 2008 rok. Finansowania nie zdobyliśmy.

 

AC: Nie była to więc zbyt fortunna decyzja...

AT: Gdybyśmy weszli na New Connect wcześniej albo później... Ale nie w momencie, kiedy był totalny dołek…

 

AC: O New Connect popularnie mówi się "mała giełda". Ten rynek ma też opinię niezbyt stabilnego i słabo przewidywalnego.

AT: Na początku zainteresowanie New Connect'em było dużo większe. W tej chwili weszło dużo nowych spółek, wiele z nich prawdopodobnie miało problemy finansowe. Rozmawiałem z ludźmi, którzy na przykład inwestują w startup’y, w małe firmy - ich celem było wejście na New Connect, bo kiedyś można było w ten sposób łatwo sfinalizować inwestycję. Bardzo łatwo jest wejść w biznes, najtrudniejszą rzeczą jest wyjście z niego. Głównego udziałowca może nie interesować wykup Twoich akcji, a znalezienie kupca na mniejszościowy pakiet udziałów może być bardzo trudne. Wyjście z kapitałem jest zawsze najtrudniejsze. New Connect było takim wyjściem, pod warunkiem, że był obrót. Ale teraz rzeczywiście bywają problemy z obrotami.  Czyli możesz wejść na New Connect, możesz mieć udziały, ale one są mało zbywalne, bo nic się nie dzieje. Tu się robi problem - New Connect nie całkiem spełnia taką funkcję, jaki był zamysł.

 

AC: Symbio jednak z roku na rok dynamicznie się rozwija. Biorąc pod uwagę ostatnie 2-3 lata - jakie wzrosty procentowe notuje firma?

AT: W 2011 roku całkowity przychód Symbio wyniósł ponad 19 i pół miliona złotych i był o 33% wyższy od poprzedniego okresu. Zamknęliśmy bilans zyskiem w wysokości 511 000 złotych. Doszliśmy do pewnego poziomu produkcji naszych mrożonek, który chcemy utrzymać i nie zwiększać. Chcemy też zmieniać model - oprócz produkcji surowcowej zwiększać rynek detaliczny. A to się wiąże ze świadomością konsumenta.

 

AC: Jaka jest przyszłość tego biznesu w Polsce w perspektywie najbliższych 5 lat?

AT: Generalnie - rynek rośnie systematycznie w Europie i na świecie od 96, 97 roku i na pewno będzie się rozwijał dalej. Wiemy na czym polega produkcja żywności konwencjonalnej - konsumenci tracą do niej zaufanie. Uważam, że są w tej chwili trzy etapy rozwoju: metoda produkcji ekologicznej, integrowanej (gdzie w określonych ilościach i terminach używa się środków chemicznych) oraz produkcja żywności modyfikowanej genetycznie. Ta ostatnia jest jednak coraz bardziej kontrowersyjna i wzbudza coraz większy opór konsumentów. Jeszcze parę lat temu widać było, że ten rynek bardzo szybko się rozwija. W tej chwili jednak wiele krajów wycofało się z produkcji GMO, chociaż rzeczywiście chemii tutaj było znacznie mniej.

Jestem też założycielem organizacji "Polska Ekologia" i jako przedstawiciele tej organizacji byliśmy na czytaniu projektu ustawy w Sejmie półtora roku temu - 2 ekspertów rządowych stwierdziło, że jednak nie mogą mieć całkowitej pewności, że żywność modyfikowana genetycznie jest bezpieczna. Zresztą, większość osób uważa, że skoro nie ma takiej potrzeby, to po co ryzykować? Trzeba też pamiętać, że gen wprowadzony do żywności zostaje, a jeżeli mówimy o środkach chemicznych, to... Przykład DDT - w latach 60-70 uważano że jest całkowicie bezpieczny, a tymczasem ja - robiąc badania gleby - do tej pory gdzieniegdzie znajduję pozostałości. Ale to prędzej, czy później się rozłoży.

Oczywiście producenci mówią: "jest konkurencja, musimy produkować coraz taniej, GMO to umożliwia". Ale Europa nie ma tego problemu, czasem jest problem nadwyżki i ceny minimalnej. Według mnie pozostają nam dwie drogi: żywność ekologiczna i produkcja integrowana. Zresztą, ja nie chcę konsumenta namawiać, tłumaczyć, że "ekologiczna jest najlepsza". Chcę, żeby konsument wiedział jaka jest różnica między żywnością ekologiczną, a konwencjonalną.

Kiedyś TVN kręcił reportaż o żywności ekologicznej, o płatkach śniadaniowych. Pokazaliśmy im zakład i poproszono nas o pomoc w znalezieniu producenta ekologicznego wędlin. Nie ma z tym problemu, oczywiście zrobiłem to. Okazało się natomiast, że żaden z konwencjonalnych producentów wędlin nie chciał się zgodzić na nakręcenie nawet krótkiego spotu na temat produkcji. O czym to świadczy...?

Ja produkuję coś i jestem z tego dumny, bo to jest moja praca. Jak widać nie każdego to jednak dotyczy.  Tak zwane "zdrowe jabłko" opryskuje się średnio 14-16 razy w ciągu roku. Jest to wysoka technologia, teoretycznie eksperci twierdzą, że pozostałości oprysków nie są szkodliwe. Tylko, że tak samo było z DDT... Tak samo jest z lekarstwami - teraz się mówi, że jakiś lek jest skuteczny, a często po kilku latach okazuje się, że jednak nie, lub że jest wręcz szkodliwy.

 

AC: 14 lat. Jesteś dumny z tego co osiągnąłeś jako Symbio i jako Ty sam?

AT: Na pewno. Byłem prekursorem tego, co robiliśmy. Jest to olbrzymie, ciekawe doświadczenie. Ja pracowałem głównie z rolnikami, w tej chwili uważam, że po tych 14 latach mamy producentów i przetwórców żywności ekologicznej, ale nie mamy konsumentów. Chciałbym teraz przekonać konsumentów do żywności ekologicznej. Produkt mamy - głównie idący na eksport, mamy przetwórców, mamy system - bo rolnikom się pomaga, mówi się o tym, są dotacje, ten etap jest już rozwinięty. Nie mamy konsumenta.

Szokuje mnie na przykład to, że lekarze w większości przypadków nie widzą zależności między żywieniem a stanem zdrowia. Jako Stowarzyszenie doskonale współpracujemy z Ministerstwem Rolnictwa, ale powinniśmy także z Ministerstwem Zdrowia, czy Edukacji. Teraz trzeba po prostu wyedukować konsumenta.

 

AC: A czy ludzi w ogóle stać na żywność ekologiczną?

AT: Wiesz ile kosztuje Cola? Tyle samo, co mój sok. Surowiec do niej kosztuje 18-19 groszy. Żeby zrobić litr soku trzeba dać półtora kilograma owoców, to jest podobna cena. Ten konsument, którego "nie stać" kupuje "napój aromatyzowany słodzony cukrem". Tymczasem znacznie lepsza jest zwykła woda przepuszczona przez filtr... Taniej i zdrowiej.

 

AC: Ale nie ma tego smaku - to raz, a dwa - jak to się ma do Twojego biznesu?

AT: Po pierwsze - jemy bardzo dużo rzeczy "śmieciowych". Kiedy kupujesz tanią szynkę, to za co płacisz? Płacisz za technologię, za 40% mięsa, za wodę, za dodatki... Oszukujesz samego siebie, że kupujesz to bo cię nie stać.. Kup trzy razy mniej szynki, ale tej prawdziwej, przynajmniej będziesz mieć mięso.

 

AC: A powiesz to rodzinie, która ma 1200 złotych na miesiąc i troje dzieci?

AT: Przede wszystkim funkcjonuje zły model żywienia. Jemy zbyt dużo mięsa - w Polsce mamy jedne z tańszych warzyw w Europie, a jednocześnie... jeden z najniższych poziomów spożycia w przeliczeniu na mieszkańca. Kilogram kalafiora kosztuje 2 złote, kilogram mięsa 20, a wartość odżywcza nie jest wiele mniejsza. Jemy też mnóstwo cukru, który nie jest tani, a jest najlepszym dodatkiem spożywczym, bo zabija inne smaki.

Weźmy nasze dżemy. Nasz dżem kosztuje 6 złotych. Każdy mówi, że są drogie, ale średnio ile dżemów przeciętna rodzina zużywa w miesiącu? Dwa? Trzy?

 

AC: Nie sądzisz, że zanim zaczniesz nawracać ludzi na żywność ekologiczną, to warto byłoby im najpierw powiedzieć: "słuchajcie, jedzcie banany?" Sam mówisz, że Polacy nie jedzą owoców, czy warzyw, jesteśmy mięsożerni...

AT: Możemy zmienić tryb żywienia i to wcale nie musi być droższe. Nasza kuchnia jest stworzona w latach 60-70., bo wtedy synonimem luksusu było mięso. Nie chcę nikogo nawracać, ani przekonywać, że mam rację. Chcę tylko pokazać różnicę. Wtedy konsument sam podejmie właściwą decyzję.

 

Adam Czajczyk

 

Więcej informacji na temat firmy znaleźć można na jej stronie internetowej pod adresem: www.symbio.pl.

Zdjęcie jest prywatną własnością Artura Tymińskiego - wszelkie prawa zastrzeżone.

KOMENTARZE
Newsletter