Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Zarażanie bioetyką- wywiad z dr Tomaszem Terlikowskim
28.09.2012 , Tagi: , bioetyka

Biotechnologia.pl: Czym dla Pana jest bioetyka?

dr Tomasz Terlikowski: Bioetyka jest to fragment, po prostu etyki, czyli nauki o cnotach i o cnotliwym działaniu, która odnosi się do ludzi działających w specyficznej przestrzeni: medycynie, biotechnologii, czyli kwestiach, które dotyczą człowieka, jego życia i zdrowia. Tak można powiedzieć najkrócej.

Ja szczerze mówiąc nie lubię takich wydzieleń: bioetyka, etyka mediów itd., ale jest faktem, że tak media, jak i biotechnologia, czy medycyna rodzą pewne szczegółowe problemy, na które etyk powinien odpowiadać. I taki etyk, który się tym zajmuje jest bioetykiem. I to jest dla mnie bioetyka.


Przeczytaj również:

Blaski i cienie Konwencji Bioetycznej

Próbówka na kozetce, czyli psychiatryczne refleksje o metodzie in vitro.

Spotkanie: Etyka we współczesnej biotechnologii i bioboznesie- relacja i refleksja


 

A czy dzisiaj nie jest tak, że wspomniane przez Pana dylematy bioetyczne są coraz bardziej skomplikowane? Inaczej rzecz ujmując, potrzebujemy tłumaczy, którzy mówiąc kolokwialnie „wyjaśnią nam z polskiego na nasze”.

To jest tak, że one są coraz bardziej skomplikowane i coraz trudniej jest podejmować decyzję. Dlatego bioetyk to nie jest ktoś kto ma podejmować decyzję.  Bioetyk, czy też etyk, który zajmuje się tymi sprawami to jest ktoś kto ma wskazywać zasadę. Od konkretnych decyzji niestety zawsze jest lekarz, pacjent, ewentualnie rodzina pacjenta, jeśli oczywiście mówimy o decyzjach granicznych, a nie o decyzjach po prostu złych. Złe decyzje nie powinny być podejmowane. Ale są takie sytuacje, w których tak naprawdę bioetyk może przedstawić tylko zasady. Zinterpretować może je już wyłącznie lekarz.

Proste pytanie: „co jest uporczywą terapią?” Bioetyk przedstawia pewne konkretne zasady. Ale te konkretne zasady mają też zmienne, które są zależne od pewnej sytuacji: społecznej, ekonomicznej, czy od miejsca, czy od osoby. W związku z tym to lekarz musi stwierdzić czy dane działanie jest uporczywą terapią, czy nie. Bioetyk może trochę ex post ocenić czy to była słuszna decyzja, czy nie, a czasem nawet tego nie może zrobić. To lekarz podejmuje ostatecznie decyzję: kogo i kiedy odłączamy od aparatury. I są oczywiście pewne normy, które mówią kiedy możemy odłączyć. I bardzo często jest tak, że te normy są oczywiste i nie ma o czym rozmawiać. Odłączenie będzie zabójstwem, albo odłączenie będzie zaprzestaniem uporczywej terapii. Jest jednak cała przestrzeń decyzji, w których jest bardzo trudno odpowiedzieć na pytanie: „czym będzie to działanie?” I ostatecznie decyzję w takich sytuacjach musi podjąć: lekarz, pacjent, rodzina. Bioetyk jest tutaj głosem doradczym.

Ale też nie chodzi o to by powiedzieć, że nie ma jasnych zasad. Są jasne zasady. Pewnie 99% takich decyzji może być jasno oceniona. Ale jest ileś, 1% decyzji, może więcej, w których pełni wiedzy nie ma bioetyk, ma tylko lekarz.

Bioetyka kojarzy nam się, co też w Pana wypowiedzi można dostrzec, głównie z lekarzem i medycyną. Coraz częściej jednak bioetyka odwołuje się do świata biotechnologii. Czy, krótko mówiąc: etyka jest potrzebna biotechnologowi, a jeśli tak to do czego?

Jest potrzebna na różnych poziomach. Pierwszy poziom jest to odpowiedź na pytanie: czy to co robię jest dobre, dla mnie i dla innych? Poziom drugi, to jest pytanie: czemu może służyć to co robię? Moje intencje mogą być szlachetne i zazwyczaj takie są. Generalnie, jak ludzie działają to zazwyczaj chcą dobra, a przynajmniej tak mówią. Ale pojawia się pytanie: czy tak będzie?

Nie wątpię w to, że ludzie, którzy wynaleźli nieinwazyjne testy prenatalne, mieli generalnie dobre intencje. Tylko, że skutkiem ich działania będzie dużo większa śmiertelność osób z Zespołem Downa, dużo więcej osób zabitych z Zespołem Downa przed narodzeniem, tak należy powiedzieć.  I to jest drugie pytanie

I wreście trzecie pytanie, ono nie jest już tak ostre, bo można powiedzieć, że nie dotyczy bezpośrednio kwestii życia i śmierci (pytanie najbardziej zespalające): jakie będą skutki genetycznie modyfikowanej żywności, skutki: ekonomiczne, społeczne, genetyczne, także polityczne? To pytanie trzeba zadać nie po to żeby potępić, bo w każdym rozumowaniu tego typu, gdzie nie mamy sprawy życia i śmierci, będziemy mieli bardzo silne argumenty za i pewnie silne argumenty przeciw. Ale musimy to przynamniej rozważyć, żeby ocenić, czy to czego się podejmuję jest działaniem dobrym.

Czy zatem etyka dla biotechnologa jest pozytywnym motywatorem do działania, czy też jest raczej hamulcem?

Nie jest ani hamulcem, ani pozytywnym motywatorem do działania, jest próbą zatrzymania się i odpowiedzi sobie na pytanie: po co coś robię, jaki jest tego cel? Zazwyczaj, te cele, tak bardzo po ludzku są dwa. Pierwszym jest głęboko zakorzeniona pragnienie poznania. Drugim jest, co również bardzo ludzkie i bardzo normalne, potrzeba robienia pieniędzy, Ale te dwa „po co?” nie wystarczają. Jest w nas pytanie: czy to co robię jest dobre? I po to się zatrzymujemy. Może być tak, że ta odpowiedź „po co” przynagli nas do dalszego zaangażowania. A może być tak, że wręcz odwrotnie.

Majmonides, który był przecież nie tylko filozofem, ale i lekarzem mówił wręcz, że medycyna jest przestrzenią służenia Panu Bogu. Ale jeśli tak jest, myślę, że biotechnologia w pewnym stopniu też, to człowiek musi sobie zadawać pytanie. Jeśli jest chrześcijaninem, to czy to co robię jest zgodne z wolą Pana Boga i jeśli dojdzie do wniosku, że jest no to dostaje dodatkowego „duchowego kopa”. Jeśli dojdzie do wniosku, że nie jest no to, to jest hamulcowe, no ale to jest ochrona pewnego dobra     

Jeśli jest osobą niewierzącą to wydaje się powinno być inne pytanie, takie bardzo z filozofii klasycznej, powinien zadać sobie pytanie: czy to co robię służy człowiekowi w ogóle, ludziom w ogóle i mnie jako podmiotowi działającemu? 

 Wspomniany przez Pana Majmonides uznawany jest przez wielu za twórcę tzw. psychologicznego podejścia do pacjenta. W Polsce obecnie nie mamy prawa bioetycznego. Jakie zatem powinno być, jakimi powinno się kierować wartościami polskie prawo bioetyczne, by zapewnić szacunek dla pacjenta dla jego integralności, jego osoby?

Ja nie mam wątpliwości, że w naszym kręgu kulturowym jedynym takim źródłem jest personalizm. Personalizm jest związany z chrześcijaństwem oraz tradycją judeochrześcijańską, bo Majmonides, jak wiemy był Żydem, rabinem, teologiem i myślicielem do tej pory wykorzystywanym szeroko w judaizmie klasyczny i nieklasycznym. To są te źródła. Do jasnych chrześcijańskich i judeochrześcijańskich źródeł naszej cywilizacji należy dodać tradycję filozoficzną Grecji, która oczywiście będzie przefiltrowana przez chrześcijaństwo oraz tradycję prawną Rzymu, ale nie same tylko zawsze przefiltrowane przez chrześcijaństwo.

To jest to źródło. Mówiąc językiem świeckim pierwszym założeniem mądrego i rozsądnego prawa bioetycznego, jest założenie, ze każdy człowiek, każda jednostka należąca do gatunku ludzkiego, jest osobą, a zatem przysługują jej związane z byciem osobą fundamentalne prawa: prawo do życia, prawo do godności, prawo do integralności, itd. Nikt nie ma prawa mu tych uprawnień odbierać z powodu wieku stanu zdrowia, czy czegokolwiek innego.

W debacie publicznej opinie które Pan wyraża ukazywane są w sposób niezwykle różnorodny. Czy obecna debata bioetyczna przedstawiana jest w sposób precyzyjny i rzeczowy, czy też jest raczej ukazywana w sposób, który z założenia ma być zgodny z określonym nurtem ideologicznym?

Zanim przejdę do atakowania mediów to powiem bardzo prosto, otóż sposób przedstawiania tej debaty ma swoje źródła także w formie jaka ta debata się toczy. Marshall McLuhan, wybitny medioznawcza kanadyjski, (nota bene nie wielu wie, że wojujący katolik nawrócony pod wpływem Chertestona) mówił, że medium jest przekazem. To jakim medium się posługujemy do przekazu narzuca treść naszemu przekazowi. Główną przestrzenia debaty publicznej są w tej chwili media elektroniczne i one w naturalny sposób narzucają formę debacie. Jest kilka elementów tej formy:

Po pierwsze debata jest uproszczona, ponieważ telewizja nie jest w stanie przekazywać głębi. Ona w naturalny sposób dąży do uproszczenia tematu. Po drugie jest zradykalizowana. Po trzecie jest emocjonalna, a nie racjonalna. I, po czwarte jest ukierunkowana obrazem, a nie słowem. I te cztery cechy sprawiają, że generalnie cała debata się rozpada. Przestajemy debatować na argumenty, na fakty, na rzeczywistość, zaczynamy dyskutować na emocje i na obrazy. I to jest pierwszy powód, dla którego debata siłą rzeczy jest słaba. Nawet nie zmanipulowana, po prostu nie prawdziwa, nie pełna.

Drugi element jest taki, że te idee, o których ja mówię są skutecznie ośmieszane od XVIII w., czyli od czasów Rewolucji Francuskiej, a dokładnie od czasów encyklopedystów, którzy zaczęli przedstawiać chrześcijaństwo, a konkretniej katolicyzm jako źródło zabobonów, ciemnoty itd. Bardzo trudno się zmienia wielosetletnie przyzwyczajenia czy stereotypy w myśleniu. I to jest drugi element. Trzeci element jest taki, że media są robione, nie tylko w Polsce przez raczej ludzi lewicy niż konserwatyzmu, czy katolicyzmu, czy jakkolwiek byśmy nie nazwali, którzy siłą rzeczy nadają tym mediom pewien swój sznyt. I te trzy elementy sprawiają, że rzeczywiście trudno jest się czasem przebić z takim prawdziwym obrazem, chrześcijańskiego, judeochrześcijańskiego, konserwatywnego, czy może lepiej powiedzieć klasycznego myślenia w debacie publicznej.

Na koniec chciałem spytać, jak w takim razie wspomniane przez Pana media elektroniczne mogą zarażać, z jednej strony masowych odbiorców, ale z drugiej strony naukowców przywołanym myśleniem etycznym opartym o wartości czerpiące ze źródła jakim jest  personalizm?            

Pierwsza rzecz to jest opowiadanie historii, historie ludzkie to jest najsilniejszy element. Druga rzecz, to już niestety nie są media. To jest dążenie do osobistego spotkania. Tak naprawdę debata zaczyna się w momencie gdy wyłączone zostają kamery i zaczynamy rozmawiać. Jeśli media mogą coś zrobić, to wypchnąć ludzi, odepchnąć ludzi od siebie i skierować na normalną rozmowę. I trzeci środek to jest Internet. On jest jednak trochę inną formą przekazu, także emocjonalny dużo ostrzejszy, ale pozwala wymieniać się argumentami w bardzo różnych miejscach i na bardzo różne sposoby.

Jak z tymi argumentami docierać do ludzi? Moim zdaniem metoda jest jedna, otóż trzeba bardzo jasno i wyraźnie powiedzieć, i ja jestem głęboko o tym przekonany, że nasze poglądy nie wyrastają z tego, że jesteśmy katolikami, tylko dlatego, że one są prawdziwym rozpoznaniem rzeczywistości. Jesteśmy przeciwko aborcji, eutanazji, In vitro, niektórych z badań, które wiążą się z likwidacją ludzkich zarodków nie dlatego, że jesteśmy religijni, tylko dlatego, że to jest moralne zło. I to trzeba pokazać. To, że to jest moralne zło musi być uzasadnione w języku świeckim, moralnym, czy naukowym, ale świeckim, nie religijnym. Inaczej będziemy przekonywać tylko swoich. A przecież wierzymy głęboko, jako chrześcijanie, ja wierzę głęboko jako chrześcijanin, że to po prostu jest prawda. Nie religijna prawda, tylko po prostu prawda. Tego typu działanie przynosi skutki. Masa ludzi, zmienia się, czasem zostaje nawet katolikami, chociaż bardzo często najpierw zaczyna od przyjęcia tych argumentów. I te argumenty muszą być, czy powinny być w miarę możliwości głoszone na spokojnie, z poszanowanie godności drugiej strony, chociaż czasem z naszego punktu widzenia, czasem to jest bardzo trudne bo trzeba powiedzieć zupełnie jasno: pewne działania, z punktu widzenia człowieka, który myśli, że życie zaczyna się od chwili poczęcia to po prostu zbrodnia, to nie jest możliwy wybór, tylko to jest zbrodnia, która się toczy.              

Dziękuje bardzo za rozmowę

Rozmawiał: Błażej Kmieciak

 

(w tekście wykorzystano zdjęcia zaczerpnięte z: http://www.gadu-gadu.pl/katolik-nie-moze-sprzedawac-srodkow-antykoncepcyjnych oraz http://tok2szok.blox.pl/html/1310721,262146,169.html?6 )       

KOMENTARZE
Newsletter