Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Zapłodniony blef- wywiad z prof. Andrzejem Lewandowiczem
Już niebawem wchodzi w życie ustawa o leczeniu niepłodności. Co Pan, jako lekarz oraz chemik myśli o wspomnianym dokumencie?

Prof. Andrzej Lewandowicz: Tytuł ustawy wprowadza w błąd bo powinien brzmieć -„ustawa o zapładnianiu kobiet”. W istocie, treść jej w 95 % poświęcona jest metodzie in vitro oraz także sztucznej inseminacji.

Metody te stanowią narzędzie do kontroli reprodukcji w hodowlach weterynaryjnych, ale trudno się godzić z tym, aby w ludzką sferę prokreacji małżeńskiej mógł wchodzić jakich technik czy laborant, z przysłowiowymi butami. Cel przecież nie uświęca środków. Konieczny jest szacunek także dla dziecka – człowieka, który ma prawo począć się w godnych warunkach. Sama procedura in vitro nieodłącznie związana jest z niszczeniem zarodków ludzkich, co jest moralnie niedopuszczalne. Ustawa zezwala także na ich mrożenie, choć jakim prawem ktoś może kogoś zamrażać, selekcję eugeniczną, obrót zarodkami ludzkimi nawet poza granicami Polski, jak towarem. Legalizuje również anonimowe dawstwo, czyli powiedzmy bez ogródek, zapładnianie kobiety nasieniem obcego mężczyzny, co z kolei otwiera furtkę surogacji. Istnieje niestety jakieś przekonanie, że wszystko co technicznie możliwe, powinno być dostępne, ale jest dokładnie odwrotnie, bo nie wszystko co technicznie możliwe, jest moralnie dozwolone. Przyznam, że choć na temat in vitro czytam wiele, to dostępny w sieci artykuł „Obłęd Edwardsa” zupełnie mną wstrząsnął, nie bardziej jednak niż wiele zapisów tej ustawy.

 

 Czy patrząc na ustawę pod kątem klinicznym można stwierdzić, że odnosi się ona w ogóle do problemu niepłodności ?

W bardzo specyficzny sposób. Procedura in vitro, do której sprowadza się w zasadzie ustawa, to nie metoda leczenia, ale zapładniania. Podobnie, sztuczna inseminacja. I w takim kontekście ta ustawa odnosi się do problemu. W kilku zdaniach porusza inne zagadnienia jak leczenie chirurgiczne, hormonalne, czy bardzo ogólnie mówi o profilaktyce niepłodności, ale jeśli ktoś przeczyta ustawę, sam stwierdzi, że tylko dla pozoru ustawodawca o czymś innym niż in vitro ledwie się zająknął. Gdyby chodziło autentycznie o rozwiązania, a nie ideologię i legalizację czyichś biznesów in vitro, należałoby problem leczenia niepłodności ująć kompleksowo, także od strony profilaktyki zdrowotnej, o której wspomniano zdawkowo. Dlaczego wiele kobiet, nie twierdzę że wszystkie, trafia do klinik in vitro narażając się na wiele upokorzeń i traum zarówno fizycznych jak i psychicznych, nie tylko związanych z ryzykiem zespołu hiperstymulacji jajników ? Czy nie było żadnych czynników zewnętrznych, które do tego doprowadziły ? Przyszła ustawa o faktycznym leczeniu niepłodności powinna np. jasno wymieniać działania niszczące płodność. Wiedza na temat szkodliwości antykoncepcji hormonalnej, implantów i wczesnoporonnych wkładek wprowadzających endometrium w przewlekły stan zapalny, powinna być szeroko upowszechniana w ramach profilaktyki, do której zobowiązywać powinna właśnie ustawa o leczeniu niepłodności. Do tego niedopuszczalne jest, aby pracodawcy wykorzystywali kobiety w wieku prokreacyjnym, i szantażowali je zwolnieniem z pracy jeśli zajdą w ciążę lub uzależniali zatrudnienie od wymuszonych deklaracji. Takie działania są naganne i powinny być nagłaśnianie i napiętnowane.   Czy in vitro ma wpływ na demografię ? Jako ciekawostkę dodam, że w ocenie skutków regulacji ustawy obok pola „wpływ na demografię” ustawodawca pozostawił pustką kratkę. Zupełnie odbiega to więc od wcześniejszych, oficjalnych zapewnień rządu, wedle których legislacyjne parcie na in vitro podyktowane miało być troską o „trendy demograficzne”. Ustawodawca sam zdążył zauważyć, że to zwykły blef !

 

Wiem, że analizował Pan dokładnie skuteczność omawianych metod wspomaganego rozrodu. Czy in vitro jest metodą w sposób istotny gwarantującą sukces?

Różne są metody liczenia „skuteczności”. Europejskie Towarzystwo Ludzkiego Rozrodu i Embriologii (ESHRE) podaje 77 % całkowitą częstość niepowodzeń procedury in vitro, czyli 23-procentową skuteczność, dane z 2010 roku, liczoną jako odsetek żywych urodzeń względem liczby transferów zarodka do macicy. Gdyby jednak liczyć ile zarodków ludzkich ginie po drodze od momentu zapłodnienia do ich wszczepienia do endometrium macicy, a więc przeliczyć liczbę żywo urodzonych dzieci względem liczby utworzonych zarodków, a nie tylko transferów zarodków, to wynik obniży się drastycznie i ukaże prawdę o tym, ile zarodków musi zginąć, aby urodziło się jedno dziecko. Warto dodać, że Kliniki w Polsce reklamują się większą skutecznością, do czego należałoby podejść sceptycznie. Oczywiście, skuteczność zmniejsza się z wiekiem kobiety. Należy przypomnieć że taka zależność dotyczy też naturalnej płodności, przez co wniosek nasuwa się sam. Brytyjska Human Fertilisation and Embryology Authority (HFEA) ocenia średnią skuteczność na około 32 %, ale w wieku 40-42 lata już tylko 13.6 %, a po 45 roku życia niecałe 2 %. Przeforsowana przez Platformę Obywatelską i podpisana przed prezydenta Komorowskiego ustawa nie stawia żadnej granicy wieku. A jeśli do kliniki przyjdzie zdrowa 70-latka i zażyczy sobie dzidziusia ? Każdy czytelnik powinien sam ocenić skutki społeczne, na które naraża nieodpowiedzialny ustawodawca, także to dziecko, które się pocznie.

 

 W literaturze przedmiotu coraz częściej pojawia się pogląd, wskazujący że zarodek to pacjent. Czy Pana zdaniem podobny podejście jest uzasadnione?

Pacjent, tak. Ale przede wszystkim człowiek na najwcześniejszym etapie rozwoju, z pełnym materiałem genetycznym, więc pacjent również. Co ciekawe, a nawet groteskowe, osoby negujące ten fakt, nie odwołują się do wiedzy zdobytej na podstawie współczesnej genetyki i medycyny, ale powołują się na...św. Tomasza z Akwinu i jego teorie odnośnie animacji duszy (***). Stawiają podchwytliwe pytania z dziedziny dzielenia włosa na czworo, jak chociażby czy zygota, tj. zapłodniona komórka jajowa, która podzieli się później dając początek dwom zarodkom, ma duszę tuż po zapłodnieniu, a jeśli tak, to co z nią się dzieje po podziale na bliźniaki jednojajowe, czy dopiero dusze wstępują po podziale, co miałoby zaprzeczać człowieczeństwu, w tym przypadku zygoty ? Sprowadzanie dyskusji ad absurdum, ma podważyć to, że człowiek zaczyna się od poczęcia, tj. połączenia komórki jajowe z plemnikiem. Ale przecież to fakt biologiczny, nie mający nic wspólnego z wiarą. Średniowiecze uważam za wspaniałą epokę, ale powoływanie się na średniowiecznego teologa w kwestiach czysto medycznych, to przypisywanie mu kompetencji z zupełnie innej dziedziny.

 

 Czy Polska ustawa o leczeniu niepłodności dostatecznie chroni praw wspomnianego, "najmniejszego pacjenta"?

W ustawie jest wiele pozornych zakazów, które media powtarzają jak mantrę. Najbardziej sławnym z nich jest, że „zakazane będzie niszczenie zarodków zdolnych do prawidłowego rozwoju. Za ich niszczenie grozić będzie kara do...”. Niby ostro, ale trzeba to jednak dokładnie odwrócić i ujrzeć niedopowiedziane znaczenie. Ustawa nie chroni i wręcz zezwala na niszczenie zarodków chorych, w tym umożliwia do tego celu stosowanie eugenicznej genetycznej diagnostyki preimplantacyjnej, mimo że stwarza pozory jej ograniczeń, w niektórych przypadkach. Jako lekarzowi trudno zgodzić mi się na takie podejście. Wyobraźmy sobie analogiczną sytuację, że wchodzi nowy regulamin jakiejś placówki zdrowia, zgodnie z którym „zakazane będzie eliminowanie ludzi zdrowych i zdolnych do prawidłowego powrotu do zdrowia”. A co z chorymi ? Podobnie, czy niszczyć można ludzi upośledzonych, niepełnosprawnych, na dowolnym etapie ich rozwoju prenatalnego lub postnatalnego ?

Oczywiście, zgadzam się z Panem. Zamrażanie zarodków to przejaw ich skrajnie przedmiotowego traktowania. To przecież nie jakaś komórka somatyczna, czy komórka rozrodcza, ale cały organizm ludzki - człowiek na najwcześniejszym etapie rozwoju. Jak można osobę ludzką wkładać do termosu z azotem ? Jakim prawem ktoś decyduje o wstrzymaniu rozwoju tej osoby ad calendas grecas, albo powiedzmy to uczciwie, śmierci odroczonej o np. 20 lat ? W istocie, większość z nich zostanie potem zniszczona. In vitro tworzy taką sytuację niesprawiedliwości nie do naprawienia. Setki tysięcy zamrożonych zarodków ludzkich, a z drugiej strony również adopcja prenatalna takich zarodków jest rozwiązaniem wątpliwym, bo opartym o nieetyczną metodę rozrodu, napędzając to błędne koło.  Polska ustawa dopuszcza mrożenie zarodków, więc jak może chronić praw najmniejszych pacjentów ? Wydaje się, że ustawodawca szacunek dla zarodka rozumuje w kategoriach zapewnienie mu eleganckiego koloru pojemnika, w którym będzie zamrażany i transportowany. Może jeszcze przy wejściu do zamrażalni ustawić dzban z bukietem kwiatów, ale tego nie wpisał w ustawę.

 

Jak Pan ocenia zapisane w ustawie zobowiązania dotyczące klinik leczenia niepłodności oraz banków nasienia?

Układane były tak, aby zalegalizować wszystko co do tej pory te kliniki i banki nasienia wyprawiały i aby mogły to robić bardziej komfortowo, już w majestacie prawa. Oczywiście, w media puszczony został przekaz, że ustawa ograniczy w końcu „wolną amerykankę”, tym czasem wszelkie ograniczenia wpisane w ustawę niczego w praktyce specjalnie nie zmieniają. Ustawa dopuszcza tworzenie maksimum sześciu zarodków, tuż za tym przedstawia wiele wyjątków umożliwiających zapłodnienie większej liczby komórek jajowych. Z resztą, kto sprawdzi czy kliniki nie będą tworzyły ich jeszcze więcej ? Jest to praktycznie niemożliwe do weryfikacji czego świadomy jest zapewne każdy biotechnolog. No chyba, że po ich odmrożeniu i policzeniu, co oczywiście doprowadzi do ich zniszczenia. Ale czy ma to znaczenie ? Nikt nie jest moralnie upoważniony do tworzenia choćby jednego zarodka ludzkiego w procedurze in vitro. W laboratorium można hodować sobie na przykład E.coli, albo Danio rerio jak kto woli, ale nie ludzi. Ponadto, jak sprawdzić czy gamety reproduktora wykorzystuje się do maksymalnie 10 zapłodnień wg ustawy ? A może właściciel kliniki sam jest reproduktorem ? Czy ktoś będzie stał komuś nad głową i mikroskopem ? Jeśli tworzy się taką ustawę, trzeba liczyć się z konsekwencjami. In vitro to wcale nie twarze uśmiechniętych dzieci na fotografiach. Ciemna strona tej branży znajduje się za sceną.

 

W Wielkiej Brytani pojawił się wśród psychologów pogląd, zgodnie z którym anonimowość dawców prowadzi do tego, iż poszerza się w społeczeństwie pokolenie osób "bez biologicznej tożsamości". Czy w Polsce obserwować będziemy podobne zjawisko?

Zacznijmy od tego, że jakiekolwiek "dawstwo" komórek rozrodczych to wynaturzenie relacji międzyludzkich, tym bardziej „anonimowe dawstwo”. Człowiek ma niezbywalne prawo począć się w rodzinie ze swojego ojca i matki. Jaką traumę przeżywają ludzie, którzy po latach dowiedzieli się, że ich biologicznym rodzicem był ktoś zupełnie przypadkowy, ktoś inny. Wielu ludzi szuka swoich korzeni, odtwarza z pasją swoje drzewa genealogiczne, rozmawia o przodkach, kim byli. Z czym spotka się dziecko, czy dorosły człowiek poczęty wskutek dawstwa, a do tego anonimowego ? Mur niewiedzy nie do przebicia. Szok. A i tak, o ile wiem w Wielkiej Brytani dawca gamet, reproduktor, jest znany (tj. gromadzone są jego personalia w bazie), choć nie wiele to i tak rozwiązuje. W Polsce, vice minister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki argumentował, że umożliwienie poznania tożsamości dawcy zahamuje rozwój in vitro w Polsce, bo dawca mógłby być pozwany o alimenty (sic!). Znamienne, że z pierwotnej wersji projektu ustawy, i tak skrajnie liberalnej, usunięto wszelkie dane identyfikujące dawcę, w tym nr PESEL. Dodam jako kuriozum, że po dalszych poprawkach w toku legislacji nawet te możliwości znacznie ograniczono, bo w przypadku małych miejscowości, z których pochodzi dawca, dziecko po osiągnięciu pełnoletności będzie mogło poznać jedynie nazwę województwa, tak aby zapewnić dawcy niezmąconą anonimowość. Nikt nie myśli tu o dobru dziecka, które traktuje się jak produkt – bo każdy ponoć „ma prawo do dziecka”, jak do laptopa czy smartfona. Ustawa zapewnia prawa jedynie biznesowi in vitro i ochronę dawcy, który na dobrą sprawę za takie usługi powinien siedzieć w kryminale, a nie być chronionym przed płaceniem alimentów. Niestety, z powodu zapewnionej anonimowości, przeprowadzenie studium psychopatologicznego anonimowych dawców jest bardzo utrudnione. Warto wiedzieć, że sąd w Niemczech (dawca ustawowo znany, tj. personalia w bazie danych, co nie oznacza jeszcze ich udostępnienia) przyznał prawo dziecku poczętemu z in vitro do poznania biologicznych rodziców, ale z pustego i Salomon nie naleje, jeśli danych identyfikujących poprostu z założenia nie będzie. Anonimowe dawstwo wiąże się jeszcze z jedną sytuacją generującą niesprawiedliwość. W przypadku adopcji rodzice są starannie wybierani, analizuje się ich predyspozycje pod kątem zapewnienia właściwej opieki adoptowanemu dziecku. In vitro i anonimowe dawstwo łamie te wszystkie reguły i zabezpieczenia, kryteria ograniczając tylko do kwestii medycznych. Nikt nie bada czy dziecko poczęte z in vitro znajdzie się pod opieką osób właściwych. Wystarczy zapłacić, by kupić sobie dziecko. Za tą dehumanizację relacji międzyludzkich i uprzedmiotowienie człowieka pełną odpowiedzialność ponosi ustawodawca.

Jakie Pana zdaniem mogą być konsekwencje biologiczne i społeczne silnej promocji metody in vitro?

Przewidując konsekwencje trzeba wziąć pod uwagę zagrożenia ze strony samej procedury in vitro, jak również zagrożenia związane z ustawowo dopuszczoną „anonimowością dawców” i „dawstwem pozaparnerskim”. Wiem, że te obce pojęcia wydają się makabryczne, bo takimi są, niszcząc więzy pochodzenia. A sama procedura in vitro od strony biologicznej opiera się na łamaniu barier ochronnych w warunkach naturalnych zapobiegających zapłodnieniu, które w wielu przypadkach prowadziłoby do wrodzonych wad rozwojowych. Natura ma różne mechanizmy obronne. Przy in vitro, owszem nawet w takim przypadku może dojść do zapłodnienia, zwłaszcza w procedurze ICSI, w której plemnik wciskany jest do komórki jajowej dosłownie na siłę. Chore zarodki, które prawdopodobnie nigdy by nie powstały drogą naturalną, ujawniają wówczas wady wrodzone na dalszych etapach rozwoju. Wrodzone zaburzenia genetyczne i epigenetyczne obejmują zespoły wielowadowe np. zespół Angelmana, zespół Beckwith-Wiedemanna, czy też wady dotyczące pojedyńczych układów, np. zarośnięcie przełyku, wady przegród serca, nowotwory i wiele innych. Coraz więcej jest dowodów na to, że zapłodnienie in vitro wiąże się z różnymi chorobami psychicznymi, ujawniającymi się dopiero później. To paradoks, że preimplantacyjna eugeniczna „kontrola jakości” nastawiona jest na wykrywanie aberracji chromosomalnych (np. Zespół Downa), a jednocześnie sama procedura in vitro generuje różne wady. Defekty epigenetyczne związane z zaburzeniami piętnowania gametycznego mogą być np. wynikiem samej hodowli zarodka w sztucznej pożywce w warunkach laboratoryjnych. Analizując dalekosiężne skutki biotechnologicznych manipulacji na człowieku, sytuację trzeba ekstrapolować do warunków wymarzonych przez biznes in vitro, tj. takich, w których stosowanie tej metody byłoby powszechne, co zapewniałoby mu maksymalny dochód. Porównanie, dość brutalne, nasuwa się samo jeśli dodać do tego anonimowe dawstwo i banki komórek rozrodczych -  tj. mielibyśmy warunki „chowu wsobnego”, z pełnymi tego konsekwencjami zdrowotnymi, m.in. ujawnieniem wielu chorób dziedziczących się recesywnie, obniżeniem zmienności genetycznej, zwielokrotnieniem i kumulacją wielu wad wrodzonych, także tych które kliniki „in vitro” określają marketingowo jako rzadkie. Od strony socjologicznej byłyby to natomiast związki krewniacze i zniszczenie elementarnych norm cywilizacyjnych. Jest pewna klinika in vitro w Polsce, która bez jakichkolwiek zahamowań reklamuje swoją genetyczną diagnostykę preimplantacyjną celem eliminacji dzieci z zespołem Downa, Turnera i innymi zaburzeniami chromosomalnymi, z którymi z powodzeniem można żyć. Nie wiem jak pracownicy tego zakładu potrafiliby spojrzeć w twarz ludziom z tymi wadami ?

 Prof. prof. Jacques Testar, nota bene „twórca” francuskiego in vitro mówił w tym kontekście o pojawianiu się coraz bardziej restrykcyjnych definicji normalności

Tak, utopijnych i unicestwiających samego człowieka.  Nieodwołalną konsekwencją dopuszczenia myślenia eugenicznego wpisanego w procedurę in vitro jest dążenie do„eugeniki totalnej”, nastawionej na eliminację każdego defektu. Idzie ona coraz dalej w stronę eliminacji „niezamówionych” cech poligenowych, albo też nakierowana będzie wprost na produkcję ludzi o określonym fenotypie, nawet jeśli jest to póki co formalnie zakazane, choć w wielu miejscach świata praktykowane. Czy możemy sobie wyobrazić, że w takim „idealnym” genetycznie społeczeństwie, na które nastawiona jest mentalność przemysłu in vitro, nie byłoby miejsca dla wielu z nas ? Mamy przecież różne obciążanie rodzinne, nadciśnienie, cukrzycę, hiperlipidemie rodzinne, a może zwiększone ryzyko różnych nowotworów występujących rodzinnie, choroby Alzheimera o wczesnym początku lub innych obciążeń zdrowotnych.

Odrębnym zagadnieniem jest problem współczesnego niewolnictwa, jakim jest surogacja, wynajmowanie łon kobiet, celem produkcji ludzi na zamówienie. Ale to już tylko prosta konsekwencja przyjęcia techniki, która traktuje człowieka jak zwierzę hodowlane, a dziecko jako przedmiot, który „należy się”.

 

Dziękuję za rozmowę

 

Rozmawiał

dr Błażej Kmieciak

 

Andrzej Lewandowicz:  jest doktorem habilitowanym nauk chemicznych, doktorem nauk medycznych, specjalistą chorób wewnętrznych, specjalizującym się również w geriatrii, publicystą.

 

KOMENTARZE
Newsletter