Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Naukowa mowa nienawiści o posmaku probówki
Błażej Kmieciak, 08.03.2013 , Tagi: , bioetyka

Dyskryminacja osób poczętych in vitro. Zdanie to od ponad tygodnia bardzo często gości w polskich mediach z racji na treść wywiadu jakiego tygodnikowi „Uważam Rze” udzielił w ostatnim czasie ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier. Wspomniany ksiądz szerzej znany jest środowisku prawniczemu jako znawca prawa rzymskiego. Ponadto duchowny ten od kilku lat zasiada w Zespole Ekspertów ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski. I to właśnie ostatnia z wymienionych afiliacji, powiązana z treścią rozmowy dotyczącej dostrzegalnych obecnie zagrożeń związanych z zapłodnieniem In vitro stała się jednym z głównych powodów skupienia mediów, tak często zabierających głos w sprawach bioetyki. W chwili obecnej obserwujemy jednak dość ciekawe, a zarazem niepokojące zjawisko. Wypowiedź ks. prof. de Berier, wyraźnie krytyczna wobec „procedury” na szkle natychmiast została podchwycona jako przejaw postawy będącej ukoronowaniem myślenia eugenicznego. Ponadto uznano, iż formułowanie wypowiedzi zwracających uwagę na zwiększone niebezpieczeństwo wystąpienia wad genetycznych u poczętych tą drogą dzieci uznać można za przejaw na wstępie wspomnianej dyskryminacji. Czy w istocie tak jest? Czy ksiądz profesor stał się idolem eugeników, czy też jego głos w debacie w istocie ukazuje niebezpieczeństwo neoeugeniki? Czy dzisiaj naukowiec ma prawo publicznie wypowiedzieć się przeciw powszechnie uznanym prawdom? Czy prawdy te są w dalszym ciągu naukowe, czy też musimy liczyć się z pojawieniem się nowego zjawiska prawdy medialnej?    

Co powiedział, co powiedziano?

By choć w części spróbować odpowiedzieć na postawione pytania warto przedstawić, co tak naprawdę powiedział ks. prof. de Berier. We wspomnianym powyżej wywiadzie dla tygodnika „Uważam Rze” krakowski naukowiec w odpowiedzi na stwierdzenie dziennikarza: „Ale przecież wielu bezpłodnym małżeństwom [in vitro] daje dziecko…- podkreślił- Tak, ale jakim kosztem i jakie dziecko? Dlaczego patrzymy na in vitro głównie z perspektywy rodziców, a rzadko z punktu widzenia tego dziecka, które przyjdzie na świat? To przecież nie jest przedmiot. My je wprawdzie wyprodukujemy, ale ono jest osobą. Jest podmiotem i spójrzmy na świat jego oczyma. Ja ono się będzie ustosunkowywało do tego, co się zdarzyło? Do tego, czym je obdarzymy?” W dalszej części rozmowy kapłan podkreśla, że „Okazuje się, że są takie zespoły wad genetycznych, które wielokrotnie częściej występują u dzieci z in vitro niż u tych poczętych w sposób naturalny, zwłaszcza cztery takie zespoły: Pradera-Williego, Angelmana, Silvera-Russella oraz Wiedemanna. Dziecko z zespołem Pradera-Williego może mieć na przykład opóźnienie rozwoju mowy, małogłowie, charakterystyczne cechy morfologiczne twarzy. Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych”. Wydaje się, iż wspomniana część, zwłaszcza i odnosząca się do dotykowej bruzdy wywołała największe oburzenie. Ks. de Berier w wywiadzie dla stacji TVN de facto nie wycofał się z przywołanego poglądu dotyczącego wspomnianej bruzdy. Co istotne w materiale Katarzyny Kolędy Zalewskiej uznano, iż Kościół wszedł na zupełnie nową ścieżkę dyskusji na temat In vitro. Z debaty etycznej przeniesiono dyskusję na niezrozumiałe argumenty genetyczne. Grzegorz Sroczyński z „Gazety Wyborczej” w komentarzu do zdarzenia zwrócił uwagę, że owa "bruzda dotykowa" na twarzy nie istnieje. Istnieje coś, co w podręcznikach medycyny nazywane jest "małpią bruzdą". Tyle że nie występuje na twarzy, tylko na dłoni (spójrzcie na wnętrze swojej dłoni, prawdopodobnie macie dwie bruzdy w poprzek, gdybyście mieli jedną, dość głęboką - byłaby to właśnie małpia bruzda). Małpia bruzda towarzyszy zespołowi Downa (w 45 proc. przypadków). Ale mogą ją też mieć ludzie zdrowi. Co ma wspólnego z In vitro/” Z kolei członkowie działającego na rzecz In vitro Stowarzyszenia Nasz Bocian zadają kapłanowi pytanie „"Księże Longchamps de Berier, co dalej? Pomiary bruzd dotykowych jako element procedury kwalifikacyjnej w przedszkolu?" Przedstawiciele wspomnianej organizacji zaznaczają ponadto, że „Oburzająca sugestia o istnieniu wizualnych różnic fenotypowych między dziećmi poczętymi in vivo i in vitro, różnic wskazujących na istnienie wad genetycznych charakterystycznych dla dzieci poczętych in vitro to przekroczenie wszelkich etycznych granic w dyskusji. To wskazanie, iż grupa dzieci poczętych in vitro wyróżnia się wizualnie i genetycznie na tle populacji, co nie tylko nie ma poparcia w badaniach naukowych, ale jest dodatkowo stwarzaniem podłoża do dyskryminacji dzieci". Do podobnie wyrażonego poglądu dołączył również Marek Michalak, Rzecznik Praw dziecka, który stwierdził, że naukowcy nie potwierdzają opinii ks. de Berier.

Trochę faktów.

Pozostawiając na chwilę pasjonującą dla wielu budzę dotykową warto zastanowić się, czy w całym szumie dotyczącym wspomnianego wywiadu nie uciekła główna myśl, jaką chciał przedstawić wspomniany duchowny. W głównej części wypowiedzi ks. de Berier zwracał uwagę, iż metoda In vitro jest, najprościej rzec ujmując niebezpieczna dla poczętego w ten sposób nowego człowieka. Czy wspomniana teza jest uzasadniona, czy potwierdzają ją przedstawiciele biologii, genetyki, szeroko pojętej medycyny? Cóż, opinie genetyków zwracające uwagę na niebezpieczeństwo metody zapłodnienia pozaustrojowego nie należą do rzadkości. Oto kilka przykładów.
Prof. Alina Midro stwierdza w powyższej sprawie jednoznacznie: „Znam kulisy powstawania in vitro. Wiem, jakie kryją się za tym niegodziwości. Mówię in vitro "nie", ponieważ jestem genetykiem”. Białostocka badaczka dodaje, „Kiedy przy zapłodnieniu pozaustrojowym wpychamy plemnik do komórki jajowej, nie wiemy, czy jest ona dojrzała i przeprogramowana w zakresie tzw. procesów epigenetycznych, i tak dochodzi do zaburzeń. Przy in vitro, kiedy brak tzw. matczynego zabezpieczenia, czyli odpowiedniego ciepła, ciemności, a do zapłodnienia dochodzi przy świetle, energii, która zmienia niektóre procesy biochemiczne, ryzyko zmian genetycznych jest duże”. Podobną opinię wyraża prof. Stanisław Cebrat, który dokonuje krótkiego wyliczenia potencjalnych niebezpieczeństw. Naukowiec powołując się na dane z Centrum Kontroli Chorób i Prewencji w Atlancie (CDCP) stwierdza, że …ciężkie wrodzone wady serca 2,1 razy częściej występują u dzieci po ART niż u dzieci poczętych drogą naturalną. Rozszczepienie wargi i/lub podniebienia: 2,4 razy częściej. Atrezja (zarośnięcie) przełyku: 4,5 razy częściej. Zarośnięcie odbytu: 3,7 razy częściej. Z innych badań wynika, że u dzieci po ART do lat 5 wykonuje się niemal dwukrotnie więcej zabiegów chirurgicznych niż u dzieci poczętych drogą naturalną”. Co ciekawe za formułowanie podobnych wypowiedzi z krytyką kilka lat wcześniej spotkał się prof. Janusz Gadzinowski, poznański neonatolog, który powszechnie formułował opinie, że wzrost ryzyka w prowadzeniu ciąż „powstałych” za pomoc procedury In vitro, oraz statystycznie większe prawdopodobieństwo pojawienia się wad genetycznych u narodzonych w wyniku powyższego dzieci skutkuje koniecznością zwiększenia nakładów na oddziały położnicze oraz pediatryczne.  

Interesującym jest, że podobne opinie formułowane są nie tylko przez naukowców, których część środowisk oskarżać może za „katolickość” myślenia. Prof. Maciej Kurpisz, Kierownik Zakładu Biologii Rozrodu i Komórek Macierzystych Instytutu Genetyki Człowieka PAN, w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej”, w swoistej odpowiedzi na opinię wyrażoną przez Ks. Franciszka de Berier, odpowiadając na pytanie: „Czy argumenty o zwiększonym ryzyku wad genetycznych przy metodzie in vitro są zasadne, czy nie?”, stwierdza, „Są i trzeba to brać pod uwagę”. Wspomniany badacz dodaje, że mowa tutaj o wadach „…które związane są z nieprawidłową liczbą chromosomów determinujących płeć, czyli m.in. zespół Klinefeltera czy Turnera. To częsty skutek mikromanipulacji, związany z wciskaniem "na siłę" plemnika do komórki jajowej. Zespoły te nie powodują śmierci, ale osoby nimi obarczone są najczęściej niepłodne.”

Galop i socjotechnika

Śledząc doniesienia medialne dotyczące opisanej sprawy warto się zastanowić, czy ma sens głębsza refleksja nad całym tematem? Wydaje się, że odpowiedź musi być tutaj pozytywna. Okazuje się bowiem, że temat In vitro, na chwile zepchnięty ze sceny medialnej, cały czas wywołuje emocje. Ich szczyt wywołany został stwierdzeniem krakowskiego akademika, który dokładnie cytując przyznał, że „Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych”. Czy zdanie to jest uprawnione. Można rzec enigmatycznie i tak , i nie. Z jednej bowiem strony, tak jak wspomniano powyżej np. w zespole Downa występuje charakterystyczna bruzda dłoniowa. Ponadto zapewne wielu lekarzy obserwując zgłaszającego się do nich pacjenta jest w stanie stwierdzić, iż prawdopodobnie występują u niego określone zaburzenia natury genetycznej. Odnosząc się w tym kontekście do Zespołu Turnera, Prof. Kurpisz podkreśla, że „Ten zespół charakteryzuje się masywną, krępą sylwetką, niskim wzrostem i szczątkowymi gonadami”.
Z kolei przywołana prof. Midro zwraca uwagę, że osoby ze zdiagnozowanym zespołem Russela i Silvera „…mają asymetrię ciała, niską masę urodzenia, niski wzrost, duży obwód głowy, trójkątny kształt twarzy, problemy logopedyczne”.. Czy zatem ks. de Berier popełnił błąd? W pewnym sensie tak, gdyż wyraził pogląd generalizujący zjawisko zaburzeń genetycznych z wadami powstałymi w powyższej przestrzeni w trakcie procedury In vitro. Sytuacja ta jest nieco podobna do dylematu nauczyciela szkoły specjalnej, który widzi dziecko z cechami charakterystycznymi dla Zespołu FAS (Fetal Alcohol Syndrome)- Alkoholowy Zespół Płodowy. Z jednej strony widzi, iż jego uczeń ma cechy twarzy charakterystyczne dla podobnego zaburzenia: krótkie szpary powiekowe, krótki nos, cienka warga górna, wydłużenie i spłaszczenie środkowej części twarzy. Na wstępie może uznać, że jego mama w okresie prenatalnym nadużywała alkoholu, który doprowadził do podobnej sytuacji. Opinia ta może rzutować na aktualna ocenę sytuacji rodzinnej ucznia. Z drugiej strony wyedukowany pedagog nie wie w istocie, czy powyższe zmiany spowodowane są długotrwałym, czy też okazjonalnym, bądź wręcz incydentalnym(nierzadko zalecanym przez część ginekologów) spożyciem np. lampki wina. Podobnie jest ze swoistą diagnozą wyrażoną przez omawianego duchownego. Lekarz widząc niepokojące objawy fizyczne, nie może być pewien, z jakiej przyczyny one powstały.

„Bruzdowa” dyskusja doprowadziła jednak w Polsce do zjawiska, które do tej pory było całkowicie przemilczane. Gdy bowiem dokładnie wczytamy się w tekst szokującego wielu artykułu z tygodnika Uważam Rze dojść możemy do wniosku, iż trudno w wypowiedzi krakowskiego kapłana odnaleźć zdania, które uprawniałyby do zaliczania go do grona nieludzkich eugeników. Ks. de Berier jasno zwraca uwagę, iż dziecko jest osobą, nie jest produktem. Fakt, że zostaje medycznie stworzony, w żaden sposób nie zmienia, bądź zmniejsza jego osobowej natury obdarzonej godnością. I to właśnie o ową godność stara się przede wszystkim upominać wspomniany naukowiec. W dyskusji bowiem dotyczącej zapłodnienia pozaustrojowego coraz rzadziej usłyszeć można opinie, zwracające uwagę, iż w istocie nie wiemy jakim dziedzictwem genetycznym obdarzamy pokolenia wyprodukowane na szkle. Powyżej celowo została ukazana wypowiedź prof. Kurpisza, który, pomimo zaangażowania w program In vitro jasno zwraca uwagę, iż wspomniana procedura stwarzać może istotne ryzyko dla osoby poczętej za jej pomocą. Jak to się dzieje, że wspomniany medyk nie został okrzyknięty badaczem promującym eugenikę? Dlaczego „Gazeta Wyborcza” słysząc jego opinię na wspomniany temat nie definiuje jej jako przejaw ciemnogrodu? Odpowiedź na powyższe pytanie już pewien czas temu udzieliła prof. Alina Midro, nota bene, od niedawna ekspert Zespołu ds. bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski, która stwierdziła, że „Mnie media w debacie o in vitro oszczędzają, bo jestem genetykiem od 40 lat zajmującym się problemami bezdzietności.”

Lekcja

Całe bio- medialne zamieszanie związane z wypowiedzią ks. prof. Franciszka Longchamps de Berier wydaje się być lekcją, z której warto zaczerpnąć nieco wiedzy. Po pierwsze zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy procedury In vitro powinni pamiętać o precyzji wypowiedzi: z jednej strony diagnostyczne skróty myślowe, z drugiej zaś podawanie informacji o rzekomym braku negatywnych konsekwencji omawianej procedury, nie sprzyjają rozmowie, która i bez powyższego znajduje się na dość wysokim, emocjonalnym poziomie. Media w omawianej sprawie ujawniły jednak pewną niezwykłą cechę. W proponowanej debacie celowo skupiono się na jednym zdaniu, zapominając o istotnych treściach wypowiedzianych w odniesieniu do trudnego tematu. Więcej, opinie paranaukowe przywołanego już Grzegorza Sroczyńskiego z „Gazety Wyborczej” zostały w tej debacie całkowicie przemilczane. Publicysta ten uznał, że ryzyko wad genetycznych w związku z zapłodnieniem pozaustrojowym „Wiąże się (…) z wiekiem rodziców: często na in vitro decydują się osoby w okolicach czterdziestki albo starsze, które wcześniej całymi latami bezskutecznie leczyły się z niepłodności. W tym wieku ryzyko wad płodu rośnie (…) Drugi czynnik związany jest z chorobą, która do niepłodności doprowadziła. Tak samo nieznacznie zwiększone ryzyko wad wrodzonych występuje u dzieci poczętych w wyniku stosowania tzw. naturalnych metod leczenia niepłodności lub kiedy niepłodna para, choć nie poddała się żadnemu leczeniu, w końcu jakimś cudem ma dziecko”.
Czy formułowanie podobnych wypowiedzi jest uprawnione. Cóż, istnieje wolność słowa. Czy jednak zdania te jest prawdziwe?

Trudno w całej sprawie nie mieć obawy, iż cała dyskusja stanie się początkiem stanu, w którym to wyłącznie pewne ściśle określone prawdy będą miały być prawo formułowane. Skoro ks. prof. de Berier nie powiedział prawdy w sprawie In vitro, to czy istotnie należy uznać za obowiązującą wykładnie naukową jedynie tą którą powyżej wyraził np. red. Sroczyński? Czy In vitro to istotnie, wręcz błogosławiona metoda leczenia niepłodności? Przecież In vitro nic nie leczy! Ano właśnie, czy taką opinie można jeszcze wypowiadać?

Błażej Kmieciak
Portal:
biotechnologia.pl

 

 

Prezentowane refleksje stanowią wstępną wersję artykułu autora opublikowanego w ostatecznej wersji w jednej jego z naukowych prac badawczych

Źródła

 

 

Źródła:
1. www.gazeta.pl
2. www.gosc.pl
3. www.rz.pl

KOMENTARZE
Newsletter